Reklama w Kręgu przez blisko ćwierć wieku

Najdłużej współpracującą z nami pod względem reklamowym firmą na nowosolskim rynku jest Fredex. Jej właściciel Alfred Gąsior przyznaje, że kiedy otwierał zakład, czasy były trudne. Był rok 1981, tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce. Budując samodzielnie dom, w piwnicy zarejestrował firmę, gdzie rozpoczął produkcję kotłów centralnego ogrzewania. Następnie A. Gąsior wybudował warsztat przy domu, a po chwili sklep spożywczy, który funkcjonuje do dziś. – Sklep Fredex – najlepszy i najtańszy – mówi o tym biznesie.

Zahartowało go życie

Na początku produkcji kotłów Fredex zatrudniał jednego pracownika, później dwóch i tak liczba ta rosła przez lata. Dzisiaj daje pracę około 40 osobom. Niewątpliwym konikiem A. Gąsiora jest szkolenie młodzieży. – Trafiali do mnie z Izby Rzemieślniczej w Zielonej Górze, Cechu Rzemiosł Różnych oraz szkół. W ubiegłym roku z mojego zakładu wyszło czterech uczniów, teraz kończy praktykę trzech, ale bywały lata, że było ich nawet dziewięciu. Łącznie miałem u siebie około 200 uczniów przez 36 lat. Są to to najlepsi fachowcy w dziedzinie ślusarstwa czy spawalnictwa. Wielu z nich po praktyce, zakończonej państwowym egzaminem czeladniczym, pootwierało własne zakłady – opowiada A. Gąsior.

Opowiada, że firma rozkręcała się latami, spływały nowe zlecenia z całej Polski, ale też z Czech, Niemiec i innych krajów. – Ludzie stali w kolejce do nas. Robiłem najpoważniejsze roboty w kraju, jak huta miedzi w Głogowie, ale też działałam mocno na lokalnym rynku. Remont kotłowni w szpitalu po tym, jak zawalił się komin, ogrodzenie Gedii czy montaż w Voitcie – to wszystko wyszło z moich rąk – opowiada pan Alfred.

36 lat na rynku to niewątpliwy sukces naszego rozmówcy. Do dziś zainteresowanie jego produktami i usługami nie słabnie. W ostatnich trzech miesiącach przyjął 20 zleceń na telefon. Zapytaliśmy go, co o tym zadecydowało. Opowiedział nam krótką historię swojego dzieciństwa. – To, że spałem w siedem osób w łóżku, wszy miałem duże jak paznokcie, że w kilkunastu mieszkaliśmy w małej izbie, gdzie mleko w kuchni zamarzało na taborecie, to wszystko z pewnością mnie zahartowało, dało siłę i bardzo wiele nauczyło – wspomina z rozrzewnieniem A. Gąsior.

Już jako 14-latek budował piece kaflowe na Podkarpaciu. Jego ojciec był dróżnikiem kolejowym, a ludzie wynajmowali go do pomocy. – Nazywali mnie Jędruś. I tak zacząłem zdobywać doświadczenie w branży – dodaje A. Gąsior, który jednocześnie bardzo dobrze pamięta pierwszą swoją reklamę w Kręgu. – Od początku i bez przerwy ukazywała się na pierwszej stronie. I to były bardzo duże reklamy. Dzisiaj moją firm znają wszyscy bardzo dobrze. Dzisiaj już nie mam reklamy na pierwszej stronie, mniej też mam pieniędzy, niż kiedyś, a wy drogo kasujecie – śmieje się A. Gąsior, który dzisiaj powoli wycofuje się z interesu.

Mało firm przetrwało na naszym rynku tyle, co jego. To niebywały sukces, na który nie ma jednej recepty. – Trzeba wszystko ciągle kontrolować, mieć rękę na pulsie. Rama w rowerze, złamana łopata – nikt inny tego nie zrobi, tylko u mnie – dodaje pan Alfred.
Dziś też dość ostro krytykuje podejście do pracy nowosolan.

