Alimenciarze, miejcie się na baczności

Nawet dwa lata mogą grozić tym, którzy żyją na obiektywnie dobrym poziomie, a unikają płacenia. W samej Nowej Soli dłużników jest 614.
Pod koniec ubiegłego roku Krajowy Rejestr Długów informował, że dług alimentacyjny w Polsce przekroczył 10,5 mld zł. W bazie KRD znajduje się prawie 312 tys. nierzetelnych rodziców, aż 96 proc. to ojcowie. Średnio do oddania dzieciom mają ponad 33 tys. zł.
W Nowej Soli średnia kwota do zapłaty jest nieco niższa, jednak nie oznacza to, że mamy powód do dumy. Na koniec 2016 roku dług alimentacyjny w naszym mieście wynosił 14,8 mln zł. Dłużników alimentacyjnych jest na tę chwilę 614 (jest to liczba zmienna). Oznacza to, że każdy ma średnio do zapłacenia ponad 24 tys. zł. We wszystkich gminach naszego powiatu sytuacja jest proporcjonalnie porównywalna. Jak wynika z informacji przekazanych opinii publicznej przez Instytut Spraw Publicznych, w 95 procentach przypadków osobą uchylającą się od płacenia jest ojciec.
Matka, która zostaje z dzieckiem, może zdecydować się na egzekucję komorniczą, starać o uzyskanie świadczenia z funduszu alimentacyjnego (zajmuje się tym opieka społeczna) lub dążyć do ukarania ojca na podstawie przepisów kodeksu karnego, czyli starać się o zasądzenie alimentów.
Według danych Instytutu Spraw Społecznych ściągalność u komorników wynosi około 20 procent. – Bardzo dużo zależy od nich. To oni prowadzą postępowanie egzekucyjne – zauważa Małgorzata Stokłosa, kierownik działu świadczeń rodzinnych i alimentacyjnych w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Nowej Soli.
Jasne jest, że jeśli komornik ma sprawę, gdzie do odzyskania jest milion złotych, to opłaca mu się aktywnie działać, ale jeśli 200–300, czy nawet tysiąc złotych długu alimentacyjnego, to wówczas nie ma tej skuteczności.
M. Stokłosa tłumaczy, że aby uzyskać świadczenie z funduszu alimentacyjnego, dochód na członka rodziny nie może przekroczyć 725 zł miesięcznie: – Matka, która pracuje i zarabia 1500 zł miesięcznie i ma tylko jedno dziecko, nie otrzyma świadczenia z funduszu.
Historie z życia
Jedna z naszych rozmówczyń od 2012 r. ma zasądzone alimenty w kwocie 800 zł miesięcznie. Ojciec jej dziecka wyjechał z miasta, założył nowa rodzinę i notorycznie zmienia adres zamieszkania.
– Komornik twierdzi, że w tej sytuacji jest bezradny. Konsekwencje, jakie zostały wyciągnięte, odbijają się teraz na nas. W 2015 alimenciarz, bo tak go nazywam, pracował za granicą i komornik ściągał zadłużenie z poprzednich lat oraz bieżące alimenty. Na początku 2016 roku zakończył swoja pracę i komornik przestał ściągać alimenty – opowiada nasza rozmówczyni, która postanowiła wówczas udać się do opieki i złożyć wniosek o przyznanie środków z funduszu alimentacyjnego.
