Janusz Popławski jest stąd

Nieznana historia chłopaka z gitarą. W Kożuchowie tworzył najlepszy gitarzysta w Polsce, muzyczny samuraj. Mowa o Januszu Popławskim z legendarnego zespołu wokalno-instrumentalnego

Janusz Popławski, wybitny muzyk, jedna z ikon Niebiesko-Czarnych, jest mocno związany nie tylko z Wybrzeżem. To także autor autobiografii „Byłem Niebiesko-Czarny”. Wydał ją w 2005 roku. Jest tam jedynie informacja, że muzyk mieszkał z rodzicami w Kożuchowie, do tego trzy zdjęcia szkolnej orkiestry mandolinowej nowosolskiego „Ogólniaka” i garść informacji o współpracy z zespołem Błękitne Gwiazdy z Nowej Soli.

Nie dziwi mnie fakt, że najlepszy polski gitarzysta w autobiografii zaledwie wspomina czasy dzieciństwa i młodości, skupiając się na dokumentowaniu swojej wielkiej kariery. W przypadku kogoś, kto występował z Marleną Dietrich i znał największych wirtuozów gitary, takich jak Rory Gallagher czy Al Di Meola, to normalne. Związków muzyka z Kożuchowem jest jednak dużo więcej. Nawet sama książka ma już swoją historię w środowisku kożuchowskim. Przechodząc kiedyś ul. 1 Maja wspomniałem Jackowi Nadolskiemu, koledze muzyka z czasów liceum i orkiestry mandolinowej, że widziałem go na zdjęciu z Januszem Popławskim. Pan Jacek, pseudonim „Detektyw”, wziął natychmiast w swoje ręce sprowadzanie kolejnych egzemplarzy autobiografii i rozprowadzanie ich wśród znajomych. U wydawcy rozpoznawano go już później po samym głosie w słuchawce telefonu.

Piaskownica w Czciradzu

Ślady Popławskich w Czciradzu są odnotowane w starych księgach meldunkowych, które po II wojnie światowej prowadzili sołtysi. Pamięta ich także Kazimierz Gończowski. – Kiedy w 1945 roku przyjechaliśmy transportem i zamieszkaliśmy w Czciradzu, to wioska była pusta, mieszkał tutaj tylko pan Wilczyński, Bruchal i Władysław Kiejza. Późniejszym transportem do Czciradza wprowadzili się Popławscy. Dobrze znałem ojca Janusza, Adama. On nie był rolnikiem, nie interesowała go uprawa ziemi. Cały czas pracował w zakładzie w Kożuchowie, który później nazywał się ZBNS. Raz zabrał mnie tam, niedługo po wojnie. Stała w tamtym miejscu spalona powojenna hala. Zbierałem tam elektrody i układałem je, a on mi za to zapłacił, bo to był wtedy deficytowy towar.

Pan Kazimierz pamięta, że Adam Popławski w Czciradzu grał na trąbce, ale nie przypomina sobie, czy przygrywał na zabawach. – Moja żona robiła swetry dla Janusza Popławskiego, kiedy chodził do podstawówki – wspomina mieszkaniec Kożuchowa. – Po drugiej stronie drogi, obok dworku na górze mieszkała moja siostra, przez płot z Popławskimi.

Do Czciradza pojechaliśmy zielonym fiatem 126 p Jacka Nadolskiego. Danuta Kasprzak mieszka pod numerem 8, a Popławscy kiedyś pod siódemką. – Po drugiej stronie drogi była głęboka piaskownica, w której bawiłam się z Januszem; był ode mnie rok starszy. To był spokojny chłopak. Teraz w tym miejscu ktoś wybudował dom. Później wyjechałam do Opola, kiedy jako 16-latka wróciłam, jego już dawno nie było.

Robił karierę, a rodzina przeprowadziła się do Kożuchowa. Przypominam sobie Janusza, ilekroć widzę zespół Niebiesko-Czarni w telewizji.

Tak to już jest – zamyśla się starsza kobieta, która pamięta, że w pałacyku pod nr 6 ponoć straszyło. Po wojnie miały tam siedzibę siostry Elżbietanki. Było w tamtym miejscu podziemne przejście do Kożuchowa, taki kanał prowadzący do zamku. Później zorganizowano tam klub rolnika.

