Bijemy na alarm! Tam może dojść do tragedii!

– Wystarczy, że wejdzie tu ciekawe świata dziecko albo kilku młodzieńców, którzy umilają sobie czas na wagarach – i tragedia gotowa. Jeśli coś im się stanie, to kto wtedy weźmie za to odpowiedzialność? – pyta nowosolanin zaniepokojony faktem, że do budynków na terenie dawnego Dozametu może wejść dosłownie każdy. Stan techniczny tych budynków zagraża zdrowiu i życiu ludzi

Do naszej redakcji zgłosił się mieszkaniec Nowej Soli (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) zaniepokojony dostępnością miejsca, które do niedawna było strzeżone. Dziś panuje tam wolna amerykanka.

Chodzi o budynki dawnego Dozametu, konkretnie dwa, które znajdują się w bezpośredniej bliskości ul. Piłsudskiego. – Dostęp do budynków na terenie tego historycznego przecież zakładu jest dla wszystkich. Mimo że brama wjazdowa dla samochodów od ulicy Piłsudskiego jest zamknięta, to furtka przy dawnej dyżurce jest już otwarta.

W budynku dawnej portierni już raz doszło do zaprószenia ognia, z tego co wiem, sprawą zajmuje się policja. Jeśli chodzi o położony bezpośrednio przy dyżurce budynek dawnego biurowca Dozametu, to sytuacja jest jeszcze gorsza. Podłoga między kondygnacjami się zawala i każdemu, kto tam wejdzie, może grozić niebezpieczeństwo.

Robi się coraz cieplej i za chwilę może się okazać, że np. młodzież wchodzi tam, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Lepiej zadziałać prewencyjnie, niż ma dojść do tragedii – powiedział mieszkaniec, z którym wybrałem się pod wskazane przez niego miejsce.

Zagrożenie dla zdrowia i życia ludzkiego

W budynku portierni położonej naprzeciwko siedziby Prokuratury Rejonowej, który jeszcze nie tak dawno strzeżony był przez ochroniarzy, są wybite szyby. Brama wjazdowa od ul. Piłsudskiego faktycznie jest zamknięta, ale przez furtkę udało nam się wejść na teren Dozametu. Bez najmniejszego problemu. Na podłodze budynku portierni są ślady wskazujące na to, że ktoś chciał tam rozpalić ognisko.

Sprawdziłem na policji, faktycznie doszło już tam do zdarzenia, w którym na miejsce była wzywana straż pożarna. – 20 stycznia ok. 13.30 w pustostanie na terenie dawnego Dozametu zgłoszono zaprószenie ognia. Kiedy policjanci dojechali na miejsce, strażacy gasili palące się śmieci, co skutkowało zadymieniem pomieszczenia – mówi st. sierżant Justyna Sęczkowska, rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Nowej Soli.

Sprawcy tego zaprószenia ognia nie zostali ustaleni.

Z mieszkańcem, który zgłosił nam temat, wszedłem także do budynku biurowca, w którym drzwi były otwarte. W środku jeden wielki rozgardiasz.

W pomieszczeniach biurowych zastaliśmy zdewastowane szafy, połamane biurka, zniszczone ściany. – Te biura nie przypominają o czasach, w których pracowali tu ludzie, a przecież to nie było 100 lat temu, tylko z 20, może 25 lat – słusznie zauważył nowosolanin.

Barierek od drewnianych schodów prowadzących na kolejne kondygnacje budynku właściwie nie ma. Każdy, kto wchodzi do góry, przy chwili nieuwagi może spaść w dół i zrobić sobie krzywdę. Idąc po schodach, w przynajmniej w kilku miejscach w dawnych biurach, widać zapadnięty sufit, który runął z przegnicia konstrukcji. – Przecież to wygląda tak, jakby ktoś to wrzucił bombę. Jeden wielki syf – komentował nasz Czytelnik.

