Z niewoli niemieckiej do komunistycznej. Opowieść o Kazimierzu Zalewskim

– Niepotrzebnie wróciliście do Polski. Trzeba było zostać na Zachodzie – tak polscy bohaterowie zostali powitani w ojczyźnie. Nie byli przygotowani na sowiecki system, który na dobre zagościł w kraju

Czasem tak się zdarza: zwykła towarzyska rozmowa może prowadzić do nieoczekiwanych odkryć. I tak też było tym razem. Cieszę się, że w naszej małej społeczności są ludzie, którzy chętnie dzielą się swoimi wspomnieniami. W ostatnim czasie natrafiłem na historię mieszkańca Drogomila, który był jeńcem wojennym w Niemczech podczas II wojny światowej przetrzymywanym w nieludzkich warunkach w obozie Stalag X B w Sandbostel. Był tam pięć lat. Numer jeniecki: 46646.

Postaram się przybliżyć tę wcześniej nieznaną, zapomnianą historię.

W dniu swojej stypy

Droga do Głogowa mija bardzo szybko. Z Krystyną Janiak umówiliśmy się na godz. 10.00. Parkuję auto pod znajomą pizzerią przy zielonym targu. Tłumek ludzi sugeruje, że dzisiaj dzień targowy. Jest ładny, słoneczny dzień. Powoli, z nawigacją w ręku, próbuję dotrzeć pod wskazany wcześniej adres. Namiary na panią Krystynę dostałem od bytomianki Marii Zalewskiej.

Po dłuższej chwili melduję się pod blokiem, w którym mieszka pani Krystyna. W drodze zastanawiam się, jak wygląda, bo przecież nigdy wcześniej jej nie widziałem. W progu wita mnie uśmiechnięta, szczupła, dystyngowana kobieta. Zaprasza do pokoju, proponuje kawę.

Na ławie leżą przygotowane pamiątki po zmarłym ojcu. Jest tego niewiele: raptem trzy zdjęcia i pismo do Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie.

– Ojciec niewiele opowiadał o swoich wojennych losach – wspomina dziś pani Krystyna, córka Kazimierza Zalewskiego. – Dopiero jak sobie wypił, coś więcej o tym mówił. Jak ojciec starał się o odszkodowanie, to kserowałam dokument, w którym były wyszczególnione miejsca pobytu ojca w Niemczech. Ja to wysyłałam… To był bardzo stary dokument, już pożółkły, z podanymi dokładnymi datami pobytu.

Kazimierz Zalewski (mat. rodzinne)

W 1947 r., gdy po dwóch latach od zakończenia wojny niektórzy jeszcze powoli wracali do domów, Zalewski nie wraca. Jego mama, będąc już niemal pewna, że syn zginął na wojnie, zamówiła za niego mszę w Bytomiu Odrzańskim. Zaprosiła rodzinę, znajomych i wyprawiła coś na kształt stypy.

I wtedy do domu wszedł Kazimierz. Jej syn, którego właśnie chciała oficjalnie pożegnać.

– Cała wieś była sproszona tam, gdzie mieszka stryj, w Drogomilu – wspomina córka Zalewskiego. – Ojciec szedł od Bytomia i po drodze spotkał wypasającego krowy Samburskiego. Pyta, jak tu trafić do Jastrzębowa, bo wiedział, że tam Zalewscy wszyscy wrócili. I Bagińska, i Łucyszyny… A on do ojca mówi, ten Samburski, że tam jest teraz ta uroczystość – jego matka zrobiła pożegnanie, bo syn z wojny nie wrócił. On odpowiada: to ja jestem tym synem. Moja mama ciągle wspominała, „jak ten Kazik wszedł na posesję stryja, na te schody”… Ja tę historię słyszałam od ojca, od mojej mamy. Ciągle. Tamtego dnia wrócił z Anglii.

Za radio

Kazimierz Zalewski, syn Mikołaja i Michaliny z domu Konopskiej, urodził się 14 sierpnia 1919 r. Walczył w wojnie obronnej w 1939. Trafił do niewoli. Jak już wspomniałem, pięć lat przebywał w nieludzkich warunkach obozu jenieckiego Stalag X B Sandbostel w Niemczech.

9 kwietnia 1945 r. angielskie oddziały wyzwoliły 14 tys. jeńców wojennych i 7 tys. więźniów obozów koncentracyjnych. Wśród nich też Kazimierz. Prawdopodobnie tuż po uwolnieniu dołączył do wojska generała Stanisława Maczka. Po zakończeniu wojny Zalewski trafił do Wielkiej Brytanii.

