Prawie jak w stanie wojennym

– Strach potęgowały obrazki pokazywane w telewizji, a po przejściu fali, którą wytrzymały wały z piasku, przyszła wielka ulga – mówią nowosolanki wspominające lipiec 1997 roku

Cała Nowa Sól, a w szczególności mieszkańcy najbliższych okolic portu, obawiali się, że to właśnie w tej części miasta najtrudniej będzie uniknąć katastrofy. Ostatecznie straty były niewielkie. Większe były emocje wśród ludzi.

– Oglądaliśmy telewizję, szczególnie relacje z Wrocławia i żyliśmy w strachu. Baliśmy się, że nas też to spotka, bo jesteśmy blisko Odry. Telewizor grał na okrągło i to napędzało złą atmosferę – mówi Janina Bukowska, która mieszka przy ul. Odrzańskiej.

W kamienicach sprzęty i meble wyniesiona na wyższe piętra, na strychy. I czekano.

– Im było bliżej 16 lipca, tym przygotowań było więcej. Mówiono o fali wysokiej w mieście na dwa metry. W końcu musieliśmy opuścić swoje domy. Tylko nie pamiętam, że to był nakaz czy tylko zalecenie. Przychodziliśmy i obserwowaliśmy, jak wody w kanale portowym przybywa – wspomina pani Janina. – Ludzie nie pracowali. Wejścia do różnych lokali były zamurowane. Jeździły tylko samochody z żywnością. Był niepokój prawie jak w stanie wojennym. Mówiliśmy do siebie „Boże, co będzie, jak fala dotrze już do Nowej Soli” – dodaje kobieta.

– Powódź 1997 roku była dla mnie najbardziej traumatycznym przeżyciem – mówi R. Kopeć

Przy tej samej ulicy, zarówno wtedy, jak i dziś, mieszkała Róża Kopeć. – Co pani pierwsze przychodzi na myśl, jak pada hasło „powódź”? – pytam. – Coś strasznego – odpowiada bardzo spokojnie pani Róża. – Wynieśliśmy meble do góry, a ja wyprowadziłam się do syna. Przychodziłam codziennie pod port. Pamiętam, że budynek stoczni stał w wodzie tak mocno, że wystawały z niego tylko kominy. Albo widok płynącej w wodzie martwej świni. To rodziło w głowie myśli, że nie będziemy mieli do czego wracać – dodaje.

Mimo wszystko zdarzały się zabawniejsze chwile. – Żołnierze zablokowali workami drzwi do mojego mieszkania, choć ja byłam wówczas w środku. Zaczęłam wołać przez okno, odsunięto worki i ułożono je od nowa – wspomina pani Róża.

Podwójna ściana worków ułożona wzdłuż portu wytrzymała. Ulice jak Odrzańska czy Arciszewskiego nie zostały zalane. – Nowosolanie wraz z żołnierzami uratowali nasze domy. Wodę mieliśmy tylko w piwnicach – przypomina sobie R. Kopeć. – Po przejściu fali poczuliśmy ulgę, ale wciąż modliliśmy się, żeby nie było drugiej. Do mieszkań wróciliśmy po trzech czy czterech tygodniach od kulminacji. Powódź 1997 roku była dla mnie najbardziej traumatycznym przeżyciem. To siedzi w człowieku. Jak widzę w telewizji reportaże o innych powodziach czy ulewach, jak te ostatnie w Zielonej Górze, to zawsze myślę, żeby przypadkiem znów nas to nie spotkało… – dodaje pani Róża.

Artur Lawrenc

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Artur Lawrenc

Aktualności, oświata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content