Ryś skończył 65 lat. Darz bór!

Koło łowieckie „Ryś” z Niedoradza z siedzibą w Bobrownikach w sobotę obchodziło 65 lat istnienia. Z tej okazji do myśliwych przyjechali znamienici goście. Po mszy świętej odprawionej przez biskupa Pawła Sochę z myśliwską oprawą muzyczną odbyło się poświęcenie obelisku upamiętniającego członków koła, którzy odeszli do krainy wiecznych łowów, a następnie myśliwska biesiada

Historia „Rysia” sięga 1952 r., kiedy to mieszkańcy gminy Otyń założyli Stowarzyszenie Łowieckie. Na pierwsze zebranie przyszło 16 osób, które za zgodą Powiatowej Rady Narodowej utworzyły koło o nazwie „Ryś”. Założycielskie obrady prowadził Wacław Firlej, późniejszy łowczy koła, którego przewodniczącym został Jan Kujawka. Po 65 latach w kole pojawia się już trzecie pokolenie.

65. rocznica koła łowieckiego „Ryś” była okazją do świętowania w najznamienitszym gronie. Tego dnia w Bobrownikach pojawili się m.in. reprezentanci władz naczelnych Polskiego Związku Łowieckiego. – Z okazji tak świetnego jubileuszu zostałem zaproszony do podsumowania i wręczenia odznaczeń łowieckich, bo koło „Ryś” dobrze prowadzi gospodarkę łowiecką, dba o kulturę, etykę – i to przez całe dziesięciolecia. To jedno z większych kół w okręgu. Ten wymierny wkład składa się również na dziedzictwo i bogate knieje zielonogórskie – podkreśla Bolesław Tatarzycki, wiceprezes naczelnej rady łowieckiej w Warszawie.

Słowa uznania dla „Rysia” wyraziła również obecna na uroczystości wójt Otynia Barbara Wróblewska. – Jestem z nimi trzy lata jako włodarz gminy i życzyłabym sobie, aby więcej tak dobrze zorganizowanych grup społecznych działało na terenie naszej gminy. To osoby, które najczęściej wspierają, a nie mają oczekiwań. To bardzo zauważalne. Są obecni na wszystkich festynach, uroczystościach gminnych i kościelnych i bardzo często wspierają swoimi potrawami myśliwskimi. Jestem bardzo dumna z tego, że tu działają. Pamiętam i śledzę obiekt, który wyremontowali. Drugich takich społeczników na terenie gminy nie ma. Oni wszystko wyremontowali sami, własnymi środkami. Życzę im dalszego rozwoju, wytrwałości i kolejnych 65, a nawet 100 lat – podkreśla B. Wróblewska.

Na uroczystości obecny był również wicemarszałek województwa lubuskiego Stanisław Tomczyszyn od wielu lat związany z kołem. – Byłem na uroczystościach 60-lecia koła, kiedy to rozpoczynali działalność w nowej siedzibie. Myślę, że gospodarka łowiecka na terenie województwa lubuskiego ma znaczący oddźwięk. Jest sporo lasów, sporo zwierzyny. My również jako urząd marszałkowski określamy okręgi łowieckie, współpracujemy z kołami. Myśliwym z „Rysia” z okazji jubileuszu życzę, by ta pasja dalej harmonizowała z przyrodą, gospodarką i polityką każdego samorządu, bo jeśli nie ma współpracy, to nie ma efektów.

Czyńcie ją sobie poddaną…

Mszę świętą, którą w kościele w Bobrownikach odprawiał biskup Paweł Socha, koncelebrowali ks. dziekan Józef Kocoł oraz ks. proboszcz z Otynia Zbigniew Tartak. Oprawą muzyczną zajęli się myśliwi z zaprzyjaźnionych kół. W czasie kazania biskup wyjaśniał na czym polega relacja człowieka ze stworzeniem.

