Na Śnieżkę w szortach. Na sam widok robi się zimno! [ROZMOWA]

Jarosław Sieledczyk uczestniczył w wyprawach na najwyższy szczyt Karkonoszy, ale nie ubiera się najcieplej, jak się da. Wręcz przeciwnie – lepiej mu się tam wchodzi na golasa. – Ludziom wydaje się, że nie da się tego wytrzymać. Ale nasz organizm jest tak skonstruowany, że adaptuje się do otaczających warunków i według mnie bez problemu każdy jest w stanie tego dokonać, tylko trzeba przestać się bać, odważyć się spróbować – mówi Sieledczyk. Przekonał was?

Mariusz Pojnar: Skąd wziął się pomysł na tak ekscentryczną i nietypową wyprawę?

Jarosław Sieledczyk: Wyprawy na Śnieżkę w szortach są organizowane już ładnych kilka lat przez grupę ludzi, ale prawdę mówiąc dopiero w zeszłym roku się o tych wyprawach dowiedziałem.

Pomysł pojawił się u mnie po tym, jak w 2018 r. zadebiutowałem jako mors. Pamiętam, że robiłeś ze mną wywiad, podczas którego zażartowałeś, że jestem „Posejdonem wśród morsów”, a ja cały trząsłem się z zimna [śmiech].

Po debiucie w morsowaniu jeszcze nie wybrałem się na Śnieżkę w szortach, bo nie miałem nikogo, kto by mi towarzyszył.

Później, już jesienią, doszło do poważnego wypadku podczas mojego treningu kolarskiego. Przez to na pewien czas byłem zmuszony zrezygnować ze wszystkich aktywności. 2,5 miesiąca musiałem leżeć z zagipsowaną nogą – od stopy po biodro.

W sezonie 2019/2020 wróciłem do morsowania, w którym towarzyszyła mi przyjaciółka. Wtedy w moim przypadku głównie to był sposób na naturalną krioterapię połamanej wcześniej nogi. Ale zanim wybraliśmy się na morsowanie, najpierw sprawdzaliśmy prognozę pogody, żeby morsować podczas mrozu. Więc nasze zimowe kąpiele odbywały się zazwyczaj ok. 6.00-7.00 rano, kiedy była niższa temperatura. Przy okazji mogliśmy podziwiać wschód słońca.

Z każdym kolejnym moczeniem organizm się coraz bardziej przystosowywał, co powodowało, że w zimnej wodzie, a dokładnie w jodłowskim jeziorze, przebywaliśmy coraz dłużej, aż doszliśmy do 40 minut. Wielu osobom morsującym – z tego, co słyszałem – to się nie do końca podoba. Twierdzą, że to jest niezdrowe. Ale co mam zrobić, skoro mój organizm tak się zaadaptował, że teraz bez problemu mogę przebywać w zimnej wodzie, ile tylko chcę? A po wyjściu nie mam żadnych objawów przemrożenia: nie trzęsę się, bez problemu mogę się ubrać, co na początku było największym problemem po morsowaniu.

Wspominałeś, że słyszałeś krytyczne uwagi o tym, że w zasadzie to nie jesteś morsem, bo siedzisz w wodzie po kilkadziesiąt minut?

Tak jak mówiłem, debiutowałem w 2018 podczas nowosolskiego zlotu morsów, o którym dowiedziałem się dosłownie trzy dni wcześniej i bez chwili namysłu zdecydowałem się wtedy na udział w tym wydarzeniu. Mało tego, nie dość, że pojechałem przeziębiony, to od razu zaliczyłem tzw. reset, czyli zanurzenie się łącznie z głową. Później zdarzało mi się też, że jednego dnia morsowałem dwukrotnie: z zaprzyjaźnionymi morsami z Głogowa w jeziorze w Osłoninie, a po ok. godzinie w Nowej Soli. Chociaż najbardziej spodobało mi się jednak morsowanie w Przesiece przy Wodospadzie Podgórnej, gdzie również bardzo chętnie zanurzam się w 100 proc., czyli razem z głową, także przebywając do 30-40 minut w wodzie.

Ostatnio, po dodaniu zdjęcia z morsowania, na portalu społecznościowym padło kilka komentarzy na zasadzie „po co tak długo”, „tak nie postępują morsy”, „to niezdrowo” albo że „morsuje się do klatki piersiowej w wodzie, a nie do pasa”. Owszem, w tym konkretnym przypadku w wodzie byłem tylko do pasa, ale nie czułem potrzeby, żeby głębiej wchodzić. Tym bardziej że znam swój organizm i wiem, czego potrzebuje i co jest dla niego dobre. Wszystko, co robię, robię dla siebie, nie dla kogoś.