– Nie pyta się, co będzie robił. Pyta za ile. Jeśli pierwsze pytanie jest właśnie takie, to z nim nie gadam. Mówię: pokaż, co umiesz. I choć jestem trochę ostry, to mam gołębie serce. Ludzie pracują u mnie po 30-35 lat. To świadczy o sukcesie – dodaje A. Gąsior

Czego chcieć więcej

Podobną, jak A. Gąsior, wiarę w ludzi ma inny nasz reklamowy partner – firma Fonmed, która zajmuje się sprzedażą aparatów słuchowych. Powstała w 1997 r. w Zielonej Górze, w 2001 r. powstał oddział w Głogowie, a w 2008 r. w Nowej Soli. Jej właścicielka, Agnieszka Łozowska, zawsze podkreśla, że firma to ludzie i że zawsze miała szczęście do pracowników.

– Po wielu latach działalności dochodzę do wniosku, że podstawą dobrego funkcjonowania firmy, jest podejście ludzi do pracy, ich zaangażowanie, kontakt z pacjentem. I właśnie to uważam za sukces mojej firmy. U nas pracują wykwalifikowani protetycy słuchu, którzy mają wieloletni staż pracy, nawet 10-15 lat. Praktycznie wszystkie te osoby pracują u nas od początku – mówi A. Łozowska. O Fonmedzie mówi, że to jej dziecko. W pracy jest codziennie i podkreśla, że przede wszystkim jest protetykiem słuchu, a dopiero później szefem.

Pani Agnieszka dodaje też, że bardzo ceni sobie współpracę z naszym tygodnikiem. Jest nowosolanką i odkąd pamięta, czytała Krąg. – Jeśli chodzi o Nową Sól, to Krąg jest bardzo cennym źródłem informacji dla mieszkańców. Zawsze lubiłam mieć Krąg w ręku i zajrzeć, co tam w trawie piszczy. To stricte lokalny informator. Odkąd mieszkam w Zielonej Górze też korzystam z Kręgu, ale na Facebooku i wszystkie newsy do mnie docierają – mówi A. Łozowska.

Jeśli chodzi o współpracę z nami, to nie ma żadnych zastrzeżeń. – Cenię sobie reklamę u was. Pacjenci do mnie trafiają, więc czego chcieć więcej? – podkreśla.

Wspomina również pierwsze ogłoszenie, jakie ukazało się na naszych łamach. Było to w momencie uruchomienia gabinetu w Nowej Soli. – Jako nowosolanka znam Krąg bardzo dobrze. Nawet otwarcie było reklamowane. Pierwszą siedzibę mieliśmy przy ul. Wojska Polskiego, pod balkonami, a pierwsze ogłoszenie dawałam jeszcze w waszej siedzibie przy ul. Moniuszki. To było już tak dawno temu. Od tamtej pory zawsze starałam się mieć tą pierwszą stronę. A z tego, co pamiętam, z miejscem bywało różnie. Dużą powierzchnię zajmowały kotły i ciężko było się tam dostać (mowa o Fredex– dop. red.) – wspomina A. Łozowska.

20 lat na rynku to niebywały sukces Fonmedu. Jak go osiągnąć? – Według mnie receptą jest potężna wiara w to, że się uda i absolutne zaangażowanie 24 godziny na dobę – mówi pani Agnieszka.

Powódź i trzecie dziecko

Podobną wiarą i zaangażowaniem wykazali się kolejni nasi rozmówcy, którzy zainspirowali nas do napisania tego artykułu. Gdy my świętujemy 25. urodziny, z 20 lat działalności cieszy się firma Matex, której właścicielami jest małżeństwo Elżbieta i Witold Hochmańscy. Był rok 1997, tuż po powodzi, kiedy otworzyli firmę w przydomowym garażu. Powódź jednak nie była motorem napędowym do tego, żeby zacząć sprzedawać drzwi, podłogi, okna czy panele ścienne od których zaczynali. To był zbieg okoliczności. Głównym motorem działania była ich sytuacja rodzinna.

