Kiedy moje 10 zł zbawia świat

Wrzesień był rekordowy, jeśli chodzi o całkowitą kwotę ze zbiórek charytatywnych, które odbyły się kolejno dla Igora Podemskiego, Rafała Chołdy, Inez Różyckiej i Magdaleny Roszak. Na ich wsparcie i leczenie w trakcie czterech wydarzeń uzbieraliście łącznie blisko 200 tys. zł. Widać, że mieszkańcy naszego powiatu mocno poszli w pomaganie innym. Z czego to wynika?

Zróbmy małe przypomnienie tego, co w wymiarze pomocowym wydarzyło się we wrześniu.

W pierwszą niedzielę poprzedniego miesiąca odbył się piknik charytatywny adresowany dla Igora Podemskiego. Dzięki hojności uczestników udało się zebrać ponad 41 tys. zł.

Tydzień później w Lubieszowie wielkim sukcesem zakończył się kolejny piknik charytatywny, na którym zbierano na leczenie Rafała Chołdy. Dzięki otwartym sercom uczestników imprezy jednego dnia nazbierano ok. 50 tys. zł.

Podobna kwota została uzbierana w połowie września, kiedy to w Wodnym Świecie koncertowano dla Inez Różyckiej.

I wreszcie w ostatnią niedzielę września w Bytomiu Odrzańskim odbyło się czwarte wydarzenie pomocowe, na którym dla Magdaleny Roszak uzbierano ponad 30 tys. zł.

Jak widać, łącznie zbliżyliście się, drodzy darczyńcy, do sumy blisko 200 tys. Czapki z głów!

Przedstawicieli organizatorów tych wydarzeń o charakterze pomocowym zapytałem, z czego ich zdaniem wynika ta wielka hojność i empatia dla ludzi, którzy znaleźli się w życiowym potrzasku.

Na czym polega fenomen ostatnich akcji?

„Pomaganie to nie jest kwestia mody”

– To fakt, że podczas takich akcji w człowieku rodzi się gdzieś tam ukryta w naszych sercach empatia, zrozumienie drugiego człowieka – przyznaje Aneta Kałwińska, pomysłodawczyni pikniku dla Igora. W tym zakresie zwraca uwagę na fakt, że wielu z nas patrzy na takie historie przez pryzmat rodzicielstwa.
– Przede wszystkim my, jako rodzice, w takiej sytuacji próbujemy choć przez minutę poczuć to, co czują rodzice Igora i od razu przyprawia nas to o przysłowiową gęsią skórkę. W takiej sytuacji jeszcze gorsze jest to, jak ktoś nam daje nadzieję, szansę na lepsze jutro, a my nie mamy na to funduszy, bo nas nie stać i państwo nam nic nie dokłada. Co wtedy się czuje? – pyta retorycznie Kałwińska.

Jej zdaniem takie spojrzenie na potrzebę chorego pozwala łatwiej dołączyć do pomocowej drużyny.

– Wiemy, że w grupie można zdziałać więcej. Indywidualnie nie stać nas, aby przekazać jakąś wielką sumę pieniędzy i wspomóc potrzebujących – zauważa jedna z organizatorek pikniku dla Igora.

– A może to jest kwestia mody na pomaganie? – zapytałem A. Kałwińską. – Na pewno nie – odpowiada moja rozmówczyni, która tak rozwija swoją myśl: – Jakby pomaganie było modne, to proszę mi uwierzyć, że zainteresowanych byłoby o stokroć więcej. Doskonale wiedzą, jak jest w obecnych czasach ciężko, ile jest różnych chorób, ile trzeba czekać w kolejce do lekarza po diagnozę. Myślę, że każdy, kto będzie to czytał, zgodzi się ze mną, że jak prywatnie wizyty sobie nie ustali, to może być czasami już za późno. Ludzie nie przychodzą na takie akcje po to, żeby lepiej się poczuć, przychodzą z zamierzonym celem – by wspomóc potrzebującego.

Pomoc a ludzka natura

Dla Sławomira Ludwiczaka, jednego z kół zamachowych lubieszowskiej akcji dla Rafała Chołdy, był to organizatorski debiut. Wpływ na zaangażowanie się w pomoc chłopcu miał motyw sąsiedzki.

– Poznaliśmy z żoną największy życiowy problem rodziców Rafałka, jakim jest poważna choroba ich jedynego dziecka. Obserwowaliśmy ich zaangażowanie i wysiłki, aby zapewnić dziecku leczenie na najwyższym poziomie. Prawdą jest, że nie obnosili się oni ze swoim życiowym problemem i nikomu z niego się nie zwierzali. Moja żona dowiedziała się o nim, bo pracuje razem z ojcem Rafałka, a ja od znajomej przedszkolanki. Zaczęliśmy drążyć temat i gdy tylko potwierdziliśmy tę przykrą sytuację związaną z chorobą ich dziecka, postanowiliśmy zorganizować im pomoc – dodaje S. Ludwiczak.