– Słowa Stwórcy „Czyńcie sobie ziemię poddaną” z księgi rodzaju człowiek rozumiał jako prawo do panowania nad nią i robienia, co mi się podoba. Jestem panem i mogę robić na ziemi wszystko. Dalej, o czym zapominano, Stwórca mówi: „Masz ją uprawiać i doglądać ją”, czyli troszczyć się o nią. Jesteś panem w takim sensie, że masz rozum i masz mądrze stworzenia używać. Te słowa zachęcają nas do uprawiania i doglądania tego świata. Uprawianie oznacza kultywowanie, doglądanie, chronienie, strzeżenie, zachowanie, bronienie i czuwanie – mówił bp Socha. Biskup podkreślił, że myśliwi są odpowiedzialni za stan dzikiej zwierzyny i ptactwa, że muszą umiejętnie korzystać z darów lasów i troszczyć się o rozwój i zdrowie zwierzyny i ptactwa, by nie ulegały zatruciu technologią, która wprowadza wiele działań pomnażających wydajność – niekiedy kosztem skażenia substancjami chemicznymi.

Po mszy zebrani goście i myśliwi udali się na plac przed siedzibą koła, gdzie odsłonięto cokół i poświęcono siedzibę koła.

Andrzej Kasprzak przypomniał, że przez pięć lat grono „Rysia” praktycznie się nie zmieniło. Poprosił prezesa naczelnej rady łowieckiej o odsłonięcie cokołu. – 23 kwietnia 2017 r. walne zgromadzenie koła postanowiło o postawieniu obelisku upamiętniającego członków, których nie ma już wśród nas. Minęło pięć miesięcy i dziś jesteśmy świadkami odsłonięcia i poświęcenia cokołu. Raz w roku spotykamy się na grobach naszych ojców, dziadków, kolegów myśliwych. Teraz oni będą się spotykać w tym miejscu i zapewne są dziś wśród nas. Jesteśmy tyle warci, ile w nas pamięci o tych, którzy odeszli do krainy wiecznych łowów – powiedział A. Kasprzak.

Po poświęceniu cokołu wszyscy goście udali się na zwiedzanie siedziby koła, gdzie na zebranych fotografiach mogli zobaczyć poszczególne etapy jej remontu.

Po uroczystościach wszyscy myśliwi i zebrani goście udali się na świetlicę w Bobrownikach, gdzie odznaczono członków koła i poszczególnych myśliwych. Prezes Tadeusz Bołbat powitał zebranych na sali gości. Następnie przypomniana została szczegółowa historia koła i najważniejsze wydarzenia.

Szedłem, gdy była pełnia

Ryszard Szulc z Nowej Soli swoją przygodę z myślistwem rozpoczął w 1971 r. Na dziś w „Rysiu” jest tylko dwóch starszych członków od niego: kolega Olejarz oraz kolega Kowalski. Pan Ryszard przez rok do 1972 r. był kandydatem na myśliwego, następnie przystąpił do egzaminu, co pozwoliło mu oficjalnie wstąpić do koła łowieckiego „Ryś” w Niedoradzu. Do dziś tradycja i zasady się nie zmieniły.

Pan Ryszard, podobnie jak każdy myśliwy, doskonale pamięta swoje pierwsze polowanie.
– To było dość dawno. W tamtym czasie mieliśmy trzy obwody i o pięć tysięcy hektarów więcej niż dzisiaj. Było nas w kole 27. Byłem wtedy najmłodszy stażem. Miałem 23 lata, jak zacząłem polować. Większość członków to byli starsi panowie i niewiele już polowali – wspomina R. Szulc, który na pierwszą swoją broń wybrał dubeltówkę 16-stkę niemieckiej marki Merkel.

– Jako młody chłopak polowałem często – mówi pan Ryszard. Swoją pasją nie zaraził go ani dziadek, ani ojciec, jak to zwykle bywa w myśliwskich rodzinach. – Z wykształcenia jestem leśnikiem. Kiedyś polowało się na drobną zwierzynę, na kaczki, kuropatwy. Pochodziło się trochę, postrzelało. Moim pierwszym upolowanym zwierzęciem był lis. W tamtym czasie nie było tyle rewirów co teraz. Można było polować na całym obwodzie. Ja z reguły polowałem tylko i wyłącznie z podchodu. Wychodziłem wieczorem na pełnię księżyca i szedłem do lasu. Zawsze sam. Do dzisiaj poluję praktycznie sam – uśmiecha się.

