Zabiły go petardy?

Martwy i ledwo żywy pies znalezione w okolicy Bytomia Odrzańskgo to przykry bilans noworocznych, fajerwerkowych szaleństw. – Ten, który przeżył, był tak przemarznięty, że nie miał siły sam iść. Musieliśmy go podnieść, był bardzo sztywny, jakby zamarznięty. Tylko czasami delikatnie się poruszał – mówi Magda Maciejewska, wolontariuszka z Bytomia, która uratowała pieska

W sylwestrową noc wiele psów ze strachu przed hałasem uciekło z domów. Lokalne portale pełne były ogłoszeń o znalezieniu zwierząt, czy próśb o pomoc w szukaniu. Większość zgub odnalazła się na drugi dzień. Jednak nie każdy czworonożny przyjaciel człowieka miał na tyle szczęścia. Historia, która wydarzyła się za Drogomilem, wstrząsnęła nie tylko miłośników zwierząt.

Magdalena Maciejewska z Bytomia Odrzańskiego 3 stycznia zobaczyła wpis na Facebooku Bytomia Odrzańskiego, w którym informowano, że przed Drogomilem, jadąc od strony Głogowa, po prawej stronie na poboczu leżą dwa pieski: jeden mały biało-brązowy kundelek, a drugi większy- rudy z czerwoną obrożą. Wpis głosił dalej: „Ten rudy został najprawdopodobniej potrącony przez auto, a ten mały kundelek nie odstępuje go ani na chwilę”. Zamieszczono również apel o udostępnienie posta.

Wierność, która zadziwia

M. Maciejewska, prawdziwa miłośniczka zwierząt, natychmiast wsiadła w samochód i pojechała we wskazane miejsce, by szukać psiaków. – Było już ciemno i niestety nie udało mi się ich znaleźć. Napisałam komentarz pod tym postem i odezwała się pani, która widziała psy. Zaoferowała, że wspólne z mężem pojedzie tam ze mną i wskażą dokładnie miejsce – wspomina M. Maciejewska. W ten sposób udało się znaleźć pieski. Niestety, jeden był już martwy.

– Biały piesek początkowo nie chciał mi zaufać, ale wzięłam ze sobą kilka przekąsek i go nakarmiłam. Był bardzo głodny. W międzyczasie zwróciłam się do innych wolontariuszy z pytaniem, co robić i razem stwierdziliśmy, że trzeba dzwonić do strażnika, aby tego żyjącego pieska przewieźć na oczyszczalnię, a martwego trzeba było stamtąd zabrać. Zaczęłam dzwonić do strażnika, niestety nie odbierał telefonu, wolontariusze ode mnie również dzwonili i też nie odbierał. Po chwili oddzwoniła jego żona i powiedziała, że męża nie ma w domu i nie wie, kiedy wróci. Więc stwierdziłam, że sami zawieziemy go do kojca na oczyszczalnię (tam znajdują się przejściowe dwa kojce dla bezpańskich psów – dop. red.) – opowiada wolontariuszka. Dodaje również, że pies zaufał jej dopiero po nakarmieniu. – Biedny był tak przemarznięty, że nie miał siły sam iść. Musieliśmy go podnieść, był bardzo sztywny, jakby zamarznięty. Tylko czasami delikatnie się poruszał. Wzięliśmy go do samochodu i przykryliśmy kurtką. Umieściliśmy w kojcu. Do środka włożyłam mu sianko, żeby miał cieplej. Pojechałam szybko do domu i przywiozłam mu mokrą karmę i ciepłą wodę – wspomina te trudne chwile M. Maciejewska. Jak dodaje, w całej tej przykrej historii najbardziej zadziwiła ją wierność psiaka, który pomimo przejmującego zimna i deszczu leżał przy martwym kompanie na poboczu drogi.

Kto miał reagować?