Rodzina jak zespół

Muzyczne pasje Janusza Popławskiego miały swoje uzasadnienie w zamiłowaniach jego najbliższych i atmosferze, w której dorastał. – Matka Janusza była towarzyska i pięknie śpiewała. Adam był kontaktowym człowiekiem, grającym w orkiestrze z moim mężem klarnecistą. To był superfacet i nieprzeciętny komediant. Raz załatwił, że orkiestra odegrała „sto lat” dla mojego męża na naszej klatce schodowej o 5.00 nad ranem – uśmiecha się Halina Woźniak.

Siostra Janusza, Maria Klodnicki, potwierdza muzyczne klimaty. – Tato grał wcześniej na klarnecie i trąbce. Jednak w czasie II wojny światowej był w obozie jenieckim i od tego czasu miał problem z płucami. Nie bardzo mógł dalej grać na trąbce. Później zamienił ją na perkusję i talerze. Janusz szybko nauczył się grać na harmonijce, fortepianie. Mamusia pięknie śpiewała i grała na mandolinie. Pamiętam, że kożuchowskie ognisko muzyczne mieściło się w dawnej Klubowej, na górze. Na klarnecie uczyli się tam grać Roman Gierszewski, Heniek Miśkiewicz i Edmund Nowośnicki. Ja grałam na gitarze, brat znalazł mi taką, że mogłam objąć gryf palcami. Mieliśmy tam zespół muzyczny z Marią Pietruczynik (nazwisko panieńskie Stachowiak), która skończyła szkołę muzyczną i obecnie prowadzi chór. Byłyśmy przyjaciółkami – wspomina córka Adama Popławskiego.

Jeden z późniejszych licealnych kolegów Janusza pamięta, że podczas uroczystości w Nowej Soli autor „Adagio Cantabile” grał na werblu. Ponoć potrafił grać nawet na… grzebieniu.

Rodzina, być może także z racji muzycznych pasji, była znana w Kożuchowie. Sylvia Shannon, siostrzenica muzyka, pamięta pogrzeb dziadka Adama. – W rynku wujek wsadził mnie na barana i widziałam morze głów – wspomina kobieta.

Trójka z muzyki?

Jan Mokrzycki, grający w zespole Matador, pamięta czasy, kiedy chodził do podstawówki z muzykiem. – Był wtedy w szkole taki klub mandolinistów, w którym grałem właśnie z Januszem. Na tym instrumencie grał potem w Nowej Soli – wspomina kożuchowianin.

Młodego Janusza chodzącego do szkoły w Kożuchowie pamięta jego wieloletnia koleżanka Halina Woźniak. – Jeden but taki, a drugi inny, podobnie ze sznurówkami. Potem wszystko się zmieniło. Chodził w krótkich harcerskich spodenkach. Mówiliśmy na niego Kloszowa Spódniczka, o co się gniewał, lecz krótko, bo był koleżeński. Po siódmej klasie czasowo kontakt nam się urwał – wspomina pani Halina.

Zygmunt Pleśnierowicz odnalazł nieznane szkolne zdjęcie, podobnie Janusz Tać. – Patrz pan, jakie ja mam zdjęcie – emocjonuje się ten drugi. – Janusz Popławski z prawej, tutaj Ryszard Orent, a kuca Andrzej Niefiedowicz. Zdjęcie podpisane: stadion reprezentacyjny, 1 maja 1951 roku. Pamiętam, że już w podstawówce Janusz interesował się muzyką. Bawiliśmy się razem, ale on już wtedy zrobił sobie taką gitarę na drutach, bo wtedy jeszcze nie miał strun. Chodziliśmy po lekcjach w rejony dawnego ZBNS, tylko z tamtego czasu pamiętam, że stały tam traktory. Do stacji PKP szło się wtedy przez łąkę, a on ciągle brzdękał na swojej gitarze. Takie miał zamiłowanie i poszedł swoją drogą. Spotkałem go po latach, jak przyjechał na Wszystkich Świętych – dodaje mężczyzna.

