Mateusz poszedł po Miłosza w ciemny las

W drugi dzień Świąt Wielkanocnych w lesie zaginął 15-letni autystyk. W jego odnalezieniu kluczowa okazała się postać nowosolanina Mateusza Strusia, który znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie

Nowosolanka Agnieszka Miarka, korzystając z ładnej pogody, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych pojechała ze swoimi synami do lasu za Przyborów. – Tam jest taki punkt czerpania wody, do którego można dojechać drogą. Jeździmy tam często w okresie wiosenno-letnim, bo jest to miejsce spokojne, na uboczu, gdzie chłopaki mogą się wybawić – opowiada nowosolanka.

Szymon, młodszy z jej synów, bawił się przy oczku wodnym. Nalewał wodę do konewki i wylewał ją na ziemię. Miłosz poszedł kawałek dalej, w okolicę pociętych drzew, które go zaciekawiły.

Zniknął w ciągu minuty

– Jak nigdy Szymek wszedł w butach do wody. A że tam jest taki ostry spad, przestraszyłam się, że wpadnie głębiej i coś mu się stanie. Podeszłam, żeby go wyciągnąć. W tym czasie stojący z boku Miłosz ściągnął buty i się uśmiechał. Powiedziałam: „Załóż buty, bo za chwilę pojedziemy do domu” – relacjonuje nowosolanka.

Miłosz, który jest dzieckiem autystycznym, nie reagował i po chwili zaczął biec.

– Krzyknęłam, żeby nie uciekał, ale on nie słuchał. Wsiadłam szybko z młodszym synem do samochodu i zaczęłam jechać w stronę Miłka. Jechałam drogą, a on uciekał wyżej, w stronę drzew. W ciągu minuty, dosłownie minuty, zniknął mi z oczu – wspomina drugi dzień Świąt Wielkanocnych mama Szymona i Miłosza.

Objechała drogami leśnymi w kółko miejsce, w które Miłosz pobiegł. Ale syna nie znalazła, a sama zakopała się samochodem w leśnym błocie. – Sebastian, mój mąż, był w pracy na dniówce, więc ok. 15.30 zadzwoniłam do szwagra, żeby przyjechał mnie wyciągnąć. Dałam znać także mężowi, który miał dyżur na pogotowiu w Zielonej Górze, że Miłosz mi uciekł. Sebastian szybko załatwił sobie zmiennika i przyjechał. W ciągu 30 minut był w lesie – opowiada A. Miarka.

Jej mąż po drodze znalazł czapkę chłopca, ale jego nie było. – Potem okazało się, że się porozbierał. Podejrzewam, że sam czuł, że coś jest nie tak, bo mnie nie widział za długo. Nas nie było i wpadł w panikę – relacjonuje A. Miarka.

Do pomocy Miarkom tuż po godzinie 17.00 ruszyli zaalarmowani przedstawiciele służb ratunkowych: strażacy, leśnicy i policjanci. Do akcji skierowano również przewodnika z psem tropiącym. – Wszyscy metr po metrze zaczęli dokładne przeczesywanie terenu – informuje st. sierżant Justyna Sęczkowska, rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Nowej Soli.
Łącznie w poszukiwania autystyka zaangażowano ok. 100 osób. Finalnie kluczową rolę odegrał w nich cywil.

„On się uśmiechnął”

Tamtego dnia nowosolanin Mateusz Struś wracał z narzeczoną i z dzieckiem od rodziny, u której spędzali święta. Minęli Tarnów Jezierny, kiedy w trakcie jazdy, mniej więcej ok. 500 metrów za tą miejscowością, w lesie, w oddali, zobaczyli człowieka. – Sprawdziłem to później w historii połączeń, stąd wiem, że dokładnie o 20.35 po raz pierwszy zadzwoniłem na policję. Połączyło mnie z komendą w Nowej Soli. Powiedziałem, że zauważyłem chłopaka biegającego po lesie bez odzienia – opowiada Struś. W trakcie rozmowy z dyżurnym stracił zasięg. Odzyskał go po kilku minutach i ponownie skontaktował się z policją. Wtedy usłyszał, że osobą, którą widział, może być poszukiwany autystyk. – Moja narzeczona powiedziała, że trzeba mu pomóc. Ja pomyślałem to samo, tym bardziej że w trakcie jazdy w tej okolicy mijałem pięć aut i nikt się nie zatrzymał – opowiada młody nowosolanin.

