Gringa będzie żyć w Peru

Wszystko zaczęło się od fascynacji językiem hiszpańskim. Magda Wróblewska ze Sławy po wypadzie do Hiszpanii postanowiła nauczyć się tego języka. – Zmusiłam męża, żeby ściągnął mi nauczyciela z Poznania i jednocześnie uczył się ze mną, bo w małżeństwie wszystko powinno się robić razem – zaczyna M. Wróblewska, właścicielka pierogarni na sławskim rynku.

Po wstępnym opanowaniu języka Maga i jej mąż Robert oraz jej 72-letnia mama Zofia, a także siostra Roberta – 50-letnia emerytowana nauczycielka Małgorzata, zdecydowali się na pierwszy, trzymiesięczny wyjazd do Ekwadoru. Następnie wyjechali ponownie na pół roku do Ekwadoru i zaraz potem na pół roku do Peru. Wszystko to działo się od zeszłego roku.

Ludzie mają tam serca

– Każda chwila pobytu była przepiękna. Tam jest namiastka raju, życie płynie wolniej, nie przelatuje przez palce, nie ma tego pędu. Pracujesz i wystarcza ci na wszystko i za każdym razem, w którymś zakątku Ameryki Południowej, odkrywasz coś piękniejszego – podkreśla Magda, która wraz z bliskimi zwiedziła już praktycznie cały Ekwador i Peru. – Byliśmy w Machu Picchu, Cuzco, pływaliśmy w głębi oceanu, wspinaliśmy się po wodospadach na linach i pieszo na pięć tysięcy metrów, jeździliśmy olbrzymimi quadami po pustyni. Czego chcieć więcej? – uśmiecha się nasza rozmówczyni.

Nie tylko krajobrazy i atrakcje urzekły naszych bohaterów. – Dla nas najważniejsze jest to, że ludzie żyjący tam mają jeszcze serca. Owszem, duże miasta są już zmaterializowane, utraciły wyższe wartości. Latynosi dążą do tego, co jest w Stanach Zjednoczonych czy Europie, bo myślą, że to jest raj. A jest wprost odwrotnie, tylko tego nie doceniają – zauważa M. Wróblewska.

Sławianie planują zamieszkać w Huanco, mieście, które już widzieli i którego – wbrew pozorom – nie oceniają dość pozytywnie. – Tam nie ma niczego ciekawego – śmieje się Magda. – Miasto jest zaniedbane. To nie jest turystyczne Cuzco, natomiast nam właśnie o to chodzi. Zresztą każde miasto w Peru jest zaniedbane, śmieci są wszędzie. Dodam też, że Huanco jest położone ma wysokości dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza, a to sprawia, jest tam zdecydowanie mniej komarów, które przenoszą tam różne choroby – dodaje.
Robert, Zofia i Małgorzata wyjeżdżają z końcem września. Mają się „zainstalować” na miejscu, znaleźć kwatery. W tej chwili starają się o wizy pracownicze. – Ja dołączę do nich po miesiącu. Muszę pozamykać wszystkie sprawy. Sprzedać wszystko, wynająć dom, zamknąć firmę. Robert w tym czasie przygotuje mieszkanie na mój przyjazd. Mama będzie mieszkała osobno – uśmiecha się Magda.

– Osobiście mam pewne obawy, czy pani Zofia, która jest po siedemdziesiątce, da sobie radę – wtrącam. – Ona bardzo dobrze się tam odnajduje i szczerze mówiąc już nie może się doczekać wyjazdu. Początkowo baliśmy się, że nie poradzi sobie z językiem, ale cały czas intensywnie się uczyła, a dziś już w sumie mówi płynnie. Jak byliśmy tam, to wychodziła z nami w teren, głosiła słowo Boże. Czasami szła sama, a czasami pomagali jej ludzie, z którymi studiowała biblię. Ona jest mocniejsza ode mnie. Chylę przed nią czoła, ale zdecydowanie będziemy mieszkać osobno – śmieje się Magda.