– Pojawiło się trzecie dziecko, żona jako młoda matka nie była najbardziej pożądanym pracownikiem w tamtych czasach, które dla większości były trudne. U nas w domu była jedna pensja nauczycielska i to też nie za wysoka. Ja przez 20 lat pracowałem w szkole – wspomina pan Witold. Wtedy też zrodził się w jego głowie pomysł, żeby spróbować własnej działalności. Pani Elżbieta początkowo nie chciała nawet o tym słyszeć. – Zaczynaliśmy w garażu, żeby nie wynajmować lokalu i nie tracić pieniędzy, których i tak nie było. Na wystartowanie pożyczyliśmy pieniądze. Mieliśmy tylko to i ryzyko, czy się uda. Na szczęście trafiliśmy na szczerych ludzi, którzy bez wahania pomogli nam to rozkręcić – wspominają właściciele Matexu.

Pani Elżbieta doskonale pamięta pierwszą ich reklamę w Kręgu, która pojawiła się 10 października 1997 r. – To była maleńka reklama, bo dla nas i tak wydatek ten był ogromny, inaczej dawalibyśmy większą – śmieje się pani Elżbieta. – Na początku to, że jesteśmy w gazecie, było dla nas tak dużą atrakcją, że zbierałam te wszystkie numery przez kilka miesięcy. Reklama zdawała egzamin, bo asortyment, który mieliśmy był nowością i ludzie wiedzieli, jak do nas dotrzeć – dodaje.

Pierwsza reklama zapraszała do nowo otwartego sklepu przy ul. Szkolnej, w tym szumnym garażu, który miał 16 mkw. – Szczęśliwym trafem udało się wejść w odpowiedni asortyment. Wszyscy nowosolanie po powodzi stwierdzili, że skoro już mają te mieszkania puste, to będą je remontować. Tak się to rozkręciło – mówią państwo Hochmańscy.

Z czasem właściciele musieli poszerzyć powierzchnię. Wykupili dół rodzinnego domu pana Witolda, a następnie innych właścicieli lokalu, który dzisiaj ma ok. 140 mkw. 1 lutego zaś uruchomili nowy salon przy ul. Wojska Polskiego. – Nigdy nie mieliśmy momentu zwątpienia, ale ten biznes wymagał od nas ciągłych zabiegów, starań, wymyślania i robienia wszystkiego, żeby  klienta zachęcić, żeby o nas wiedział, żeby do nas przyszedł. Reklama w Kręgu była jednym aspektem, ale opisaniem samochodu, wykonaniem tablic, które były wywieszane wokół budynku musieliśmy zająć się sami. Nie mieliśmy żadnego przygotowania, ani handlowego, ani plastycznego – wspominają.

Dodają też, że reklama w Kręgu była im bardzo potrzebna. Te wszystkie reklamowe zabiegi przyniosły chyba pożądany efekt, bo dzisiaj Matex ma zarejestrowanych ponad osiem tysięcy kontrahentów, przy czym taka rejestracja była prowadzona dopiero po czterech latach działalności. – Spokojnie do 10 tysięcy dobijamy, a wielu klientów do nas wróciło. To, że wracają i polecają nas innym sprawia nam przyjemność. Dziś nie musimy się już martwić, bo mimo że mamy siedzibę w takim miejscu, to wszyscy do nas trafiają– mówi W. Hochmański.

O tym, że przetrwali na rynku ćwierć wieku, zadecydowało wiele rzeczy. Jedną jest odpowiadanie na potrzeby rynku, wprowadzanie kolejno nowych produktów, ale też ciężka praca i sumienność.