– Strażnik do tej pory nie oddzwonił do mnie ani w żaden inny sposób nie próbował się ze mną skontaktować. Pani, która pokazała mi, gdzie te pieski się znajdują, powiedziała, że słyszała, że one leżały tam od 1 stycznia i nikt się nimi nie zainteresował (zabrane z pobocza zostały 3 stycznia – dop. red.) – denerwuje się M. Maciejewska. Zarówno ona, jak i Katarzyna Rydzak, wolontariuszka z Nowej Soli, która działa na rzecz bezdomnych zwierząt z gminy Nowa Sól, mają wiele zastrzeżeń co do współpracy z gminą w kwestii bezpańskich psów. – Strażnik niby funkcjonuje 24 godziny na dobę. Był bez telefonu. To nie pierwszy raz, kiedy nie mogliśmy się dodzwonić do niego. Gmina mówiła, że będzie współpracowała, a umowa z weterynarzem na pomoc 24 godziny na dobę prawdopodobnie nadal nie zostaa podpisana. Oni uważają, że problemu bezdomności nie mają w gminie – zauważa K. Rydzak.

Najważniejsze jednak, że dzięki akcji na Facebooku udało się zidentyfikować właścicieli psów. Post został udostępniony prawie 1200 razy. Pies, któremu udało się przeżyć, został zabrany do domu. – Pani wysłała nam zdjęcia, jak siedzi przy grzejniku nadal wystraszony, ale już bezpieczny. Poleciłam, żeby zabrali ciało drugiego psa. Pojechali natychmiast. Ludzie trochę jednak zlinczowali właścicielkę – zauważa K. Rydzak.

Sama właścicielka również zabrała głos w fejsbukowej dyskusji. Napisała, że Bobik (pies, który przeżył) oraz Bruno bardzo wystraszyli się petard i uciekli. „Szukaliśmy ich dwa dni. Dopiero Facebook pomógł nam znaleźć nasze pieski. Jednego pochowaliśmy, a drugi siedzi bezpiecznie w domu. Proszę nie mieć za złe nam tego, co się stało, bo niestety takie są skutki ludzkiej zabawy z petardami. Jeszcze raz bardzo dziękuję Magdzie i całej fundacji, że jesteście i robicie to, co robicie. Jeśli będę miała okazję pomóc, dajcie znać, a na pewno nie będę stała obojętnie – napisała właścicielka psów.

„To moja dobra wola”

Wolontariusze z Bytomia są gotowi nieść pomoc potrzebującym zwierzakom. Ich zdaniem brakuje jedynie nici porozumienia z gminą. – Znalazłam kilka chętnych osób, które mogłyby pomóc w zajmowaniu się tymi zwierzakami, które trafiają do kojców na oczyszczalni, ale najwidoczniej gmina nie chce pomocy, którą oferowaliśmy – mówi M. Maciejewska.

Skontaktowaliśmy się z Mariuszem Sękalskim, strażnikiem gminnym z Bytomia Odrzańskiego. Okazuje się, że mężczyzna do rozmowy z nami nawet nie wiedział o zaistniałej pod Drogomilem sytuacji.

– Nie mam Facebooka – mówi. Po naszej opowieści zdziwił się, że ktoś zarzucił mu brak współpracy. Co do numeru telefonu, pod który próbowały się dodzwonić wolontariuszki, to jest to jego numer prywatny. – Po godzinie 15.00 kończę pracę, w poniedziałek o 16.00, a w soboty i niedziele nie pracuję i nie odbieram prywatnego telefonu. Gdybym udostępnił go wszystkim, to wszyscy by do mnie dzwonili. Jeśli ktoś dzwoni do mnie po południu i odbiorę, to zawsze interweniuję lub informuję, co zrobić. Jestem zdziwiony, że są takie głosy wolontariuszy, bo im pomagam – mówi M. Sękalski.

– Zostały wykonane budy i zabezpieczenia, żeby psy w czasie zimy nie marzły. Ja ze swojej strony robię wszystko, żeby te psy miały lepiej. Sam przekazałem też na oczyszczalni informację, że jeśli dani wolontariusze będą mieli problem, to mają zostać przyjęci. Żeby wszystkie straże tak zajmowały się psami, jak tu w Bytomiu, to byłoby dobrze. Podkreślę jednak, że odbieranie telefonu po godzinach pracy to moja dobra wola – dodaje strażnik.

Dodaje, że i tak poświęca sporo prywatnego czasu na pomoc zwierzętom. – Jeśli dzwoni do mnie w takiej sytuacji policja, to im pomagam. Nieraz to zabiera całe popołudnie.

Jak ustaliliśmy, bezpańskie psy z gminy Bytom Odrzański są kierowane do kojców na oczyszczalni i szuka się im domu. Jeśli nie znajdą się właściciele, wówczas psiaki trafiają do schroniska, z którym Bytom Odrzański ma podpisaną umowę.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content