Spełnione marzenia Kresowiaków

W ostatnich dniach kwietnia, tuż przed majówką, gdy kwiatami okrywały się drzewa, a pierwsze tulipany zakwitły na miejskich rabatach, grupa 36 mieszkańców Nowej Soli i okolic wsiadła do autokaru, żeby wybrać się w podróż życia. Zdecydowali się pojechać na Białoruś zobaczyć swoje rodzinne strony, stanąć przed dawnym domem, pochylić głowy nad grobami bliskich zmarłych, których los i historia pozostawiły poza granicami ojczyzny. Nie był to zwykły wyjazd, ale powrót do wspomnień dzieciństwa.

W styczniowym numerze Tygodnika Krąg w artykule „Jedyny taki wyjazd na Białoruś” ojciec Mirosław Dudzis zachęcał do udziału w pielgrzymce śladami polskości na Kresy grodzieńskie, organizowanej przez parafię św. Antoniego. Wyjazd doszedł do skutku, a jego uczestnicy po powrocie skontaktowali się z redakcją, żeby opowiedzieć o swoich przeżyciach. Osobiście przyszła Regina Podhajna, która za naszym pośrednictwem chciała podziękować ojcu Mirosławowi za podróż życia. Tego samego dnia redakcję odwiedził też sam ojciec Mirosław przekazując zdjęcia i garść wspomnień. Swoimi wrażeniami podzielili się również: Danuta Kubicka, Zofia Mikusińska, Waldemar Kryczka, zadzwonił Michał Samotyja podkreślając, jak ważny dla niego był to wyjazd.

Dla ojca Mirosława podróż była niezwykłym wyzwaniem nie tylko z powodu nowosolan, których wziął pod swoją opiekę, ale też ze względów osobistych.
 – Bardzo chciałem być na Kresach moich przodków – wyznaje – Cieszę się, że to moje wielkie pragnienie zostało w końcu spełnione. Ta pielgrzymka była dla mnie doświadczeniem szczerej miłość Boga, Ojczyzny i bliźniego wśród ludzi mieszkających na naszych białoruskich Kresach. Trzeba było usłyszeć ich tęskny śpiew i zobaczyć załzawione oczy, żeby się przekonać, jak polskie są ich uczucia, jak polskie jest ich myślenie, jak biało-czerwone są ich serca – relacjonuje o. Mirosław – i cytuje pieśń, którą zaśpiewali dla nich, tam na miejscu, rodacy ze Wschodu: Hej wy Polacy, wy biedne dzieci cóż zawinili, że z bólem serca kraj swój opuścili? Jednak ten kraj Wam nikt nie zabierze, bo waszych przodków prochy tu leżą!
I rzeczywiście nad grobami przodków tam pochowanych pochylili nowosolanie swoje głowy. Odbyły się też wzruszające spotkania rodzinne. – Również i ja stanąłem nad grobem mojej prababci Katarzyny – zwierza się o. Mirosław. Dodaje, że tam, na Kresach, uświadomił sobie, jak bardzo dla naszych przodków takie wartości jak Bóg, Kościół, dom rodzinny i zwyczajna codzienność tworzyły jedność. Ich wiara była prosta i przekładała się na zwykłe, codzienne życie.

– Dlatego współcześnie żyjące pokolenie już tu, na tej ziemi, powinno powracać do tych wartości, jakimi żyli oni – nasi ojcowie i dziadowie – ludzie stamtąd, dobrzy ludzie – podkreśla o. Mirosław. Z wdzięcznością wspomina moment, w którym dane mu było stanąć przed obrazem Matki Bożej w niewielkim kościółku w Trokielach, niedaleko miasta Lidy, o którym opowiadał mu dziadek, który ręcznie przepisywał słowa pieśni ku Jej czci. – Mogłem też ucałować stary krzyż, który postawił przed domem, na skraju wioski. Po domu pozostało już tylko puste miejsce, pokryte zieloną murawą i stara jabłoń za krzyżem. Pozostało jednak coś jeszcze – świadomość tego, skąd nasz ród; sama myśl, że w tej oto Krynicy urodził się mój tata. Tu wzrastał. Tu spędził swoje młode lata. To są korzenie. Tożsamość. Natura. Sentyment – opowiada o. Mirosław.