– Własna działalność to nie luz i przychodzenie, o której się chce. Musi być ogromna samodyscyplina i często rezygnacja z takich przyjemności, jak urlop w razie potrzeby. Bardzo ważną rzeczą, jest traktowanie klienta, jako osoby, której chce się pomóc i doradzić, sprawić przyjemność sprzedażą – dodaje E. Hochmańska.

Pomimo że Matex jest firmą o ugruntowanej pozycji na rynku, zamówienia są na trzy miesiące do przodu, to nadal reklamuje się w naszym tygodniku. Pani Elżbieta wspomina, że zdarzały się reklamowe wpadki, ale nie były znaczące. – To było rzadko, ale zawsze, jak coś się przytrafiło, to  stawaliście na wysokości zadania i każdą taką wpadkę mocno rekompensowaliście, na przykład dając jedno darmowe ogłoszenie – mówi pani Elżbieta.
Według właścicieli dzisiaj są nowe trudności na rynku. Jedną z nich jest znalezienie odpowiedniego pracownika. – Michał pracuje z nami 10 lat. Nie odchodzi chyba dlatego, że czuje się z nami dobrze. Wydaje mi się, że wszyscy musieliśmy się tego nauczyć. A ta branża jest trudna, zwłaszcza dzisiaj – mówi W. Hochmański.

Kolejnym zrealizowanym marzeniem państwa Hochmańskich było wspomniane już uruchomienie drugiego salonu. – Został stworzony z myślą o klientach, którzy mogliby do nas trafić z ulicy, bo na Szkolną dotrą przede wszystkim z polecenia, ale też z myślą o naszych klientach, którzy nie będą musieli iść tak daleko. Teraz zależy nam, aby ten punkt wypromować – mówią.

Ich receptą na sukces, poza poświęceniem, jest fakt, że pracują razem wbrew powszechnemu stereotypowi, że wspólna praca nie służy związkom. – Często jest tak, że każdy pracuje gdzie indziej i ludzie rozmijają się, a my czasem, jak nie mamy o czym rozmawiać, to chociaż o drzwiach sobie porozmawiamy – śmieje się pani Elżbieta.

Przyjaźń od piaskownicy

Wydawać by się mogło, że sklep komputerowy Trikom działa na nowosolskim rynku od niedawna. Okazuje się jednak, że firma ta zarejestrowana została również w 1997 roku, czyli dokładnie 20 lat temu. Jej obecni właściciele to: Daniel Kołtun, Michał Pietrzak i Maciej Kruk, którzy razem działają od 17 lat.

A wszystko zaczęło się w piaskownicy…. – Mieliśmy po około 20 lat i początkowo zajmowaliśmy się tylko sprzedażą i serwisem komputerów. Pomysł na biznes zrodził się z zamiłowania i widocznej luki na rynku. A od pomysły do wystartowania zajęło nam to może miesiąc. To był moment. Nie braliśmy żadnego kredytu, nie było też funduszy unijnych. Zrobiliśmy zrzutę, trochę pożyczyliśmy od rodziców, babci, dziadka i tak to powstało – wspomina Michał Pietrzak.

Jego zdaniem Trikom, pomimo braku więzów krwi pomiędzy ich właścicielami, to rodzinny biznes.
– Znam się z Maćkiem praktycznie od urodzenia. Obaj mieszkaliśmy na os. Kopernika, także w piaskownicy robiliśmy razem babki z piasku. Daniel mieszkał tu, za ścianą, więc siłą rzeczy też się ciągle mijaliśmy. Chodziliśmy wszyscy do „szóstki”, kontakt mieliśmy cały czas, a później zabawa przerodziła się w interesy – opowiada Michał.