W dawniejszych czasach, kiedy zdrowie jeszcze dopisywało, nasz rozmówca był nie raz królem sezonu, królem polowań. Najpiękniejszą zwierzyną, jaką upolował, był byk. – Po wypatroszeniu ważył 119 kg. Ale to był taki dwunastak, ciężkie, sześciokilowe poroże miał. Do dziś mam je w domu. Zresztą mieszkanie całe mam w porożach. Strzeliłem tego trochę przez te wszystkie lata – mówi R. Szulc.

Dla niego nie trofea są najważniejszym elementem tej pasji, którą jest myślistwo. Bardziej liczy się kontakt z przyrodą. – Współżycie z naturą to coś najlepszego. Człowiek jest w lesie, sam. Czuje, widzi i odbiera przyrodę każdym zmysłem. Tego nie da się porównać z niczym innym – dodaje.

W 1983r. do koła „Ryś” wstąpił Jerzy Bonicki. – Tu przez dobrze ponad 40 lat polował mój ojciec – Jan Bonicki, który dziś ma 85 lat i z uwagi na wiek wycofał się już. Ja zostałem. Jako dziecko wychowywałem się w domu myśliwego i to mnie pociągnęło. Chodziłem na nagankę i tak się przyuczałem. Jak osiągnąłem pełnoletność, to po wojsku wstąpiłem jako kandydat do koła. Przeszedłem konieczny kurs i zdałem egzaminy w wojewódzkim zarządzie – wspomina Bonicki.
– Dzisiaj naganiacz musi mieć powyżej 16 lat, a pan chodził jako dziecko? – dopytuję. – Tak. Myśliwi przeważnie przyjeżdżali na polowania ze swoimi dziećmi, które brały udział w nagance. Włączali się też mieszkańcy wioski, znajomi – opowiada J. Bonicki.

Opowiada, że w tamtych czasach dużo polowało się na zwierzynę drobną – zające, kuropatwy i głównie na te polowania zabierał go ojciec. – Polowań na dziki było mniej, ale i w nich uczestniczyłem – wspomina Bonicki.
– Czy jako mały Jurek się pan nie bał?

– Polowanie na dziki bywa niebezpieczne. Ale generalnie rzecz biorąc jest to trochę przejaskrawione. Zwierzyna dzika boi się człowieka i ona ucieka, niezależnie od tego, czy człowiek jest duży czy mały. Bywa, że ranny dzik może zaatakować, ale zdrowy na pewno tego nie zrobi. Sam osobiście nigdy się z taką sytuacją nie spotkałem – uspokaja pan Jerzy.

Myśliwi podkreślają, że łowiectwo to bardzo szeroka dziedzina, a samo polowanie to jedynie ułamek ich działalności. – Musi się odbywać, ponieważ człowiek w swojej działalności tak daleko zaingerował w środowisko naturalne zwierząt, że gdybyśmy dzisiaj przestali polować, to dziki zjadłyby gospodarzom cały urodzaj, nadmiernie się rozmnożyły i zaczęły zagrażać ludziom – opowiada J. Bonicki.

Myśliwy to nie morderca

Człowiek od zarania dziejów polował. Dzisiaj jednak myśliwi często postrzegani są przez społeczeństwo jako ludzie okrutni, bez serca, którzy z zimną krwią odbierają życie niewinnym stworzeniom.
Poprosiliśmy jednego z nich o komentarz w tej sprawie. – Ci, co tak myślą, nie mają pojęcia o  tym, co my robimy i dlaczego. Jest ostatni w łańcuchu pokarmowym. Zwierzyna je zieleninę, a człowiek je mięso i to jest normalne – mówi J. Bonicki.

Zdaniem naszych rozmówców, jeśli myśliwy wykonuje swoje czynności przy polowaniu zgodnie z etyką i zasadami łowieckimi, to zwierzę uśmiercane jest w sposób najbardziej humanitarny w celu pozyskania mięsa.