Na pielgrzymim szlaku naszych Kresowiaków były zwykłe wsie i miasta: Iwie, Wsielub, Wasiliszki i Lipniszki, Bierazowka, Grodno, Lida, Baranowicze i Mikaszewicze, ale był też okazały pałac Radziwiłłów w Nieświeżu, majestatyczny zamek w Mirze i piękna katedra w Pińsku. Było ciche Zaosie – miejsce urodzin Adama Mickiewicza i urokliwe Jezioro Świteź, utrwalone w jego słynnej balladzie. Nie zabrakło Nowogródka, gdzie w kościele farnym znajduje się obraz Matki Bożej, który wspomina Adam Mickiewicz w Inwokacji „Pana Tadeusza”:

Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! – i dalej –  
Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz
z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem
(Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu iść
za wrócone życie podziękować Bogu).

Dla Reginy Podhajny to była podróż w przeszłość. – Tam się urodziłam, tam chodziłam do szkoły, tam wyszłam za mąż i zaraz potem, w maju 1957 roku, wyjechałam – wspomina pani Regina, która odwiedziła Wasiliszki, gdzie chodziła na odpusty, Trokiele, gdzie jej rodzice brali ślub i rodzinny Krupów (wzruszające wspomnienia pani Reginy poniżej).

Uczestnicy wyprawy zaznaczają, że każdego dnia na ich twarzach pojawiały się łzy. Kolejne odwiedzane miejsca poruszały do głębi, co udowodniło, jak potrzebna była to podróż.
 – Mój wyjazd na Białoruś był pierwszym na tamte ziemie. Zawsze tego pragnąłem, bo stamtąd pochodzą moi dziadkowie. Mama i jej rodzeństwo urodzili się na Polesiu we wsi Mała Płotnica, powiat Pińsk, a w 1958 roku wszyscy przejechali do Polski w okolice Trzcianki. Moja podróż na Białoruś była swoistymi zaślubinami z tą ziemią. Od teraz mam dwa domy w swoim sercu – przyznaje Waldemar Kryczka.
Dla Michała Samotyi, jak sam podkreśla, była to pierwsza pielgrzymka w tak zacnym gronie.

– Mimo kapryśnej pogody, udało mi się zrealizować zakładane cele. Odwiedziliśmy Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Zimnej Wodzie koło Białegostoku, gdzie kaplicę postawił mój prapradziad Bazyli Samotyja, a poświęcił ją biskup unicki – wspomina M. Samotyja. Zaznacza, że razem z siostrą Haliną Pawłowską odnaleźli cmentarz dziadków, na którym postawili krzyż.

– Udało nam się odnaleźć dom mamy i dziadków w Mikaszewiczach. Dom mocno zniszczony, ale jeszcze stoi. Byliśmy też przy tamtejszym kościele katolickim, gdzie była chrzczona mama i gdzie rodzice brali ślub. Wszystkie cele zostały zrealizowane. Na pewno w najbliższym czasie odwiedzę te miejsca jeszcze raz – zapowiada pan Michał.

Zofia Mikusińska wciąż ma żywo przed oczami białoruską przyrodę: zielone zagospodarowane pola, lasy z bogatym poszyciem, bagniska na Polesiu oraz dobre drogi, czyste ulice i zabudowania.
– Urzekły mnie kościoły, w których zachowała się polskość oraz przydrożne krzyże katolickie i prawosławne. Podziwiałam w drodze sejmiki bocianów na podmokłych łąkach. Zachwycałam się kryształową wodą w Jeziorze Świteź i śpiewem ptaków nad Niemnem – wspomina.  
Przewodnikiem po Kresach była dla naszych pielgrzymów Jadwiga Sienkiewicz, mieszkanka Nowogródka. Śpiewną mową i wschodnim akcentem przybliżała historię każdego odwiedzanego zakątka. Na pożegnanie przekazała im swoje przesłanie. Zwróciła uwagę, że wszyscy przyjechali w szlachetnym celu, związanym ze swoim rodzinnym pochodzeniem, ze swoimi Kresami, Kresami swoich rodziców, dziadków.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

– Chcieliście Państwo tu być. A więc jest nadzieja, że to, co zobaczyliście i przeżyliście, przekażecie swoim dzieciom i wnukom. Każdego Polaka mieszkającego tu, nawet jeśli on się z Państwem nie spotyka, cieszy już to, kiedy widzi polski autobus, ponieważ dopóki jest ta więź między nami, do tej pory jest nadzieja, że tu te tradycje polskie będą zachowane – zwróciła uwagę pani Jadzia. Dodała, że bardzo ważne są wzajemne kontakty młodych ludzi, bo to w ich rękach leży dalszy los polskości na Kresach.

