Bracia Zakrzewscy: Zaczęło się od trzepaka [ROZMOWA]

Adrian wciągnął Arka w siatkówkę. Przez lata chodzili razem na treningi. Dzisiaj są częścią pierwszego zespołu Astry i starają się wykorzystać swoją szansę. O miłości do siatkówki, domowych dyskusjach i potężnym stresie rozmawiamy z nowosolanami, braćmi Zakrzewskimi – Adrianem i Arkiem

Monika Owczarek: Obaj jesteście w pierwszym składzie Astry Nowa Sól. Czasami w grupie rezerwowych, ale i w pierwszej szóstce. Dużo pracy kosztowało was dojście do takiego etapu. Jak się zaczęła wasza przygoda z siatkówką?

Adrian Zakrzewski: W siatkówkę gram od czwartej klasy szkoły podstawowej. Zawsze tylko w Nowej Soli. To będzie już 11 lat. Chciałbym, żeby tak zostało, nie mam zamiaru tego zmieniać. Nowa Sól to moje miejsce na ziemi. Padło na siatkówkę, bo od zawsze wyróżniałem się wzrostem, już w trzeciej klasie miałem ponad 170 cm. Rodzice zasugerowali, że może bym ten wzrost wykorzystał sportowo. Padło na siatkówkę, z czego jestem bardzo zadowolony. Od razu trafiłem do miejskiego klubu, do podopiecznych trenera Karimowa, później byli trenerzy Krzyśko, Szwec i Żak.

Arek Zakrzewski: W moim przypadku siatkówka to chyba była wina brata (śmiech). Wychodziłem na dwór, a tam Adrian już grał w siatkówkę. Wiadomo, jako młodszy brat chodziłem trochę za nim. Zawsze się dogadywaliśmy. Któregoś dnia zabrał mnie na trzepak i zaczęliśmy grać razem. Byłem w trzeciej klasie podstawówki i jeszcze nie mogłem grać i chodzić na treningi. Brat jednak uprosił trenera, żeby mi pozwolił przyjść na zajęcia. Bardzo się cieszę, że trener dał się wtedy Adrianowi przekonać. Dzięki temu na przełomie trzeciej i czwartej klasy zacząłem chodzić na siatkówkę.

Co takiego wspaniałego jest w siatkówce?

Adrian: Największa adrenalina to przyjęcie, rozegranie i atak. Oczywiście blok również. Udana akcja to nieprawdopodobna adrenalina i poczucie satysfakcji.

Arek: Jestem niższy od Adriana, dlatego nie wyskakuję do bloku, jestem libero. Zresztą ze względu na wzrost nie mam wyboru, choć lubię tę pozycję. Nie narzekam, że nie wyskakuję do bloków. Kiedy jestem na boisku, czuję, że żyję.

Dookoła wiele innych dyscyplin sportowych. Wiele klubów kusi i zaprasza do siebie. Zdarzyło wam się spróbować czegoś innego?

Adrian: Był taki moment, że poszedłem do Arki. Jak szybko poszedłem, tak szybko wróciłem. To nie dla mnie. To nie była siatkówka. Od tamtego momentu wiem, że siatka to moja pasja.

Arek: Też próbowałem innych dyscyplin. Poszedłem na judo i aikido. Sprawdziłem i od razu wiedziałem, że to nie dla mnie. Lepiej się czuję w sportach drużynowych. Jednak piłka nożna odpada, bo nie lubię biegać. Koszykówka też mi nie podeszła, zresztą tam nie ma libero, a z moim wzrostem… (śmiech). Siatkówka to jest to!

Ostatnio na boisku rożnie bywało – raz na tarczy, raz z tarczą. Ostatni mecz w Nowej Soli to było jednak istne szaleństwo. Adrian został zawodnikiem spotkania, był aplauz na trybunach. Jak sobie radzicie ze stresem?

Adrian: Stres to chyba mój największy przeciwnik i rywal. Jeżeli on mnie nie pokona, to ze wszystkim innym jakoś sobie poradzę. Stres bywa tak wielki, że potrafi zawładnąć myślami, odebrać energię i zablokować. Czasami to bardzo trudne do pokonania. Jest moim największym wrogiem, cały czas uczę się go w sobie przełamywać. Podczas ostatniego meczu udało mi się. Mam nadzieje, że będzie już tylko lepiej.