Najmocniej przeraziło to, co zobaczyliśmy za chwilę. Niemal w samym środku podłogi na drugiej kondygnacji jest wielka dziura, którą sfotografowałem z progu wejścia do jednego z pomieszczeń.
– Wystarczy, że wejdzie tu ciekawe świata dziecko albo kilku młodzieńców, którzy umilają sobie czas na wagarach – i tragedia gotowa. Jeśli coś im się stanie, to kto wtedy weźmie za to odpowiedzialność? – pyta nowosolanin zaniepokojony tym, że do tego biurowca może wejść każdy.

Halo, pan Janusz?

O sprawie poinformowałem nowosolskich strażników miejskich z tzw. ekopatrolu, czyli Jacka Baranowskiego i Rafała Mrowińskiego. Razem z nimi wróciłem do budynku biurowca.

– Stan techniczny tego budynku stwarza zagrożenie dla zdrowia i życia ludzkiego, dlatego w trybie natychmiastowym musimy udać się do odpowiednich służb – komentował na miejscu J. Baranowski, który wykonał własną dokumentację zdjęciową.

Razem z nim i R. Mrowińskim udaliśmy się do Powiatowego Inspektoratu Budowlanego, gdzie przedkładając dokumentację fotograficzną poinformowaliśmy o pustostanie.

– Oprócz tego złożymy zawiadomienie w prokuraturze o możliwości popełnienia przestępstwa niedopełnienia obowiązku zabezpieczenia miejsca stwarzającego zagrożenie. Skontaktujemy się także z powiatowym konserwatorem zabytków i sprawdzimy, czy budynki są wpisane w strefę konserwatorską – zapowiedział J. Baranowski, który pilotuje sprawę z ramienia urzędu miasta.

Budynki, o których mowa, należą do firmy Apartament Szrenica sp. z o.o., w której prezesem zarządu jest Janusz Wójcik. Data rozpoczęcia działalności tej spółki to 1997 r.

Spółka pierwszy wpis do Krajowego Rejestru Sądowego ma odnotowany na dzień 30 września 2004.
W internecie znalazłem dwa numery komórkowe, które były przypisane do kontaktu ze spółką. Jeden z nich jest nieaktywny. Kiedy zadzwoniłem na drugi, odebrał mężczyzna.

– Pan Janusz Wójcik? – zapytałem.

– Nie, nie pan Janusz – usłyszałem w słuchawce.

– Szukam pana Janusza Wójcika, czy pan może umożliwić mi z nim kontakt? – poprosiłem.

– Proszę pana, nie pan jeden szuka pana Janusza.

– Pan ma z nim kontakt? – dopytałem.

– A skąd! Mój numer znalazł się jako kontaktowy, bo kiedyś współpracowaliśmy ze sobą, a ja dałem się podejść i oszukać. Sprawa jest w prokuraturze. Dodatkowo dość naiwnie zgodziłem się kiedyś podać swój numer do kontaktu i takich telefonów, jak pana, odbieram dziesiątki. Pan Janusz to człowiek, który myśli, że unikanie odbierania telefonu załatwia problem. Ma własną filozofię, której ja nie rozumiem i wątpię, żeby panu udało się go namierzyć telefonicznie. Ale proszę próbować – usłyszałem w słuchawce.

Zadzwoniłem także pod numer komórkowy spółki o nazwie Urocza 5 zarejestrowanej na zielonogórski adres, powiązanej z osobą Janusza Wójcika. Kobiecie, która odebrała telefon, powiedziałem, z jakim tematem dzwonię.

– Proszę podać swój numer, przekażę panu Januszowi, o co chodzi i on ewentualnie oddzwoni – zapewniła moja rozmówczyni.

Telefonu zwrotnego nie było.

Te budynki też straszą!

Na kanwie interwencji zgłoszonej przez zaniepokojonego mieszkańca wzięliśmy pod lupę inne miejskie straszydła, do których dostęp jest bardzo łatwy. A to już tylko krok do tego, żeby to zainteresowało np. dzieci albo młodzież. Resztę można sobie dopowiedzieć.