Jedna z ciekawostek jest taka, że pod zdjęciem z wyprawy na Śnieżkę osoby, które krytykowały moje morsowanie, już się do mnie nie odezwały. Może dlatego, że same by się nie odważyły na takie wejście? Zresztą to nieistotne. Każdy robi to, na co ma ochotę i nikt nie powinien drugiej osobie nic na siłę narzucać. Tak uważam.

W pewnym momencie doszedłeś do wniosku, że morsowanie to za mało?

Dokładnie. Uznaliśmy, że musimy podnieść poprzeczkę, czyli wejść na Śnieżkę. Tym bardziej że zawsze lubiłem wyzwania, nowe cele. Nie robię tego, żeby komuś coś udowadniać. Robię to tylko i wyłącznie dla siebie, bo to mi sprawia przyjemność.

W związku z takimi wyprawami nie czujesz się trochę szalony?

Hmmm… No cóż, najlepiej, jakby wypowiedzieli się na ten temat moi bliscy znajomi. Ale chyba coś w tym jest, bo nieraz słyszałem to z ich ust. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Jak często brałeś udział w tego typu wycieczkach?

Póki co dwukrotnie wspinałem się na Śnieżkę, z miesięczną przerwą między jedną a drugą wyprawą. Pomiędzy nimi był też wyjazd do Świnoujścia, żeby morsować w morzu.

Obcowanie z zimnem dla ciebie jest walką ze słabościami, a może bardziej próbą przetestowania swojego organizmu?

Od kiedy pamiętam, zawsze lepiej czułem się w chłodniejsze dni niż podczas upałów. Od dawien dawna chodziłem zimą w koszulce z krótkim rękawkiem, w krótkich spodenkach, kiedy sąsiedzi zawsze byli opatuleni w grube, ciepłe ubrania. Raczej to nie jest walka ze słabościami czy test na swoim organizmie, bo znam go dość dobrze i wiem, co mu służy, a co nie koniecznie. Potrafię słuchać organizmu i wiem, jak interpretować znaki, jakie daje. A podnoszenie poprzeczki w różnych dziedzinach, głównie tych związanych z aktywnością fizyczną, jest jedną z cech mojego charakteru.

Kiedy wybierasz się na kolejną wyprawę?

Następne wyjazdy pewnie będą już w nowym roku: w styczniu, w lutym, może jeszcze w marcu.

Przeżycie jest niesamowite. Atmosfera na całej trasie – od Karpacza po sam szczyt Śnieżki, mijający ludzie, którzy zagadują, którzy chcą pamiątkowe zdjęcia, życzliwość z ich strony – to jest coś, co powoduje, że chce się jeszcze więcej. Polecam taką wyprawę każdemu, kto chciałby spróbować.

Czy ty w ogóle nie odczuwasz zimna?

To nie tak. Każdy je odczuwa, ale ważne jest nastawienie psychiczne. Uważam – i często to powtarzam – że morsowanie, czy właśnie wejście na Śnieżkę w szortach, tak strasznie wygląda tylko z boku, czyli z perspektywy obserwujących nas ludzi. Im się wydaje, że nie da się tego wytrzymać, że jest za zimno, ale nasz organizm jest tak skonstruowany, że adaptuje się do otaczających nas warunków i według mnie każdy jest w stanie bez problemu tego dokonać, tylko trzeba przestać się bać, odważyć spróbować.

Zimno wcale nie jest takie złe, też potrafi sprawić wiele przyjemności. Każdy, kto morsuje czy wchodzi tak na Śnieżkę, jest szczęśliwy ze względu na wytwarzane przez organizm endorfiny. I niska temperatura w tym nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – mógłbym nawet powiedzieć, że wspomaga ich wydzielanie.

Masz plany wejścia np. na Rysy albo jakiś szczyt w innym kraju?

Szczerze mówiąc, w zeszłym roku tak sobie rozmawiałem z moją towarzyszką wypraw o zdobyciu w ten sposób Rysów. Czy uda nam się to zrealizować? Wszystko jest możliwe. W życiu trzeba być otwarty na różne wyzwania.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content