Ale tęsknił za rodziną. – Ojciec zabiegał o odszkodowanie za swój pobyt w obozie – opowiada Krystyna Janiak. – Niestety, odpisali mu, że się nie należy. Dostał tylko jednorazowe świadczenie pieniężne. Ojciec opowiadał, że podczas pobytu w obozie uratowała go jakaś Niemka. Bo on tam przymarzał, bez butów, w bardzo niskich temperaturach.

Krystyna Janiak

W 1947 wrócił na Ziemie Odzyskane i zamieszkał w Jastrzębowie (obecnie Drogomil w gminie Bytom Odrzański), gdzie osiedliła się jego rodzina. Przybył tam w dniu swojej stypy, w mundurze, a wśród rzeczy, które ze sobą przywiózł, był odbiornik radiowy.

I to on wkrótce ściągnął na niego ogromne kłopoty.

Jak wiemy, w tamtych czasach słuchanie zagranicznych rozgłośni – ba! Już samo posiadanie radia – było uważane za niebezpieczne i podejrzane. Kazimierz radio przywiózł ze sobą z Zachodu i regularnie słuchał audycji podważających system polityczny wprowadzony przez kolejnego okupanta w Polsce.

Życzliwe ucho podsłuchało, język poniósł dalej, a skutek był taki, że milicja przeprowadziła rewizję w domu Zalewskiego. Kazimierz został aresztowany i oskarżony o „przynależność do niebezpiecznej organizacji”. Potem skazany na karę więzienia za słuchanie radia i tzw. wrogich stacji.

To był straszny czas dla Zalewskiego i jego rodziny. Dodatkowo syn gdzieś zniknął, z dnia na dzień. Rodzina długo nie miała z nim kontaktu.

– Urodziłam się w 1948 r., więc jak to się wydarzyło, byłam mała. Ale pamiętam, jak przyjechali ludzie w oficerkach i tych czarnych, skórzanych płaszczach – wspomina córka Zalewskiego. – Było już ciemno i wpadli do pokoju. Zabrali małe radyjko, dokumenty. Ojca przewieźli do Głogowa. Później opowiadał, że zabrali łącznie trzech ludzi. Prowadzili go podziemiami, bo tam obok sądu były takie podziemia. Po tych dwóch zostały tylko czapki. Jak ojciec wrócił z aresztu, to konieczne było leczenie w sanatorium, bo nabawił się gruźlicy.

Ogórki nie dla esbeka

Historia Zalewskiego jest przykładem tego, jak wojna i polityczne napięcia mogą wpłynąć na życie zwykłych ludzi. Właśnie dlatego tak ważne jest to, by pamiętać o przeszłości i nigdy nie zapominać o tych, którzy cierpieli w czasie wojen i totalitarnych rządów.

– Ojciec miał w domu swój mundur. Wszyscy w wiosce mówili, że on „nie był nasz”. Nie nasz w tym sensie, że nie taki jak innych żołnierzy powracających z wojny, służących w I lub II armii Ludowego Wojska Polskiego – rozkłada ręce pani Krystyna. – Ojciec przeżywał, że wrócił do Polski. Ciągle powtarzał podczas kłótni z mamą, że „mógł zostać w Wielkiej Brytanii”… Nie chciał zbyt często wracać do tych spraw. Tak jak mówiłam, dopiero jak sobie wypili z moim mężem, to trochę o tym rozmawiali. Dzięki ojcu i jego naciskom, żebym zdobyła staranne wykształcenie, nigdy ciężko nie pracowałam fizycznie. Zawsze powtarzał: czytaj! Skończyłam technikum rolnicze i dostałam się do księgowości, gdzie przepracowałam 37 lat.

Po zwolnieniu z więzienia Zalewski zajął się gospodarką. Uprawiał warzywa, które sprzedawał m.in. w Głogowie na tym zielonym targu. I któregoś dnia, stojąc za skrzynkami ogórków, w kliencie rozpoznał jednego ze swoich więziennych oprawców. Nieparlamentarnie, z furią, kazał mu się oddalić. Słów, których użył, nie zacytuję.

Kazimierz Zalewski zmarł 9 sierpnia 1999 r. Został pochowany na cmentarzu w Głogowie. Staram się, by jego grób trafił do ewidencji weteranów w Instytucie Pamięci Narodowej.

Adrian Hołobowicz*

*radny Bytomia Odrzańskiego, społecznik, pasjonat lokalnej historii

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content