– Myślę, że mogliście z bliska zobaczyć nasze życie. Przekonaliście się, że ta opinia o Białorusi nie zawsze jest sprawiedliwa, bo nie każdy jej mieszkaniec odpowiada za sytuację polityczną. Mam nadzieję, że każdy z was wyniesie z tego wyjazdu coś dobrego dla siebie – zwróciła się do naszych pielgrzymów przewodniczka.

Jak zauważa Danuta Kubicka, której rodzina pochodzi z Drohobycza na Ukrainie, dla Kresowiaka każde Kresy są bliskie sercu. – Białoruś była mi dotąd nieznana. Ten wyjazd otworzył mi oczy. Poznając mieszkających tam Polaków i ich doświadczenia, nie było wśród nas osoby, która by się nie wzruszyła. Tyle w nich pokory i ciepła, tak pięknie pielęgnują nasze narodowe wartości – mówi D. Kubicka. To ważne, żebyśmy o tych ludziach pamiętali i pielęgnowali wzajemne kontakty.

Pielgrzymi zaznaczają, że przez cały czas pobytu spotykali się z życzliwym przyjęciem i wschodnią gościnnością. W ich pamięci pozostał też pożegnalny wieczór: białorusko-polsko-rosyjski, który dał poczucie przyjaźni i życzliwości.
 – Dziękuję dziś Bogu za Polskę – naszą Ojczyznę, za nasze Kresy, za naszych rodaków, za nasz Kościół, za nasze rodziny, za udaną pielgrzymkę i za spełnione marzenia – podsumowuje o. Mirosław.

Nogi się pode mną ugięły, mowę odebrało

Jedną z najstarszych uczestniczek pielgrzymki była nowosolanka Regina Podhajna. Pani Regina podzieliła się z nami osobistymi przeżyciami z pobytu w rodzinnych stronach.

Tam na Wschodzie w miejscowości Zosina koło Lidy urodziłam się 15 czerwca 1937 roku, tam wyszłam za mąż. Dzisiaj Lida to duże i ładne miasto. Wydaje mi się jednak, że niewiele się zmieniło od kiedy opuściłam tamte strony. Mój rodzinny dom to była chałupa z bali kryta słomą. W środku był jeden pokoik i miejsca na piec chlebowy. W domu było nas czworo rodzeństwa i rodzice, dwie malutkie siostry zmarły, jedna w wieku jedenastu miesięcy, druga miesiąc po urodzeniu. Dzisiaj, jak o tym pomyślę, to wydaje mi się, że z głodu. Przecież za kawałkiem chleba musiałam z siostrą stać całą noc. A to, co dostawałyśmy, nie było smaczne, można tym było okna kitować. Nikomu nie życzę takich czasów. Mieliśmy tylko hektar ziemi, z tego musieliśmy się wszyscy utrzymać. Tatuś pracował i dzierżawił dodatkowo niewielkie pole. Ale kiedy zabrali go do sztabu wojskowego, zostaliśmy sami. Mamusia radziła sobie, jak mogła. Dobrze, że były pokrzywy, lebiody i szczaw, to jakieś zupy mogła dla nas gotować. Kiedy dojrzewało żyto, wycierało się je w dłoniach wydostając ziarno i na tym coś gotowało. Życie było niewyobrażalnie ciężkie. Męża poznałam na Białorusi. Był naszym sąsiadem. Znaliśmy się, widziałam go codziennie, jak coś robi na podwórku. Janek był ode mnie 13 lat starszy. Bardzo szybko wzięliśmy ślub. Dzisiaj nikt by w to nie uwierzył. Wszystko odbyło się jednego dnia. Do moich rodziców przyszedł swat i powiedział „swat przysłany, żeby był stół zasłany”. Miał to być żart, a wyszło z tego wesele. Tak widocznie musiało być. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało. Mąż był starszy, opiekuńczy, dobry.  Nasze małżeńskie życie w całości było w Nowej Soli. Po ślubie najpierw ja w 1957 roku wyjechałam do Polski, a trzy miesiące później dojechał Janek. Nie puścili nas wszystkich razem. Trzymali nas tam jak w szponach, nie pozwalali opuścić Białorusi. Ostatecznie udało się i kierowaliśmy się całą rodziną: mamusia, tatuś i rodzeństwo na Nową Sól, bo tutaj byli siostra i brat tatusia z Sybiru przywiezieni. Warunki w Nowej Soli były bardzo ciężkie. Zamieszkaliśmy wszyscy na dwóch malutkich pokoikach. Z czasem dostaliśmy z mężem malutkie mieszkanko przy ul. Wojska Polskiego. Od rodziców dostałam metalowy talerz oraz dwa aluminiowe widelce. Kuzynka nam załatwiła metalowe łóżko. Położyliśmy na nim kożuch i tak spaliśmy. W poniedziałek poszłam na targ po słomę i zrobiliśmy siennik. Mąż zaczął pracować w CPN, ja na Białorusi byłam tynkarzem ale tutaj dostałam pracę w Odrze i tak zaczęliśmy się wszystkiego dorabiać. Urodziły się córki.