– Okazało się, że w 2015 roku komornik ściągnął za dużo alimentów i dodatkowe alimenty z funduszu się nam nie należą. To niesprawiedliwe. Tak, pracuję, ale z jednej pensji ciężko utrzymać dziecko, a ci, którzy nigdy nie pracowali, dostają tyle zasiłków, że spokojnie wyrównałyby się z moja pensją, a siedzą w domu z dzieckiem. Mój były partner umieszcza sporo wpisów na Facebooku z wakacji w Holandii, z wyjazdów rodzinnych w góry, ale komornik twierdzi, że nie można go znaleźć – żali się nasza Czytelniczka. Kobieta podkreśla, że gdyby alimenty regularnie wpływały na jej konto, byłoby nieporównywalnie lepiej. – Dziecko to nie tylko wydatki na przedszkole. Są też płatne zajęcia dodatkowe, są urodziny kolegów i koleżanek z przedszkola, są choroby. Mimo że pracuję, jest mi ciężko. Syn przestał chodzić na urodziny kolegów, bo jak wypadały trzy imprezy w ciągu miesiąca, to nie wystarczało mi na prezenty. To było dla mnie przykre i zawsze wymyślałam jakiś pretekst. I choć to niepopularne, to zamiast kupić prezent innemu dziecku, wolę te pieniądze wydać na syna – przyznaje nasza rozmówczyni.
Podkreśla też, że całym sercem jest za zwiększeniem rygoru prawnego w sprawie ściągalności długu alimentacyjnego. – Mam wrażenie, że alimenciarze czują się bezkarni. Nie dość, że często nie pomagają w opiece nad dzieckiem, to na przykład ja muszę brać urlop, kiedy dziecko jest chore i mam mniejszą wypłatę. Do tego ojcowie bardzo często pracują na czarno tylko po to, by uniknąć płacenia alimentów. Komornik twierdzi, że nic nie może. Państwo średnio pomaga takim jak ja, którzy próbują sobie radzić, za to wspiera tych „bezradnych” – denerwuje się kobieta.
Pani Sylwia, kolejna nasza rozmówczyni, alimenty w kwocie 300 zł na 5-letnią córkę i 400 zł na 8-letnią otrzymuje od października 2016 roku. Wyprowadzając się z domu zabrała tylko ubrania i dzieci. Od tamtej pory wynajmuje mieszkanie. – Te 700 zł jest marną pomocą – mówi. Dodatkowo pierwsze alimenty za październik nie zostały jej wypłacone. Postanowiła zgłosić sprawę do komornika, który odzyskał… 80 zł. – Czekam jeszcze na 700 – dodaje. Kwoty za kolejne miesiące udało się na bieżąco wyegzekwować. – Gdyby nie alimenty nie starczyłoby mi z mojej pensji na życie. Dopóki nie dostałam pierwszych pieniędzy od byłego męża, byłam praktycznie na utrzymaniu rodziców. Po wyprowadzeniu się z domu to ja spłacam nasz wspólny kredyt i utrzymuję nasze dzieci – opowiada pani Sylwia. Kobieta cieszy się z proponowanych przez rząd zmian. – Ściąganie alimentów powinno być bardziej rygorystyczne, bo to nie są moje pieniądze, tylko moich dzieci, to je się okrada – dodaje.
W nieco lepszej sytuacji od swoich przedmówczyń jest pani Monika, która od 2008 roku dostaje 400 zł miesięcznie na dziecko. Całą tę kwotę przeznacza na czynsz. – Nigdy nie miałam problemu z wypłacalnością i terminem. Może dlatego, że są przyznane sądownie, ale wiem od znajomych, że nawet w takich przypadkach, „tatusiowie” się uchylają. Ja mam o tyle dobrą sytuację, że ojciec prócz alimentów kupuje różne rzeczy synowi na własną rękę, dokłada się do wycieczek itp. Gdyby nie alimenty, byłoby nam raczej ciężko – zauważa pani Monika.