Podobnie, jak dla jego przedmówców, pierwsza reklama w Kręgu była ważnym wydarzeniem i do dziś pamięta ten moment. – Dawaliśmy ją na otwarcie sklepu. Była to prosta, tradycyjna reklama z nazwą sklepu, sprzedaż, serwis, usługi. Mała reklama na pierwszej stronie, na którą bardzo trudno było się dostać. Nie wiem jakim cudem nam się to udało, a może wiem, tylko nie powiem – śmieje się Michał. Faktem jest, że jak Trikom dostał miejsce na pierwszej stronie, to przez wiele lat go nie odpuścił. – Pamiętam, że z czasem poszliśmy w taką serię reklam graficznych. To był pomysł i realizacja Marka Grzelki – reklama w formie komiksu. Rysunki opowiadały historię rodziny Nowaków. Zawsze był jakiś rysunek, który miał coś wspólnego, np. z porą roku czy świętami. Miało to być z jajem. O tej reklamie mieli wszyscy mówić i tak było – dodaje M. Pietrzak.

Wspomina, że ta reklama chwyciła i spełniła oczekiwania chłopaków. – Najbardziej utkwił mi w głowie odcinek Nowaków, który opowiadał o tym, że była burza i wszyscy potrzebowali nagle zasilaczy. Nie pamiętam, który to był rok, ale w Nowej Soli przeszła wiosenna burza, dosłownie od 10.00 do 11.00 mieliśmy z 20 telefonów i wszyscy pytali o zasilacze. Przenieśliśmy to wydarzenie do reklamy. Komiks opowiadał o tym, jak serwisant odebrał telefon i zapytał: burza była? Od razu wiedział, o co klient będzie pytał – opowiada pan Michał. W sumie na naszych łamach ukazało się  kilkanaście grafik z Nowakami, przy czym jedna emitowana była przez 2-3 tygodnie.

Właściciele Trikomu przyznają, że reklama w naszym tygodniku dużo im dała. – Zaczynaliśmy w czasach, kiedy reklama internetowa nie działała, a  Tygodnik Krąg był od zawsze w Nowej Soli. Była i do dziś jest to największa i najbardziej poczytna gazeta. Chcąc nie chcąc, żeby być widocznym w mieście, trzeba było być w Kręgu – mówi M. Pietrzak.

Trikom zaczął się dość szybko rozwijać. Właściciele postanowili otworzyć drugą gałąź – wejść w turystkę. – Któregoś roku każdy z nas wydał ileś tam pieniędzy na sprzęt: namioty, śpiwory, buty. Usiedliśmy razem, wymieniliśmy się spostrzeżeniami i padło hasło: to otwórzmy swój sklep.

Na początku wynajęliśmy lokal przy Wrocławskiej i praktycznie cały czas działaliśmy tam. Daniel zajął się działką turystyczną. Później otworzyliśmy drugi sklep w Zielonej Górze, sklep internetowy i tak to się rozwinęło – opowiada Michał. Oprócz komputerów Trikom ma dzisiaj kasy fiskalne i zajmuje się ich serwisem. To prężna część ich komputerowej działalności. – Teraz dobudowaliśmy nad Traperem duży budynek, gdzie są powierzchnie biurowe. Ceny mamy atrakcyjne. Trochę się tego baliśmy, bo widać, nawet jak się jedzie miastem, że bardzo dużo lokali stoi pustych, ale jak nie szaleje się z cenami, to można mieć obłożenie pełne. My czekaliśmy tydzień – mówi o kolejnej działce M. Pietrzak.

Wspólne pasje i biznes połączył ich na dobre. – Jeździmy wspólnie, albo urządzamy wspólne wypady do lasu, czy na spływ pontonem po rzece Bóbr najczęściej, ale też wyprawiamy się dalej. Dwa lata temu byłem z Danielem na Islandii, to była niesamowita przygoda – mówi M. Pietrzak.
Warta uwagi wydała mu się jeszcze jedna anegdota: – Jak zaczynaliśmy, to jedna z naszych konkurencji komputerowych powiedziała, że więcej jak trzy miesiące nie wytrzymamy. Dzisiaj mija 17 lat i wydaje mi się, że to dobry wynik, że ta przyjaźń od piaskownicy przetrwała tyle czasu i ma się dobrze – puentuje M. Pietrzak.
Anna Karasiewicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content