Arkadiusz Sidor, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Kożuchowie, zdradza garść informacji o edukacji przyszłej gwiazdy muzyki. – Janusz był w pierwszym roczniku (1945-1946) siedmioletniej Publicznej Szkoły Powszechnej w Kożuchowie, który zaczął tutaj pierwszą klasę po II wojnie światowej i skończył ją u nas w czerwcu 1952. Ze sprawowania w ciągu tych lat miał ocenę bardzo dobrą. Świetnie radził sobie z przedmiotów wiodących. Ze śpiewu w klasie szóstej i siódmej miał piątki, jednak w piątej zaledwie trójkę – wymienia dyrektor placówki. Jako adres ojca widnieje Cyrus (Czciradz), a jako adres opiekuna – ul. 22 Sierpnia w Kożuchowie. Chodzi oczywiście o obecną Dworcową, a w starej nazwie jest błąd. Zawód ojca – stolarz w TOK – relacjonuje dyrektor „jedynki”.

Ta trójka ze śpiewu to niewątpliwie kolejna zagadka związana z Januszem.

Z gitarą jak z kochanką

W 1952 Janusz dostał się do nowosolskiego „Ogólniaka”. Helena Józiak także, choć była od niego dwa lata młodsza. – Razem jeździliśmy pociągiem do szkoły m.in. z Danusią Sosnowska, Ireną Ismajłowicz i Niną Adamek. On z gitarą się nie rozstawał. Grywał nawet na korytarzu podczas przerw w lekcjach – pamięta kobieta.

Jan Medyński, były wiceprzewodniczący rady miejskiej w Kożuchowie: – Janusz chodził cały czas z gitarą, tak jak z kochanką. Jak go mocno namówili, to grał i śpiewał w świetlicy dworcowej w Nowej Soli albo w wagonie. Ponieważ za dużo się oglądał za dziewczynami, przenieśli go do Głogowa za karę. Później wrócił do Nowej Soli. Janusz nawet w późniejszych latach był zwykłym człowiekiem i nie zadzierał nosa. Uczył mnie za darmo grać na gitarze, m.in. „Cienie na wietrze”. Ostatni raz widzieliśmy się w latach 90. na zakupach w Jubilacie.

Jan Gidziński, Władysław Draczyński, Kazimierz Górski to licealiści z Broniszowa. Żyje tylko ten pierwszy z mandolinistów. – Janusz był wiecznie uśmiechnięty, towarzyski, podobał się dziewczynom, a dodatkowo bardzo wciągnęła go muzyka. Zabrakło mu czasu do nauki.

W szkole oprócz orkiestry mandolinowej występował w skromnym chórku. On śpiewał solo, a pozostali mu wtórowali. W swojej autobiografii Popławski napisał, że zostałem księdzem, bo w tamtym czasie o takiej przyszłości myślałem (str. 13). W latach 60. spotkałem go przed filharmonią we Wrocławiu. To on mnie wtedy rozpoznał. Kiedy wyjaśniłem, że jestem na studium nauczycielskim, to już mnie nie pytał o sutannę – wspomina mieszkaniec Broniszowa, u którego w domu na ścianie od wielu lat wisi mandolina.

Stefan Czapliński był także członkiem tamtej orkiestry mandolinowej. Wicedyrektor szkoły Piekarski przeznaczył dla trzech kożuchowian jeden instrument do ćwiczeń w domu. – Ponieważ byłem rok młodszy od Janusza Popławskiego i Jacka Nadolskiego, mandolina rzadko trafiała w moje ręce. Jednego razu do zakładu fotograficznego, gdzie pracowałem, zajrzał Janusz Popławski. Mówi do mnie: słuchaj, Stefciu, jestem tutaj z dwoma innymi gitarzystami spoza Kożuchowa i nie mamy pieniędzy. Zrobiłem zdjęcie całej trójki stojącej z gitarami, jeszcze na szklanej kliszy. Później widzieliśmy się jeszcze w kożuchowskim kinie Uciecha. Był to rok 1963, kiedy się ożeniłem – mówi kożuchowski fotograf.

