Odnaleziony w lesie pyton został uśpiony

Węża z rodziny dusicieli leżącego na skraju lasu w sobotnie popołudnie zauważyły dwie rowerzystki jadące w stronę Przyborowa. Powiadomiły strażaków. Ostatecznie po interwencji lekarza weterynarii trzymetrowego węża trzeba było uśpić. Jakim cudem znalazł się w lesie? Niestety, wiele wskazuje na to, że ktoś się go pozbył, bo był chory…

– Nie przypominam sobie, żebyśmy w ostatnich latach mieli wyjazd do porzuconego w lesie węża, który występuje w zupełnie odmiennej części świata – przyznaje kpt. Sławomir Ozgowicz, zastępca komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Nowej Soli.
W sobotnie popołudnie ogniowi dostali wezwanie do leżącego na skraju lasu zwierzęcia.
– O obecności tego osobnika poinformowały nas dwie panie, które korzystając z ładnej pogody wybrały się na przejażdżkę rowerową w stronę Przyborowa – mówi kpt. Ozgowicz.

Strażacy, którzy dojechali na miejsce zdarzenia, byli mocno zdezorientowani całą sytuacją.

– Próbowali zebrać informację na temat osobnika, z którym mieli do czynienia, żeby nie narazić się jakimś nieodpowiednim zachowaniem na atak z jego strony. Od samego początku wyglądało to tak, jakby ktoś jadąc drogą wojewódzką nr 315 zatrzymał się i tego węża po prostu wyrzucił do lasu… – mówi kpt. Ozgowicz.

Ogniowi po niedługim zastanowieniu skontaktowali się z powiatowym lekarzem weterynarii, Eweliną Lis, która z kolei poprosiła o pomoc Adama Michalskiego, nowosolskiego lekarza weterynarii. Ten dojechał na miejsce i stwierdził, że wąż jest w stanie agonalnym.

– Niestety, to zwierzę musiałem poddać eutanazji – usłyszałem w pierwszym zdaniu od A. Michalskiego, z którym skontaktowałem się w poniedziałek. – Kiedy go zobaczyłem, widać było, że jest w bardzo złym stanie zdrowotnym. Nie wchodząc za mocno w szczegóły, mogę powiedzieć, że miał uszkodzony końcowy odcinek układu pokarmowego. Mówiąc wprost: miał wynicowany odcinek odbytniczy na odcinku 10-15 centymetrów – informuje A. Michalski. Wąż, którego próbował ratować Michalski, ważył ponad 8 kilogramów i miał prawie trzy metry długości.

– To wąż tropikalny i w tych warunkach, w jakich się znalazł, nie miał większych szans na przeżycie – ocenia A. Michalski.

„Wąż ten żyje w naturze w zachodniej i środkowej części Afryki zwrotnikowej, tak więc warunki, jakie należy mu zapewnić w terrarium to odpowiednia temperatura wynosząca w tzw hot spocie – około 31-32 st. Celsjusza i w chłodniejszym miejscu – 25-26 st. Celsjusza. Wilgotność powinna wynosić 50-60 procent, a w czasie wylinki, powinna być na kilka dni podnoszona np. poprzez spryskiwanie terrarium do 70-80” – czytamy na stronie homeofpythons.pl.

Na tej samej stronie internetowej można znaleźć informację, że „w związku z popularnością ich cena jest bardzo przystępna. W Polsce młodego samczyka odmiany nominalnej kupisz za 100 złotych”. – Trudno powiedzieć, ile przebywał w tych bardzo niekorzystnych dla siebie warunkach – mówi A. Michalski. Jego zdaniem nie ma możliwości, żeby uciekł komuś z domu i znalazł się w lesie o własnych siłach. – Niestety, jak na to wszystko patrzę, to rysuje mi się w głowie jeden scenariusz: ktoś zobaczył, że wąż choruje i to poważnie. Jeżeli ta hodowla nigdzie nie była zgłoszona, to okazało się, że ten ktoś ma problem. I postanowił się go pozbyć w sposób, którego nawet nie potrafię nazwać. Wiedzieć, w jakich warunkach powinien przebywać pyton tygrysi i mimo to wypuścić go na pewną śmierć w czasach, kiedy pomoc specjalisty można znaleźć w internecie, to bestialstwo, podłość w czystej postaci. Tym bardziej, że ten ktoś nie miał tego węża krótko. Musiał być kupiony, kiedy był, powiedzmy, długości sznurówki. I ta „sznurówka” rosła przez kilka lat, więc ten zwyrodnialec musiał się do tego węża przywiązać, a mimo to go wyrzucił jak jakiegoś śmiecia. Nie mam słów, a nie chcę przeklinać – denerwuje się Michalski.

– Czy ten wąż mógł zrobić komuś krzywdę? – dopytuję.

– Patrząc na jego stan zdrowia, trudno powiedzieć. Kiedy podawałem mu leki, trochę musiałem się z nim siłować. Dziś boli mnie ręka. Na pewno gdyby doszło do kontaktu z dzieckiem, mógłby być groźny, łącznie z tym, że mógłby takie dziecko udusić – odpowiada A. Michalski.
Finał całej historii jest jeszcze smutniejszy, bo na dziś nie wiadomo, kto porzucił węża w lesie. Niewykluczone, że ten ktoś nigdy nie zostanie ukarany. – Hodowla tego typu zwierząt nie jest w Polsce nielegalna. Nie przesądzam, że w tym przypadku właśnie tak było, ale mogło być tak, że ktoś kiedyś zaspokoił swój kaprys, a teraz, kiedy zwierzę zachorowało, w tak samo, prymitywny sposób pozbył się problemu i niewykluczone, że nikt nigdy nie dojdzie, kto za tym stoi – mówi A. Michalski.
Do sprawy wrócimy.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content