Trzy tysiące metrów marzeń

– Dla mnie pokonanie zwykłego krawężnika jest niemożliwe, a udało mi się skoczyć ze spadochronem – cieszy się cierpiący na SLA Łukasz Karaś

O Łukaszu wielokrotnie pisaliśmy już na łamach Tygodnika Krąg. Przypomnijmy tylko, że u Łukasza w marcu 2015 r. zdiagnozowano u niego chorobę układu nerwowego – Stwardnienie Zanikowe Boczne (SLA/ALS). Od tamtej pory Łukasz każdego dnia walczy o życie. W walce pomagają mu najbliżsi – rodzina i przyjaciele, którzy są przy Łukaszu, wspierają go w lepszych i gorszych momentach. Są dni, że choroba mocno daje mu się we znaki, ale są i takie, że Łukasz jest w stanie przenosić góry. Nie inaczej było w dzień jego 30. urodzin, kiedy postanowił spełnić jedno ze swoich marzeń i skoczyć ze spadochronem z trzech tysięcy metrów.

O całej sprawie poinformował nas Wojciech Talkowski, rehabilitant i jednocześnie przyjaciel Łukasza. Opowiedział nam o tym, jak w tajemnicy przed mamą Łukasza, grupa kilku osób zebrała się o umówionej godzinie i wspólnie wyruszyli do Przylepu, gdzie miał się odbyć skok. – Mama Łukasza o niczym nie wiedziała. W życiu by się na to nie zgodziła. Łukasz powiedział jej, że jedzie z kuzynką Anią do kina. Ja, wraz z najbliższymi przyjaciółmi Łukasza, czekałem na pobliskiej stacji benzynowej. Byłoby to podejrzane, gdybym rehabilitant jechał z nim razem do kina – śmieje się W. Talkowski, któremu już kilka godzin później nie było aż tak wesoło. – Trochę się bałem, że Łukasz sobie nie poradzi. Bał się też mężczyzna, z którym Łukasz skakał w tandemie. Wiedział, że wieziemy osobę, której będzie trzeba pomóc. Skakał już wcześniej z niepełnosprawnymi. Ale kiedy zobaczył Łukasza, który wstał z wózka, stwierdził – „kawał chłopa z ciebie” – wspomina W. Talkowski. Pietra przed skokiem miał też sam Łukasz.

– Najgorsze było czekanie. W sumie trwało to wszystko kilka godzin. A myślałem, że dojedziemy na miejsce, skoczę i szybko wrócimy – opowiada Ł. Karaś.

Tuż przed wysłaniem gazety do drukarni dowiedzieliśmy się, że Łukasz ostatni przeszczep komórek macierzystych miał w kwietniu. Od tamtej pory choroba zbiera swoje okrutne żniwo i to w zastraszającym tempie. Kiedy odwiedziliśmy Łukasza w jego domu, by porozmawiać o skoku ze spadochronem, nie wspomniał ani słowa o tym, że nie ma pieniędzy na kolejny przeszczep. Z badań przeprowadzonych na Łukaszu po każdym przeszczepie wynika, że siła mięśni co prawda spada, ale w bardzo nieznacznym stopniu, co w przypadku choroby SLA jest rzadkim przypadkiem. Przyjaciele Łukasza wierzą, że „kupując czas” doczekają momentu, kiedy pojawi się lekarstwo na SLA, nad którym prowadzone są prace na całym świecie. Łukasz zdecydował się na przedłużenie iniekcji komórek macierzystych i kontynuacje leczenia, dlatego też wystosował prośbę do polskiego ośrodka terapii komórkowych i immunoterapii „Klara” w Częstochowie o przygotowanie kosztorysu na kolejnych dziesięć zabiegów. W efekcie Łukasz otrzymał kosztorys, który jest prawie dwukrotnie wyższy niż poprzedni, ponieważ tym razem Łukasz będzie dostawał infuzje komórek macierzystych dożylnie w znacznie większej dawce niż do tej pory. Żeby było to możliwe potrzebne jest 237 tys. zł.
Zwracamy się do Was, drodzy Czytelnicy, o pomoc i wsparcie finansowe.
Jak pomóc? Należy dokonać przelewu bankowego (może być przelew internetowy) lub wpłaty na poczcie:
Nazwa odbiorcy: Łukasz Karaś, Ul. 1 Maja 5d/46, 67-100 Nowa Sól
Tytułem wpłaty: Karaś, 4506
Numery rachunków odbiorcy:59 1140 2004 0000 3502 7703 7361
SWIFT/BIC: BREXPLPWMBK
dla wpłat w Euro EUR: IBAN:PL70 1140 2004 0000 3412 0588 2925
SWIFT/BIC: BREXPLPWMBK
Więcej na www.wspieramylukasza.pl