Świat należy do ciebie

W 1956 rozpoczyna się kilkuletnia współpraca Janusza z nowosolskim zespołem Błękitne Gwiazdy, o czym pisał już redaktor Edward Gurban. Kilkanaście lat temu przy okazji pogrzebu Mieczysława Mereny dowiedział się od jego żony Marii, że podczas koncertu zespołu w Kożuchowie nawalił gitarzysta Gwiazd. Wówczas podszedł do nich młodzieniec, który zaoferował się go zastąpić.

Uczynnym muzykiem był właśnie Janusz Popławski.

W drugiej połowie lat 50. Janusz z czarną gitarą akustyczną z przetwornikiem elektrycznym przy podstrunnicy brał udział w różnych konkursach muzycznych. Z jednego z nich przywozi radio tranzystorowe Szarotka. Romanowi Gierszewskiemu, saksofoniście i dobremu znajomemu Henryka Miśkiewicza, ten fakt utkwił w pamięci. – Przychodziłem wtedy do Popławskich po mleko, bo babcia Janusza trzymała krowę. Widziałem to radio. Nie było chyba wtedy drugiego takiego w Kożuchowie – wspomina członek legendarnych Kleksów i Rubinów.

Janusz coraz częściej wyjeżdżał, jednak regularnie powracał do rodzinnego domu przy ul. Dworcowej. Tak było przed podjęciem kluczowej życiowej decyzji związanej z dołączeniem do Niebiesko-Czarnych. Janusz podpisał kontrakt 3 stycznia 1963 roku po świątecznej wizycie u rodziców w Kożuchowie.

Janusz wracał na stare śmieci

Rozpoczęły się lata sławy Janusza Popławskiego. Jan Mokrzycki pracował wtedy z Adamem Popławskim.

– Przyszedłem do ZBNS do biura konstrukcyjnego. Widywałem ojca słynnego muzyka, jednak brakowało mi odwagi, by go zagadnąć. Bardzo chciałem grać i z podziwem oglądałem elektryczny instrument Janusza, mając zwykłą pudłową gitarę. I próbowałem grać „Marię Elenę” – śmieje się pan Jan. – Któregoś dnia zdobyłem się na odwagę i zapytałem, czy kiedy Janusz przyjedzie do Kożuchowa, pan Adam mógłby mi odrysować kształt jego gitary. Nie wierzyłem, że to się stanie, jednak niedługo zjawił się on w biurze ze zwitkiem papieru pod pachą. Kolegów technologów zapytałem, czy możemy to wyfrezować? Udało się to zrobić nie ze zwykłego drewna, a z tworzywa sztucznego – z linofonu, używanego przy produkcji tłoczników. Później na żadnej zabawie nie byłem bezbronny – wspomina humorystycznie J. Mokrzycki.

Ryszard Konopski w latach 60. i 70. mieszkał w rejonie rodziców gitarzysty. – W kożuchowskiej parafii posługę sprawował ks. Jan Giluń, który miał świetny sprzęt grający, pokaźną kolekcję płyt, w tym komplet winyli The Beatles. Byłem w grupie około 20 młodych ludzi, którzy często odwiedzali tego kapłana. Janusz często przyjeżdżał do rodziców, a przy okazji odwiedzał ks. Gilunia, z którym łączyły go przyjacielskie stosunki. Poza tym przywoził do Kożuchowa najnowsze płyty z zachodnich wojaży – mówi obecny mieszkaniec Zielonej Góry.

Wojciech Tomaszewski pierwszy raz był kierownikiem Ośrodka Sportu i Rekreacji w Kożuchowie w latach 1976-1978 i miał siedzibę w Baszcie Krośnieńskiej. – Janusz Popławski pojawił się zimą, by wypożyczyć łyżwy swojej siostrzenicy. Jeszcze się targował o cenę! – śmieje się kożuchowski biznesmen, który pamięta, że w drugiej połowie lat 60. był w Nowej Soli na koncercie Niebiesko-Czarnych, gdzie supportem były kożuchowskie Kleksy.

Na inaugurację działalności zamku w 1984 pojawił się muzyk Niebiesko-Czarnych. – Był przed występem, rozmawiał z nami. Jednak na scenie się nie pojawił, bo z czymś mu to kolidowało. Pamiętam, że rozmawiał z Wojciechem Muniakiem, który pytał go, co u niego słychać. Janusz odpowiedział: „Wyjeżdżam za chlebkiem, za chlebkiem” – wspomina kożuchowski gitarzysta Bogdan Polikowski.