Rozbawiłam porywaczy

Nasi „peruwiańscy” sławianie nie wyjeżdżają do Peru w ciemno. Mają tam znajomych, którzy są dla nich przewodnikami, również kulturowymi. – Mówią mi: „Magda, możesz iść w to i to miejsce, a tam ci nie wolno. Jesteś ekstranjera, gringa, czyli obca, która w Ameryce Południowej jest towarem pożądanym i to jest niebezpieczne”. Nie wolno nam się zapuszczać w regiony, gdzie może nam się stać krzywda. Są dzielnice, które późnym wieczorem trzeba omijać. Dlatego tak ważne jest mieć opiekę – tłumaczy nasza rozmówczyni.

Zanim ktoś zdecyduje się na podobne „szaleństwo”, co Magda i jej bliscy, musi znać język. – Samo buenos dias i asta la vista nie wystarczą. Jeśli Latynosi widzą, że kompletnie nie kumasz, zrobią z tobą, co będą chcieli. Mnie też o mało nie porwali. Wracałam do domu niefortunnie już po zachodzie słońca. Wsiadłam do lokalnego transportu, tzw. camionety. To taki pick up z budą na górze, gdzie są poustawiane ławeczki. Siadłam z przodu, z kierowcą myśląc, że będzie bezpieczniej. Niestety, nie było. Nie chciał mnie wysadzić. Mówił, że zabiera mnie ze sobą. To nie były żarty ani bajery. Inny Ekwadorczyk usiadł z mojej drugiej strony. Byłam poważnie przerażona. Nie porwali mnie tylko dlatego, że wpadłam na durny pomysł. Tłumaczyłam im, że nie mogę z nimi pojechać, bo mój mąż będzie płakał. Ich to tak serdecznie rozbawiło, że wysadzili mnie pod hotelem, żebym poszła pocieszyć męża – opowiada Magda i przyznaje, że choć nic się jej nie stało, to jednak wyniosła z tego bardzo ważną lekcję.

– Trzeba mieć świadomość, że jak przyjeżdżamy do danego państwa, to należy przede wszystkim znać język, ale i obyczaje oraz kulturę. Wiem, że część ludzi jeździ do Ameryki Łacińskiej survivalowo, ale ja pewne standardy życia muszę mieć zapewnione. Nie jest mi wszystko jedno, gdzie będę spała i co się będzie ze mną działo. Muszę mieć czyste, schludne miejsce, ale przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa – uściśla M. Wróblewska.

W życiu potrzeba odwagi

Znajomość języka, według rady naszej rozmówczyni, pozwoli również zaoszczędzić. – Jeśli widzą, że jesteś gringa, to cię najzwyczajniej w świecie oszukają i zapłacisz za to samo dziesięć razy więcej – podkreśla.
Żadne z trudnych uwarunkowań kulturowych, czy ewentualnych niebezpieczeństw nie odwiodło Magdy od raz powziętej decyzji. – Trzeba być w życiu odważnym. Trzeba podejmować wyzwania i dążyć do szczęścia. Ja nie jestem osobą układną, całe życie podejmuję wyzwania – podkreśla.

Sławianie o powrocie nie chcą myśleć, choć tęsknić za krajem pewnie będą. – Mamy tu przyjaciół, których brak odczujemy, dom, który trzeba będzie wynająć, ale jesteśmy zdecydowani tam mieszkać. Robert pracę ma już praktycznie załatwioną, ja mogę uczyć gry na skrzypcach. Może będziemy organizować wycieczki pod indywidualnego klienta – zastanawia się Magda. I dodaje po chwili: – Patrząc dalekosiężnie, to planujemy kupić sobie jakąś działeczkę na peryferiach miasta, mieć swoją chiacrę, czyli poletko. Ja chcę mieć dwa koniki, Robert lamę, a mama kozę – uśmiecha się.

Poza tym sławianie mają jeszcze wiele do zwiedzenia. – Chcemy zobaczyć więcej pięknych terenów, pojechać do Boliwii, zobaczyć Chile. To mamy w planach. I nic nie stoi na przeszkodzie, żeby je zrealizować – podkreśla z mocą Magda.

Anna Karasiewicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content