Strażak ocalił życie małego chłopca

– Po tym zdarzeniu wszyscy osłupieli. Przez dobre półtorej godziny na tym kąpielisku panowała głucha cisza… – mówi Marcin Strózik, który w zeszłą środę uratował małego chłopczyka przed utonięciem

Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Marcin z rodziną tamtego dnia nie pojechał plażować nad Jeziorem Liny koło Kargowej. – Miałem dzień wolnego. Żona mnie namawiała, żeby skorzystać z ostatnich ciepłych dni i pojechać z dziećmi się pokąpać. Powiem szczerze, że byłem na nie, bo miałem bardzo dużo pracy w domu. Ale ostatecznie żona mnie przekonała. Może coś tam musiało mnie ciągnąć w tamtą stronę? – zastanawia się Strózik, z którym spotkałem się w straży pożarnej. W nowosolskiej PSP pracuje dziewiąty rok.

Na plażę wspólnie z żoną i dwójką dzieci weszli ok. południa.
– Wchodziliśmy na nią w jednym czasie razem z panią, która przyjechała z dwójką dzieci. To młodsze było ok. półroczne. Starsze miało pięć, może sześć lat. Rozłożyli się na brzegu, jakieś pięć metrów od wody. To starsze wchodziło do wody kilka razy, mama obserwowała je z brzegu. W którymś momencie ta pani dosłownie na chwilę zostawiła dziecko i ono się wysunęło tak na 130 centymetrów głębokości… – opowiada Strózik.

Chłopczyk stracił grunt pod stopami i zachłysnął się wodą. – Ja tego momentu nie widziałem – relacjonuje strażak, którym w tamtym momencie był w wodzie ze swoimi dziećmi. Nagle mama tonącego chłopca zaczęła krzyczeć: „Niech pan ratuje moje dziecko”.

– Odwróciłem się, zobaczyłem, że chłopiec jest pod wodą. Był już w takim stanie, że go odcinało. Podbiegłem w wodzie te kilka metrów, złapałem chłopca, przewróciłem i położyłem na ręku, tak jak na szkoleniach się uczyliśmy. Wyprostowałem go, żeby udrożnić drogi oddechowe i wtedy zeszła woda z buzi. Uderzyłem z wyczuciem trzy razy, tak żeby ta woda się odkrztusiła, znowu woda zeszła. Wyniosłem to dziecko z wody – opowiada Strózik, który na brzegu kontynuował udzielanie pomocy.

– Przy podtopieniach dzieci robi się pięć wdechów. W tym przypadku przy trzecim wdechu to dziecko na szczęście wróciło. Było przytomne, ale nie wiedziało, co się działo, było totalnie skołowane, przynajmniej przez jakieś piętnaście minut. Siedziałem przy nim, zanim przyjechało pogotowie. Karetka pojawiła się w ciągu 10, 15 minut – wspomina środowe wydarzenia strażak. Dodaje, że ludźmi, którzy byli na plaży, to zdarzenie strasznie wstrząsnęło.

– Na plaży tamtego dnia było ok. 40 osób. Wszyscy osłupieli. Przez dobre półtorej godziny panowała głucha cisza. Taka, że w zasadzie to było słychać świerszcza. Wszyscy byli z dziećmi, ale tak, jakby nie wiedzieli, jak się zachować. Widać było, że to wszystkich ruszyło – przyznaje strażak z 9-letnim stażem zawodowym. Tamta akcja zostawiła także ślad w jego psychice.

– To dla mnie nie jest żadna rutyna, pomimo tego, że na służbie już reanimowałem ludzi. Pomimo tego stres mi też się udzielił. Widzę po sobie, że to też na mnie wpłynęło. Widzę też, że te szkolenia, które tu, w straży przechodzimy, wywołują pewien automatyzm w zdziałaniach, wchodzą w krew. Wtedy w sytuacji zagrożenia czyjegoś życia nie myśli się, ale z automatu robi się pewne rzeczy – podkreśla Strózik.

W straży pożarnej wszyscy są z niego dumni. – Spotkał się z sytuacją, w której było zagrożone czyjeś życie i zachował się bardzo profesjonalnie. Jak widać oprócz tego, że jest bardzo dobrym strażakiem, zaangażowanym w życie jednostki, na marginesie powiem, z sukcesami startuje w sportach pożarniczych, to jeszcze poza służbą przynosi wiele chluby naszej jednostce – mówi Sławomir Ozgowicz, zastępca komendanta komendy powiatowej PSP w Nowej Soli.

– Ty sam czujesz się bohaterem? – zapytałem Strózika. Z początku kręcił nosem.
– Kurczę, może nie…
– Ale przecież takie słowo się nasuwa…
– Może powiem tak, bez fałszywej skromności. Tak, tamtego dnia byłem bohaterem…
Mariusz Pojnar

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content