Bogumił Kapuśniak podkreśla, że zasada była wtedy taka: zapraszamy wszystkich najlepszych pochodzących z Kożuchowa. Obecność Janusza potwierdza Mirosław Jędrzejewski, który w takich przypadkach opiekował się muzykami. – Gitarzysta był także na drugim otwarciu zamku, po zawaleniu się sali widowiskowej, w 1989-1990 roku – precyzuje saksofonista.

Jan Pawłyk, kożuchowski taksówkarz jeżdżący czarną wołgą z bocznym numerem 6, pamięta słynnego muzyka. – Na początku nie wiedziałem, kto to jest. Żona pomogła zidentyfikować pasażera, którego zabierałem z ul. Dworcowej z domu, w którym mieszkał także fotograf Kazimierz Jopek. Dwukrotnie woziłem go na dworzec PKP do Zielonej Góry. Pasażer rozmawiał o różnych rzeczach, jednak nie o muzyce. Musiałem mu wpaść w oko, bo kolejnym razem zamówił właśnie mnie. To było w latach 1986-1987 – precyzuje pan Jan.

Edmund Nowośnicki, nazywający siebie żartobliwie najstarszym chałturnikiem Kożuchowa, spotkał gitarzystę Niebiesko-Czarnych na początku lat 90., kiedy budował swój dom. – Szedł sobie spacerkiem z ul. Dworcowej w kierunku Czciradza. Powiedział, że przyjechał odwiedzić stare kąty i grób ojca. Przecież nostalgia zostaje na całe życie. Latem tego roku przyjechała z USA siostrzenica Janusza, Sylvia.

Zamówiła nową płytą nagrobną w firmie kamieniarskiej, którą prowadzę z synem Danielem – mówi klawiszowiec i dawny szef zespołu Hej, pasjonat muzyki elektronicznej.

Słowik pięknie śpiewał

Siostra i siostrzenica muzyka rzucają nowe światło na sprawę jego twórczości. Spora jej część mogła zostać stworzona w Kożuchowie.
Sylvia Shannon, urodzona w 1976 roku, wspomina twórczą pasję muzyka. – Pamiętam, jak w naszym domu, w trzecim pokoju, wujek bardzo często siedział i komponował. Całymi dniami zapisywał kartki nutowego papieru. Babcia mówiła wtedy: „Nie przeszkadzaj, nie chodź tam do wujka, bo on komponuje”. A ja chciałam, żeby poszedł ze mną na spacer. Uciekał od zgiełku do tego pokoju, gdzie w ciszy mógł pracować, bo miał natchnienie – wspomina siostrzenica Janusza Popławskiego.

– Wujek, także po wyjeździe mojej mamy, często odwiedzał swoją mamę i przyjeżdżał na długo. Uciekał od hałasu. Zamykał się i pracował w ciszy, to chyba sprzyjało tworzeniu. Przed naszym domem rosła lipowa aleja. Wujek Janusz często brał mnie na spacery, bo dbał o swoje zdrowie. On nauczył mnie gimnastyki podczas spacerów. Rozkładał szeroko ręce i wdychał zapach polskich lip. Kupił mi taką malutką, dziecięcą gitarkę, która była jednak dobrze nastrojona. Próbował mnie uczyć grać, jednak chyba nie miałam do tego zacięcia. To wujek pokazał mi przelatującą na niebie kometę Haleya (przybliżona data pojawienia się: 9 lutego 1986). Szliśmy wtedy od naszej ulicy w stronę działek. Powiedział, żebym zapamiętała to zdarzenie, bo kometa nie pokaże się teraz przez wiele lat – mówi pani Sylvia.

Siostra Janusza – Maria – wymienia, że przyjeżdżał do rodziny na wszystkie święta oraz odwiedzał ją będąc przejazdem. Tak co dwa-trzy miesiące. – W tym czasie spotykał się ze znajomymi. Nie wiem, dlaczego nigdzie nie ma informacji na ten temat. Janusz komponował w domu, to było dla nas normalne, bo byliśmy muzykalną rodziną. Aleja lipowa przy ul. Dworcowej szczególnie wieczorem nastrajała go twórczo. Na wiosnę śpiewał tam słowik. Czasem było go nawet widać z naszego okna na pierwszym piętrze. Lipy tak pięknie pachniały, a Janusz wtedy komponował – wspomina mieszkanka Chicago.