– Zwierzęta hodowlane zawsze są w gorszych warunkach niż zwierzyna dzika, zamyka się je w oborach, klatkach, tuczy od urodzenia, by zabić. Myśliwy nie hoduje zwierzyny dzikiej, żyje ona naturalnie. My dokarmiamy w sytuacjach skrajnie trudnych, czyli zimą, przy bardzo wysokich mrozach powyżej 20 stopni. Zwierzyna ma problem ze znalezieniem żeru i wtedy się ją dokarmia, ale nie karmi. Jak jest gruba pokrywa śnieżna, następuje lekka odwilż i ścina mróz, na powierzchni tworzy się lód. Zwierzyna chodząc po lesie i szukając żeru, kaleczy się. My wozimy karmę jak najbliżej, żeby nie musiała wędrować – tłumaczy J. Bonicki.

Miejsca dokarmiania są zawsze stałe i zwierzęta dobrze je znają. – Zwierzyna gromadzi się przy paśnikach, buchtowiskach. W skrajnie trudnych warunkach czeka na nas. Jak podjeżdżamy z karmą, to nie ucieka, odsuwa się tylko i czeka aż odjedziemy – opowiada pan Jerzy. Sam odstrzał, tłumaczy, jest naturalną konsekwencją działalności, musi być prowadzony.

– Oparty jest o wieloletnie plany łowieckie. Ustalają je nadleśnictwa w oparciu o pojemność łowiska. Obliczają, ile zwierząt powinno być w danym rejonie i na tej podstawie ustala się plan odstrzału. Trudno mi powiedzieć, czy bardziej cierpi dziś strzelony przez myśliwego, czy szczupak ciągnięty na haczyku przez wędkarza – mówi J. Bonicki.

Dla niego i jego kolegów bycie w kole to zawsze przede wszystkim spotkanie towarzyskie. Siedziba, w której dziś funckjonują była niedawno jeszcze starą stodołą. Myśliwi z „Rysia” wyremontowali obiekt, by mieli gdzie się spotkać, porozmawiać, powspominać kolegów, którzy odeszli, a którzy byli członkami koła.

– Człowiek potrzebuje tego towarzystwa, integrujemy się w naszej pasji – mówi jeden z myśliwych.
Poza tym, że członkowie „Rysia” polują, robi dużo innych rzeczy.

– Jak mamy tradycyjne polowanie wigilijne w samą wigilię, nie chodzi wtedy o pozyskanie zwierzyny. Wszyscy się spotykają, polowanie kończy się ogniskiem, odśpiewaniem kolęd, podzieleniem opłatkiem, rozdaniem paczek. Później przyjeżdżamy na siedzibę, wszyscy się rozjeżdżają, a delegacja nasza idzie i dzieciom na wsi, biedniejszym rodzinom wręcza paczki żywnościowe z dziczyzną, owocami, słodyczami – opowiadają „rysie”. 

 

Decyzją Kapituły Odznaczeń Łowieckich nadano najwyższe odznaczenie łowieckie „Złom” kołu „Ryś” Niedoradz z siedzibą w Bobrownikach za osiągnięcia przez 65 lat na terenie obwodu łowieckiego.
Złoty Medal Zasługi Łowieckiej otrzymał Tadeusz Bołbat.
Srebrny Medal Zasługi Łwieckiej otrzymali: Henryk Marko i Jerzy Mańczyk.
Brązowy Medal Zasługi Łowieckiej otrzymali: Piotr Piwowarczyk, Mikołaj Poźniak i Marian Chodziak.
Uchwałą Okręgowej Rady Łowieckiej w Zielonej Górze odznakę „Za zasługi dla łowiectwa zielonogórskiego” nadano:
Kołu Łowieckiemu „Ryś” Niedoradz.
Uchwałą ORŁ odznaczenia za zasługi dla łowiectwa zielonogórskiego otrzymali:
Leszek Pinkowski, Regina Konieczna, Bogusław Konieczny, Piotr Piwowarczyk, Tadeusz Lodwich, Marian Chodziak, Ryszard Szygenda i Arkadiusz Kowaliczek.

 

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content