W ubiegłym roku opublikowaliśmy tekst pt. „Gospodarcza zbrodnia na „ruskim szpitalu”. Niebezpieczne eskapady dzieci na dach”. Napisaliśmy, że pomimo ogromnych nakładów finansowych poniesionych na dawny szpital przy ul. Sienkiewicza historia zatacza błędny krąg – obiekt znów jest miejscem spotkań najgorszego elementu społecznego, ale też dzieci, które poruszając się po nim i urządzając eskapady na dach budynku, narażają swoje życie na niebezpieczeństwo.

– Dzieciaki prawie codziennie wchodzą na dach. To, co tu się dzieje, niedługo przyniesie jakąś tragedię, ktoś się kiedyś zabije. Bezdomni tu mieszkają, a niedawno się paliło. Dlaczego to nie jest zabezpieczone? – pytał w tamtym tekście Władysław Sawczuk, mieszkaniec ul. Sienkiewicza.

– To zbrodnia gospodarcza. Każdy, kto posiada obiekt, płaci podatki. Czy do miasta wpływają podatki? Czy jeśli nie, to w przypadku zadłużenia miasto nie może tego obiektu przejąć? – alarmował kolejny mieszkaniec tamtej okolicy, Eugeniusz Kamiński.

Przejęcie obiektu nie jest takie proste. Jak wynika z zapisów w księdze wieczystej, nieruchomość jest obciążona na ponad 6 mln. Jeśli chodzi o należności wynikające z tytułu niezapłaconego dla miasta podatku, sięgają one 161 tys. zł. Jego właścicielem jest przedsiębiorstwo wielobranżowe Nower sp. z o. o. Joint Ventures w Lubsku – Janusz Sowiński i Gerhard Spiessbach, założone w marcu 2005 r.

Firma zajmuje się wytwarzaniem materiałów budowlanych i handlem urządzeniami pomiarowymi do wody, gazu, importem artykułów przemysłowych i maszyn oraz transportem. Tak naprawdę jednak z firmą Nower, mieszczącą się przy ul. Głowackiego 30 w Lubsku, nie ma kontaktu. Została postawiona w stan likwidacji. – Dzwoniliśmy tam wielokrotnie. Z nikim się nie udało połączyć. A sama siedziba firmy to opuszczony budynek – mówił wtedy na łamach „TK” strażnik miejski J. Baranowski.

Kolejnym miejskim straszydłem, z którym nie można sobie poradzić, jest budynek starego młyna przy ul. Królowej Jadwigi, przy którym już jakiś czas temu dzięki współpracy z nadzorem budowlanym miastu udało się przeprowadzić prace zabezpieczające. Zaspawano m.in. drzwi, zabito otwory, które pozwalały wcześniej dostać się do środka niepowołanym osobom. Wyproszono również stałych gości, którzy zrobili sobie w młynie meliny.

Z kolei nieco ponad pół roku temu opisywaliśmy problem lokatorów kamienicy przy ul. Wrocławskiej 21, którzy nie mają łatwego życia. Po dachu budynku, w którym mieszkają, notorycznie biega młodzież. Wchodzi tam skacząc z dachu starego browaru.

– Nasz budynek jest usytuowany niżej o około metr od terenów browarnianych. Boimy się, że to zostanie zniszczone i że któregoś dnia któryś z tych dachowych biegaczy wpadnie nam
do środka… – drżał na naszych łamach jeden z mieszkańców tamtej kamienicy.

Kolejny dodał: – Jak spadną, połamią się albo stanie się coś gorszego, to kto będzie odpowiadał za ich krzywdę? Wtedy dopiero się ktoś obudzi, że można było coś zrobić wcześniej – zauważa jeden z moich rozmówców.

Niestety, dotarcie do właścicieli tych budynków i wyegzekwowanie od nich, żeby albo zajęli się tymi budynkami na tyle, by przestały straszyć, albo chociaż solidnie je zabezpieczyli, jest często bardzo trudne.

– Tych budynków jest kilka. Można je zabezpieczyć przy użyciu niedużych środków finansowych, jak choćby pokazuje przykład Lubkonu przy ul. 8 Maja albo dawnego młyna przy ul. Królowej Jadwigi. Jak się chce, to można to zrobić. Dołożymy wszelkich starań, żeby budynki Dozametu zostały zabezpieczone w trybie pilnym – zaznacza J. Baranowski.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content