Tata na „aucie”
Problem zdaniem M. Stokłosy nie leży w przepisach, a w mentalności dłużników. – Nie wiem, czy nowelizacja kodeksu karnego w tej sprawie cokolwiek zmieni. Oby tak się stało. Mieliśmy już fundusz alimentacyjny w ZUS-ie, później weszły dodatki z tytułu samotnego wychowania dziecka, następnie była zaliczka alimentacyjna, co też upadło, i wróciliśmy  do funduszu, tylko w nieco innym kształcie.  Cały czas coś się dzieje, a alimentów nie udaje się wyegzekwować. Nasi dłużnicy to w dużej mierze młodzi ludzie, którzy zamiast spłacić posiadane niewielkie zadłużenie (np. 2-5 tys. zł) i płacić na bieżąco, to tkwią w tej sytuacji. To nie jest też tak, że wszyscy są złymi tatusiami, którzy nie chcą płacić. Często są to dramaty tych ojców. Każda sytuacja jest  inna. Ale naprawdę są też tacy, którzy mimo dużego zadłużenia chcą i robą wszystko, aby to spłacić, są to pojedyncze przypadki, ale się zdarzają – podkreśla M. Stokłosa.
Jej zdaniem wytężone siły należałoby skierować do takich ojców, co do których istnieje pewność, że  mają pieniądze, a nie chcą płacić: mają firmę zarejestrowaną na konkubinę, samochód na mamę itd.
Zgodnie z obowiązującymi obecnie przepisami grzywnie albo ograniczeniu wolności do dwóch lat podlega osoba, która „uporczywie uchyla się od płacenia alimentów” narażając dziecko na „niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych”. Jak te uznaniowe pojęcia są rozumiane? – Ośrodek przeprowadza postępowanie wobec dłużnika alimentacyjnego. Najpierw dłużnik musi przyjść na wywiad do MOPS i złożyć oświadczenie majątkowe. Jeżeli nie pracuje, to musi być zarejestrowany w urzędzie pracy jako bezrobotny. Wówczas kierujemy wniosek o aktywizację zawodową takiego dłużnika, aby podjął zatrudnienie   i zaczął spłacać swoje zadłużenie. Jeśli tej współpracy nie ma – dłużnik alimentacyjny nie przychodzi na wywiad, nie można odebrać od niego oświadczenia majątkowego lub odmówił zarejestrowania się jako bezrobotny lub poszukujący pracy, albo odmówił przyjęcia propozycji zatrudnienia  i przez ostatnie sześć miesięcy dłużnik nie płacił przynajmniej 50 procent zasądzonych alimentów, trzeba przeprowadzić postępowanie i wydać decyzję o uznaniu tego dłużnika za uchylającego się od zobowiązań alimentacyjnych.   Kiedy taka decyzja staje się ostateczna,  kierowany jest wniosek do prokuratury o ściganie z tytułu przestępstwa niealimentacji i do starosty o zatrzymanie prawa jazdy – tłumaczy M. Stokłosa.
Dodatkowo informacja o takim dłużniku alimentacyjnym przekazywana jest również do wszystkich Biur Informacji Gospodarczej.
Co ma się zmienić?
Nowe przepisy mają uściślić obecne zapisy w kodeksie karnym. Znowelizowany projekt zakłada, że grzywna albo kara ograniczenia wolności czy więzienia na rok groziła będzie w przypadku trzymiesięcznych zaległości z płaceniem. Dwa lata pozbawienia wolności grozić mają dłużnikom, którzy nie wywiązując się z obowiązku alimentacyjnego narażają swoje dziecko na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb: kupno ubrań, długotrwałe leczenie, wykształcenie.
Dłużnik będzie mógł uniknąć kary, jeśli przed upływem 30 dni od pierwszego przesłuchania dobrowolnie ureguluje zadłużenie. Nowe prawo ma być szczególnie bezwzględne dla tych, którzy nie płacą alimentów, mimo że ich na to stać, kiedy obiektywnie widać, że żyją na dobrym poziomie, a jednak uciekają od zobowiązań.
Jak tłumaczył w niedawnym wystąpieniu minister Zbigniew Ziobro, skazani, wedle znowelizowanej ustawy, nie musieliby iść do więzienia, a na przykład podlegać dozorowi elektronicznemu, by móc odpracowywać dług i spłacać alimenty.
Anna Karasiewicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content