Zanim odbył się wrześniowy piknik, w lipcu miała miejsce sąsiedzka kwesta. Podczas jednego niedzielnego popołudnia chodząc od drzwi do drzwi udało się zebrać aż 7 tys. zł.

To był kolejny bodziec do tego, żeby zrobić coś większego. Reszta potoczyła się jak kula śniegowa.

– W pewnym momencie zgłoszeń pomocy było tyle, że baliśmy się, że nie będziemy w stanie wszystkiego odebrać, zewidencjonować i potem wystawić na licytację bądź sprzedać – uśmiecha się mieszkaniec Lubieszowa.

Do zawiązanego na potrzeby wydarzenia komitetu sąsiedzkiego, który zorganizował piknik, zgłaszali się całkowicie obcy ludzie, nie tylko spoza Lubieszowa, ale wręcz z całego województwa.

– To było piękne – mówi S. Ludwiczak. Przypomina, że tylko na samym festynie uzbierano dla Rafałka 48 tys. zł. Łącznie w wyniku działań okołokoncertowych i pokoncertowych udało się zebrać ponad 130 tys. zł! To ogromna kwota, która pozwoli na wykonanie w Niemczech badań specjalistycznych na niedostępnym jeszcze w naszym kraju sprzęcie.

– Reasumując uważam, że ludzie w większości mają w swojej naturze pomaganie innym, tylko nie zawsze jest ten impuls, który to uruchamia, a my – zdaje się – ten impuls wytworzyliśmy i to dość skutecznie – mówi S. Ludwiczak. I dodaje: – Oczywiście znajdzie się zawsze kilka osób, które nie posiadają empatii do innych, które kierują się chłodną kalkulacją i wyrachowaniem, o czym również jako organizatorzy mogliśmy się w kilku sytuacjach przekonać. Na szczęście były to sytuacje jednostkowe i marginalne i w żaden sposób nie zaważyły na sukcesie naszej zbiórki i nie umniejszyły kwot, które udało nam się solidarnie zebrać dla chorego Rafałka – podkreśla S. Ludwiczak.

„… da się i łeb urwać Hydrze”

Marta Brych-Jackiewicz z zarządu stowarzyszenia Nowosolska Paczka, które zorganizowało koncert charytatywny dla Inez Różyckiej, mówi, że dawanie czegoś innym daje niesamowitą siłę.

– Ona bierze się ze świadomości, że ma się moc sprawczą, by zmieniać to, na co się nie godzimy. Jeśli nie można tego osiągnąć w pojedynkę, to da się przecież wspólnie. Odnoszę wrażenie, że udało nam się jako społeczności zaakceptować nowy rodzaj myślenia. Jeśli wiesz, że ktoś jest skłonny dać kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych i wiesz, że masz identyczną skłonność, a twoja rodzina, przyjaciele, koledzy też są w stanie i chcą, i jeśli finalnie postanawiamy działać wspólnie, to w efekcie da się i „łeb urwać Hydrze”, a uzbierana kwota okazuje się wystarczająca, by jakiś maluch mógł zacząć chodzić czy mógł walczyć z nowotworem – tłumaczy M. Brych-Jackiewicz.

Jej zdaniem w większości ludzi siedzi potrzeba ulepszania świata, dzielenia się, ratowania innych z opresji. To jest łatwiejsze, bo ludzie poczuli własną moc we współdziałaniu.

– W ogóle mam ostatnio wrażenie, że nasz region zawiązuje się w jakąś wspólnotę odpowiedzialnych za siebie nawzajem osób. Taka prawdziwa społeczność. Chwilami wprost tak to wygląda – zauważa nowosolanka.

Na jej oko działa w nas nowe odkrycie możliwości sprawczej, która pojawia się, gdy łączymy siły. – Może jestem w błędzie, ale pamiętam jeszcze rozmowy z ludźmi o krzywdzie innych. Najczęściej słyszanym niegdyś argumentem przemawiającym za biernością było: „Pomógłbym, pomogłabym, ale sam, sama mam niewiele, co ja mogę w pojedynkę? Świata nie zbawi moje 10 złotych, a 10 tys. nie mam”. Ku ogromnej mojej radości obserwuję odwrót od tego myślenia na rzecz myślenia wspólnotowego (jakkolwiek to zabrzmi), bo dzięki niemu tworzymy naprawdę dobrą przestrzeń do życia i dla nas, i dla naszych bliskich, i dla najsłabszych czy też najbardziej bezradnych mieszkańców naszego regionu – puentuje wolontariuszka NP.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content