Zrobili to jako pierwsi

Nowosolska kardiologia dokonała pierwszych w województwie lubuskim zabiegów wszczepienia zastawki aortalnej metodą przezcewnikową. Dla pacjentów, których nie można zoperować, metoda ta jest jedyną szansą na poprawę zdrowia

Choroby układu krążenia nadal są w Polsce, podobnie jak w dużej części Europy, główną przyczyną zgonów. Wśród chorób układu sercowo-naczyniowego dominują zawały i choroby wieńcowe, choroby tętnic mózgowych (udary), natomiast trzecie miejsce pod względem częstotliwości występowania zajmują wady zastawki aortalnej.

Standardowe leczenie operacyjne u osób poniżej 70. roku życia w bardzo niewielkim procencie (3-4 proc.) niesie za sobą ryzyko wystąpienia powikłań. Później ryzyko wzrasta do 15 proc., a wzmagają je dodatkowe choroby, np. nerek, miażdżyca czy cukrzyca. Przyjmuje się, że pacjenci mający 80 lat i więcej nie kwalifikują się do operacyjnego leczenia chorób układu krążenia, dlatego gdy w 2002 roku po raz pierwszy doszło do przezcewnikowego wszczepienia zastawki aortalnej (tzw. metoda TAVI), doszło do przełomu.

– To sposób pozwalający uniknąć otwierania klatki piersiowej. Zastawkę wprowadza się poprzez nakłucie igłą tętnicy udowej lub innej. Pierwszy taki zabieg wykonał kardiolog z Francji i od 2002 roku dziedzina ta niesłychanie się rozwinęła. Do ubiegłego roku wszczepiono takich zastawek na całym świecie 350 tysięcy. W poprzednim roku w Polsce wykonano tysiąc zabiegów, a żeby dogonić średnią europejską, trzeba liczbę wszczepionych zastawek podwoić – mówi ordynator nowosolskiej kardiologii Jarosław Hiczkiewicz, który w ubiegłym tygodniu dokonał pierwszych tego typu zabiegów na terenie województwa lubuskiego.

Do tej pory w Polsce tylko w naszym województwie nie wykonywano zabiegów metodą TAVI. Szukając pomocy pacjenci wyjeżdżali do innych szpitali. Nowosolska lecznica, w której uczą się studenci Katedry Kardiologii Interwencyjnej i Kardiochirurgii Wydziału Lekarskiego i Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Zielonogórskiego, od czerwca ubiegała się o przyznanie pieniędzy i kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia na wszczepianie zastawek przezcewnikowo. Wniosek został zaakceptowany i w ubiegłym tygodniu wykonano pierwsze dwa zabiegi u pacjentów w wieku powyżej 80 lat, których nie można było zakwalifikować do leczenia operacyjnego.

– W sumie przygotowania trwały pięć lat, w czasie których braliśmy udział w krajowych i zagranicznych kursach. To nowa era, bo TAVI było jedynym zabiegiem, którego nowosolska kardiologia nie wykonywała. Wszystko inne robimy od lat z bardzo dobrymi wynikami i przy minimalnych powikłaniach – mówi J. Hiczkiewicz.

W czasie wszczepiania zastawki na sali operacyjnej (hybrydowej) pracuje zespół złożony z kilkunastu osób, w tym dwóch kardiologów inwazyjnych, kardiochirurg, kardiolog od echa serca i anestezjolog. Zespół jest w każdym momencie przygotowany na ewentualną konieczność otworzenia klatki piersiowej pacjenta. Jeden zabieg kosztuje ponad 100 tys. zł. W Nowej Soli od stycznia będzie można wykonywać dwa wszczepienia miesięcznie.

Doktor Hiczkiewicz zwraca uwagę na nieignorowanie objawów chorób układu krążenia.

– Wady aortalne długie lata nie dają objawów, a gdy już się pojawią, to jest to duży problem. W przypadku chorób wieńcowych i bóli zamostkowych połowa pacjentów przeżywa pięć lat. Gdy pojawiają się objawy ośrodkowego układu nerwowego (np. utraty przytomności, zasłabnięcia), mówimy o trzech latach, a przy niewydolności serca (duszności, obrzęki, trudności z funkcjonowaniem) mniej niż połowa chorych przeżywa dwa lata. Stąd jest ogólnopolska kampania pod hasłem „Zastawka to życie”, która podkreśla, że nie można bagatelizować objawów – wyjaśnia ordynator kardiologii.

– Gdy nie będziemy reagować odpowiednio wcześnie, to może nie być możliwości wykonania operacji, a w niektórych przypadkach nawet wprowadzenia zastawki przezcewnikowo. Wtedy zostają tylko tabletki i leczenie paliatywne, czyli minimalizowanie objawów choroby – przestrzega J. Hiczkiewicz.

– Może trudno w to uwierzyć, ale w Polsce mamy jeden z najwyższych na świecie poziomów leczenia zawałów. W ciągu ostatnich 20 lat śmiertelność przypadków wewnątrzszpitalnych spadła z 30 do 3 proc. Nadal największym problemem jest odpowiedni czas reakcji pacjenta na to, żeby pojawił się on w szpitalu, dlatego na poziom śmiertelności w przypadkach przedszpitalnych nie mamy już wpływu – dodaje.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Artur Lawrenc

Aktualności, oświata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content