Stąd do wieczności

Notatki opracowane na potrzeby książki przez Janusza Popławskiego kończą się na 20 października 2003. Pozostałe 57 stron wypełniają m.in. zdjęcia, wywiady, dyskografia i wspomnienia o wybitnym muzyku, zebrane i wydane przez wdowę.

Co było później? Bogdan Polikowski od Janusza uczył się m.in. „Marii Eleny”. – Był muzykiem, który nie pchał się do przodu i wyczuwał proporcje w wykonaniu. Razem z Mirkiem Jędrzejewskim spotkaliśmy Popławskiego na targach muzycznych we Wrocławiu, kiedy firma ARS zademonstrowała nowy power mikser. Miałem mu wysłać płytę ze swoimi nagraniami i nagle dostałem wiadomość, że Janusz zmarł. Człowiek, który mógł tworzyć, nagle odszedł – zamyśla się kożuchowski gitarzysta, do niedawna grający w zespole Justyna & Starzy Przyjaciele.

Halina Woźniak pamięta, że muzyk przyjechał do Kożuchowa 17 listopada 2003 roku. – Janusz był u mnie wtedy ostatni raz. Chodziło m.in. o opłaty za grób ojca . Mówił wtedy: „Planujemy z Heńkiem Miśkiewiczem wspólny koncert, któremu wstępnie odpowiadał termin wiosenny. Czekam na jego odpowiedź”. Przypomniał, że na mszy proboszcz Władysław Stachura mówił, że mamy tylu zdolnych ludzi z Kożuchowa. Chciał zrobić przyjemność księdzu, kożuchowianom i chciał, żeby ten koncert odbył się w zamku. Podczas wizyty chciałam mu zrobić kolację, ale powiedział, że nie wszystko może jeść. Siedział u mnie wtedy ze trzy godziny. Jeszcze zdążył porozmawiać z sąsiadem na klatce schodowej. Później dzwonił już z Toronto – mówi pani Halina.

9 stycznia 2004 roku Janusz napisał ostatni list do wieloletniej koleżanki, która opiekowała się grobem jego ojca w Kożuchowie: – Szanowna Halino, przesyłam serdeczne życzenia pomyślności, zdrowia, pogody ducha, wszystkiego, co najlepsze na nowy 2004 rok. Jestem tobie niezmiernie wdzięczny za wspaniałą troskę, jaka od lat otaczasz grób mojego Ojca. Ten wspaniały odruch serca bardzo cenię i wyrażam mój wielki szacunek dla ciebie. (…) Jak widzisz, los nas rozrzucił daleko po świecie i nie wiemy, gdzie, kiedy i w jakim towarzystwie przyjdzie nam spoczywać po tym ziemskim, nerwowym, niełatwym trybie życia. (…) Pozdrawiam serdecznie, kłaniam się nisko.
Muzyk zmarł w grudniu 2004 r.

Samotny samuraj

Franciszek Walicki, uważany powszechnie w Polsce za ojca bigbitu i rocka, dużym szacunkiem darzył Janusza Popławskiego i Czesława Niemena. – Obaj przypominali samotnych samurajów. Odważni, lojalni, wierni zasadom, którymi kierowali się w życiu. Stawali po stronie słabych, walczyli z silniejszymi, bo mieli przy sobie miecz talentu, którego brakowało ich wrogom – pisze współtwórca wielu zespołów muzycznych.

Obaj najczęściej podczas tras koncertowych zajmowali wspólnie pokoje hotelowe, bo stronili od używek. Obaj zmarli w tym samym roku.
Nie ma wśród żyjących wszystkich osób, które przyczyniły się do powstania tego tekstu, kolejnego elementu nieustającej laudacji na cześć twórców i wykonawców kożuchowskiej muzyki i ich roli w  społeczności lokalnej.

* Korzystałem z książki „Byłem Niebiesko-Czarny”

Józef Piasecki

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content