Nie kryje, że był w strachu.

– Nie jestem z zawodu policjantem i skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie bałem. Byłem bezbronny i dysponowałem małymi środkami do udzielenia pierwszej pomocy. Bałem się, że jeśli sobie nie dam rady, to mi też nikt nie pomoże obronić siebie i swojej rodziny – mówi Struś.

Mimo to po rozmowie z dyżurnym zawrócił.
– Widziałem cały czas w oddali jasny punkt, który był w odległości kilkudziesięciu metrów ode mnie, może ponad 100 metrów. Ta osoba była rozebrana i to mi dużo pomogło, bo jasna karnacja była dobrze widoczna w oddali – zaznacza nowosolanin, który podszedł do chłopca. – Wtedy on się do mnie uśmiechnął. Nie był groźny. Widać było, że jest wyziębiony. Mnie w kurtce było zimno, a co dopiero jemu, bez ubrania. Nie był szkodliwy, nie był agresywny. Złapałem z nim kontakt wzrokowy, ale nie wymieniliśmy ze sobą w zasadzie żadnych słów. Razem cofnęliśmy się do drogi. Ponownie zadzwoniłem na policję, żeby poinformować o odnalezieniu poszukiwanego. Żeby powiedzieć, że już jest bezpieczny, żeby przyjechali i mi pomogli. Niestety, okazało się, że połączyłem się z policją we Wschowie. Co mnie strasznie zdziwiło, policjanci we Wschowie o żadnych poszukiwaniach nie wiedzieli – opowiada nowosolanin.

Czyn bohaterski

Kiedy za drugim razem rozmawiał z dyżurnym z Nowej Soli, uzyskał informację, że osoba poszukiwana jest chora. – Nie znałem autyzmu, nie wiedziałem, w jaki sposób chorzy się zachowują. Jedyne, czego chciałem w tamtej chwili, to go dopilnować i przekazać go policji. Stojąc przy drodze z Miłoszem, w oddali zobaczyłem radiowóz. Kiedy podjechał bliżej, zatrzymałem go machając rękoma. To było jakoś po 21.00. Powiedziałem, że to jest chłopak, którego szukają. Policjanci zabrali go do radiowozu i zadzwonili na pogotowie, a ja wsiadłem w samochód i odjechałem – zaznacza Struś.

Na tym jego rola się skończyła.

Miłosz po przebadaniu przez lekarza po 22.00 wrócił do rodziców.
– Nie muszę mówić, co czułaby każda matka w takiej sytuacji, która nas spotkała. Dlatego kiedy dotarła do mnie wiadomość, że syn się znalazł, ogromnie mi ulżyło. Tamtego popołudnia najadłam się strachu. Kiedy na drugi dzień dowiedziałam się, że w jego odnalezieniu ogromną rolę odegrał pan Mateusz Struś, zdobyłam na niego namiary i poszłam mu podziękować. Jestem mu wdzięczna, że tamtego wieczora zatrzymał się i poszedł po Miłka. Dla mnie jego zachowanie jest czynem bohaterskim – mówi z wdzięcznością A. Miarka.

Postawę Mateusza doceniła policja, która wręczyła mu podziękowania. Naczelnik wydziału prewencji Piotr Romanowski w imieniu komendanta Grzegorza Karpińskiego podziękował M. Strusiowi za wzorową postawę obywatelską. – Podkreślił, że jest mu niezmiernie miło, że w pośpiechu dnia codziennego są ludzie, którym leży na sercu bezpieczeństwo innych. Pamiętajmy, że pomoc, jaką oferujemy innym ludziom, zawsze procentuje i do nas wraca – mówi sierżant Sęczkowska.

M. Struś po tym, co zrobił, trafił na usta wielu nowosolan. Część z nich określa go jako bohatera.
– Ciężko mi to nazwać czynem bohaterskim. Udało się zadziałać właściwie i tyle. Najważniejsze, że chłopak został odnaleziony cały i zdrowy. Po tym zdarzeniu z podziękowaniami przyszła do mnie mama Milosza i to na pewno był moment, w którym zrobiło mi się miło. Kocham swoją rodzinę, ale w tej konkretnej sytuacji musiałem pomóc rodzinie pani Agnieszki – mówi M. Struś.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content