Warto wspomnieć, że skok ze spadochronem był prezentem urodzinowym dla Łukasza od jego kuzynki. – Pamiętam jak weszła do domu, kiedy ćwiczyliśmy z Łukaszem. Leżał, tak jak dziś, na łóżku. Ona kiedyś gdzieś usłyszała, że Łukasz chciałby skoczyć i postanowiła spełnić to marzenie. Przyszła z gotowym już zaproszeniem dla Łukasza. Ja w pierwszej chwili zaniemówiłem, Łukasz tak samo. On jednak jest twardym zawodnikiem i powiedział, że skoczy – opowiada Talkowski.

Dużo problemów nastręczyło ubranie Łukasza w kombinezon. Następnie został przypięty specjalną uprzężą. Jak wspomina pan Wojciech, największą obawę stanowił nie tyle sam skok, a moment lądowania. – Łukasz nie jest w stanie podciągnąć do góry nóg, a tak należy zrobić, przy lądowaniu. Instruktor, z którym skakał, zamontował specjalną linkę, którą miał podciągnąć, żeby w ten sposób podnieść Łukaszowi nogi. Wszystko poszło zgodnie z planem. Udało im się miękko wylądować na tyłkach – opowiada W. Talkowski.

– Ten instruktor był profesjonalistą. Musiałem mu zaufać w stu procentach. Od niego wszystko zależało – dodaje Łukasz, dla którego najbardziej szalonym momentem całej akcji było wyskoczenie z maszyny. – Samolot wzniósł się na trzy tysiące metrów, najpierw jednak przez kilkanaście minut kołowaliśmy do góry. Na górze padał grad, musiało być poniżej zera, ale adrenalina robiła swoje i nie odczuwałem tak tej temperatury. Przed skokiem praktycznie wisiałem przy samolocie, uczepiony do instruktora. Powiedział, że liczy do trzech i skaczemy, ale trochę mnie oszukał – śmieje się Łukasz. – Powiedział jeden i skoczyliśmy – dodaje. Zanim otworzył się spadochron był czas na wolne spadanie i akrobacje w powietrzu. – Odwróciliśmy się plecami do ziemi, tak że widziałem samolot. Później otworzył się spadochron i udało się cało wylądować – opowiada Ł. Karaś.

– Chciałbym powiedzieć wszystkim, którzy boją się zrealizować swoje marzenia, szalone pomysły, że życie jest zbyt krótkie. Dla mnie na co dzień pokonanie krawężnika jest rzeczą niemożliwą, a udało mi się skoczyć ze spadochronem – podkreśla Łukasz.

W drodze do Nowej Soli Łukasz wraz z przyjaciółmi zatrzymali się w Zielonej Górze na – jak twierdzi – najlepsze naleśniki, jakie jadł w życiu. – Dopiero kiedy usiedliśmy w naleśnikarni Łukasz był w stanie opowiedzieć trochę o wrażeniach. W drodze z Przylepu nie powiedział ani słowa prócz zdania, że drugi raz raczej by nie skoczył – opowiada W. Talkowski.

Po upływie kilku tygodni od tego wydarzenia, wszyscy wspominają je ze śmiechem. – Dziś się śmiejemy, ale dla mnie najgorszy był drugi dzień. Umówiliśmy się z Łukaszem, że nic nie mówimy jego mamie. Ona jednak przyszła do mnie nazajutrz do szpitala. Zapytała mnie tylko: Panie Wojciechu, czy był pan wczoraj w Przylepie? – Już wiedziałem, że ona wie. Powiedziałem tylko: tak, byłem. – A to dziwne, bo Łukasz mówił, że pana nie widział – odpowiedziała. Dodałem, że to całkiem możliwe, że cały czas byłem z tyłu, pchałem wózek – opowiada W. Talkowski. Od Łukasza wiemy natomiast, że mama przyłapała go w momencie, kiedy oglądał na komputerze zdjęcia ze skoku. Jej podejrzliwość wzbudziło również przemoczone ubranie Łukasza, bo przecież miał być w kinie.

Łukasz jednak w realizacji swoich marzeń nie zamierza poprzestać na skoku ze spadochronem. – Marzy mi się jeszcze driftowanie – śmieje się Ł. Karaś.

Anna Karasiewicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content