Mąż jednak zmarł 36 lat temu. Pracował w hucie na wysokości, dawno to było, zachorował na płuca, okazało się, że to był rak. Dwie córki były już wtedy mężatkami, a dwie jeszcze w szkole. Dałam radę, musiałam. Wszystkie dzisiaj mieszkają w Nowej Soli. Po tylu ciężkich przeżyciach, mając tyle wspomnień w głowie zdecydowałam się na pielgrzymkę w rodzinne strony. Dwa lata temu przyszedł do mnie o. Mirosław po kolędzie, po wschodnim akcencie usłyszał, że jestem z Kresów i zachęcił do pielgrzymki. Okazało się, że nasze rodziny pochodzą z tych samych stron. Zmobilizowałam się i zaczęłam odkładać na wyjazd, pomogła mi cała rodzina. Bałam się o swoje zdrowie, serce mam słabe. Bóg mi jednak dał siłę. Kiedy dojechaliśmy do Grodna, przeszły mi po plecach pierwsze ciarki. W Lidzie, gdzie chodziłam do szkoły, byłam już bardzo wzruszona. Dotarłam do Wasiliszek, gdzie męża siostra mieszka. Widziałam, kościół w Kropowie, gdzie ślub brałam. Kiedy stanęłam w miejscu, gdzie stał nasz dom, przeżyłam wielki szok. Na naszym hektarze został postawiony piękny kościół. Nie potrafiłam rozmawiać, w sercu mnie tak ścisnęło, że tylko stałam i płakałam. To wielkie szczęście, że na całej naszej działce, w miejscu dawnego domu, akurat świątynia stanęła. W naszym rodzinnym domu odbywało się bowiem zawsze nabożeństwo majowe. Schodzili się ludzie z całej okolicy, młodzież stroiła izbę bzem i innymi kwiatami. Kiedy się już pomodliliśmy, odbywała się na podwórku potańcówka. Dlatego kiedy przyszło do wyboru miejsca pod kościół ludzie zdecydowali, że ma stanąć na naszej ziemi.

Kiedy byliśmy w Trokielach, usłyszałam jak mnie wołają: Reginka, Reginka, rodzinka do ciebie”. Ja patrzę, a to męża siostra z synową do mnie przyjechały, zawiadomione przez księdza. To wielkie przeżycie. Widziałyśmy się ostatnio w latach 70’. Od kiedy wyjechałam, nie jeździłam na Białoruś, a oni do nas rzadko, po śmierci męża w ogóle. Dlatego spotkanie po tylu latach jest wielkim wydarzeniem. Wcale się nie zmienili, siostra męża taka, jak ją zapamiętałam. Odwiedziliśmy rodzinne groby, tylko malutkich nagrobków młodszych sióstr nie znalazłam. Zabrali mnie do swojego domu, pięknego, murowanego. Wspaniale mnie ugościli. Mówili, że dobrze im się żyje. Na wszystko im wystarcza. Tylko bardzo młodo umierają. Wszystko to przez Czarnobyl.

Dla mnie ten wyjazd był podróżą życia. Każdy szczegół mnie wzruszał. Czasami mi się wydaje, że więcej stamtąd niż stąd. Będąc tam, nie potrafiłam często powiedzieć słowa. Nogi się pode mną uginały. Dlatego przyszłam do redakcji Tygodnika Krąg, żeby teraz na spokojnie podziękować za tę cudowną podróż. Próbowałam już w autobusie, ale też mi nie szło. Wie pani, pierwszy raz w życiu miałam wtedy mikrofon w dłoni. Powiedziałam tylko, że teraz, kiedy już tam byłam, to mogę umierać. Księża zaczęli mnie uspokajać i prosić, żebym tak nie mówiła.

Monika Owczarek

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content