Arek: Za każdym razem, gdy coś nie wyjdzie, to dopada stres. Na każdym treningu mamy wpajane, że nie wolno się załamywać. Dlatego nie spuszczamy głów, robimy swoje i walczymy do końca. To nie znaczy, że jest to proste. Wciąż się tego uczymy.

Ostatnie spotkanie było dla ciebie, Adrian, wyjątkowe. Wyglądałeś na totalnie oszołomionego przyznaną nagrodą.

Adrian: To był pierwszy mecz, który zagrałem od początku do końca. Długo nastałem się w kwadracie. Na swoją szansę czekałem naprawdę długo. Dostałem ją i ze wszystkich sił starałem się wykorzystać. W końcu mi się udało.

Chciałbym, żeby już zawsze tak było, ale wiem, że jeszcze nie raz upadnę, zanim ustabilizuję formę, no i głowę. Wiem też, że trzeba walczyć i być cierpliwym. Rzeczywiście miniony mecz był dla mnie przełomowy, jakby zaświeciły mi się długie światła. Nabrałem pewności siebie.

Opanowałem stres. Na początku byłem nieco spięty, ale im dłużej mecz trwał, tym było lepiej. Poczułem wreszcie, że naprawdę potrafię. Kiedy zostałem zawodnikiem meczu, rzeczywiście byłem tym faktem oszołomiony. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Cieszyłem się razem z kolegami z drużyny. Będę się starał podczas kolejnych spotkań.

W domu siatkówka to temat numer jeden?

Adrian: Tak. Wszyscy w domu żyjemy siatkówką (śmiech). Charaktery mamy różne. Arek jest bardziej otwarty, szybciej mu idzie łapanie kontaktu z ludźmi. Ja potrzebuję więcej czasu. Dzięki temu chyba się uzupełniamy i dobrze rozumiemy. Oczywiście, że czasami się sprzeczamy, ale najczęściej o głupoty i trwa to krótko.

Arek: Rozmawiamy o siatkówce bardzo dużo. Wytykamy sobie wzajemnie błędy. Sprzeczamy się o to, kto był lepszy na boisku, który coś zepsuł. Dużo dyskutujemy, ale rodzinnie. Nie obrażamy się, staramy podchodzić do tego z dystansem. Fakt, że jesteśmy braćmi, bardzo nas mobilizuje i motywuje do pracy na boisku. Jeden drugiemu chce pokazać i udowodnić, że jest lepszy. Na końcu zawsze jest wielka adrenalina i satysfakcja.

Pełne trybuny kibiców w Nowej Soli nie krępują was jeszcze bardziej?

Adrian: Grając staramy się nie skupiać na trybunach. Oczywiście, że słyszymy wspaniały doping, ale nie przyglądam się poszczególnym osobom. Najważniejsza jest piłka. Oczywiście, że jak się coś nie uda i zaliczy się siatę, to nie jest przyjemnie. Przychodzi lekka załamka. Ale to nie może trwać długo, trzeba natychmiast grać dalej i nie spuszczać głowy.

Arek: Trenerzy cały czas nam powtarzają, żeby grać do końca. Walczyć do ostatniej piłki. Kibice tylko nas motywują, swoją obecnością pomagają.

Czy ktoś was już gdzieś zaczepił, czujecie się rozpoznawalni?

Adrian: Dużo się dzieje na stronie internetowej Astry i na Facebooku. Znajomi o meczach mówią, oglądają zdjęcia.

Przed świętami szedłem do sklepu i zaczepił mnie jeden pan. Przywitał się ze mną, uśmiechnął i pogratulował meczu. Widziałem go na trybunach. Miło mi było, że mnie poznał. Kibice swoją obecnością i dopingiem robią dla nas wielką robotę.

Arek: Tak jak Adrian powiedział, znajomi mówią o Astrze i to jest bardzo przyjemne. Czujemy coraz większe zainteresowanie nowosolską siatkówką.

Przed nami Żagań i drugi mecz z Sobieskim. Zdajemy sobie sprawę, że będzie bardzo ciężko. Bardzo prosimy o przyjazd kibiców. Ich obecność na trybunach bardzo podnosi nas na duchu.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content