Sylwestrowe wspominki, czyli jak świętowaliśmy kiedyś nadejście nowego roku

Zwykle płaczącemu z żalu człowiekowi nie wręcza się na pocieszenie gazety. Tym razem jest inaczej, mianowicie poniższy tekst będzie idealny na tegoroczny sylwestrowy wieczór, podczas którego będziesz siedzieć w domu. O sylwestrowych zabawach z przeszłości będziesz mieć okazję chociaż poczytać, na otarcie łez z żalu braku balu

Nie dane będzie nam w tym roku czerpać głębokimi garściami ze studni sylwestrowych uciech. Obostrzenia związane z pandemią wykluczyły udział w balach, bo nikt ich nie organizuje. Nie wolno gromadzić się, by nadchodzący 2021 r. witać w szampańskim nastroju. Nie dane będzie nam 31 grudnia tańcować do białego rana w błysku brokatu.

Jeśli ktokolwiek cokolwiek planuje, to raczej lśniące lakierki będzie musiał zamienić na kapcie, a szpilki na klapki. Kant garniturowych spodni przenieść można co prawda dla splendoru na spodnie od dresu, ale dla lśniącej, wirującej w tańcu, połyskliwej kiecki trudno będzie znaleźć domowy zamiennik.

Czeka nas wyjątkowo dziwny sylwester, który o dziwo zostanie nam w pamięci wyraźniej niż jakikolwiek bal z przeszłości.

Zapewne tegorocznego sylwestra masz już dokładnie zaplanowanego, jak wszyscy inni bracia i siostry dotknięci udręką pandemii. Posiedzisz prawdopodobnie w domu odgrzewając sobie świąteczny bigos i zerkając w telewizor, ewentualnie odgrzejesz bigos znajomego, który cię do siebie zaprosi i to w jego telewizor będziesz zerkać. Będzie zapewne czas na wspomnienia: gdzie i z kim dawne nowe roki były przez ciebie witane. I w tym właśnie wspominaniu dawnych sylwestrów możemy ci troszeczkę pomóc.

Dawno, dawno temu…

Tradycja sylwestrowych zabaw w Polsce zaadaptowała się w XIX wieku, specyficzna moda na świętowanie nadejścia nowego roku przyszła do nas z państw zachodniej Europy. Wtedy świętowali jedynie najbogatsi, ucztowali, raczyli się Tokajem, odbywały się wróżby, co przyniesie nowy rok.

Biedniejsze warstwy niespecjalnie w sylwestra świętowały.

O naszych nowosolskich sylwestrach możemy mówić już od roku 1945. Choć trudno tu mówić o wielkiej zabawie. Tak naprawdę ówcześni nowosolanie nie do końca byli pewni, co się za chwilę wydarzy. Wojna niby się skończyła, ale nie znaczyło to, że zapanował spokój. Jedną rzecz o tamtych czasach na pewno można potwierdzić: ludzie byli dla siebie zaskakująco serdeczni, skorzy do pomocy, organizowali sobie nową ojczyznę wspólnymi siłami i poświęcali temu serce.

Miejscy notable nowy rok witali w towarzystwie radzieckich żołnierzy, którzy to de facto mieli największą władzę w mieście. Zwykły mieszkaniec miasta raczej nadchodzący 1946 r. witał w domu, wśród rodziny, znajomych. Dominującym uczuciem w stosunku do nadchodzącego roku była niepewność. Nie podejrzewam obecności szampanów na stołach, raczono się raczej rozmaitej maści księżycówkami, bimberkami czy preparowanymi naprędce winami własnej produkcji na bazie dostępnych owoców.

Spektakularnych erupcji kulinarnych również nie było, gastronomia opierała się na produktach najprostszych i dostępnych, wszak świat dopiero wrzucał pierwszy, powojenny bieg, rozkręcał się, tworzył od nowa na ruinach i zgliszczach. Inna sprawa – jak świętować nadejście nowego roku nie mając zegarka, towaru z wyższej jednak półki i niepierwszej potrzeby?

Każde kolejne świętowanie nadejścia nowego roku przybierało na zamaszystości. Pojawiły się oferty pierwszych zorganizowanych balów, jeszcze skromnych, ale już z muzyką. Brali w nich jednak udział nie zwykli zjadacze chleba, a mieszkańcy na stanowiskach, lepiej sytuowani, reprezentanci ówczesnych elit.

Kiedy okazało się, że ostatecznie i na sto procent Nowa Sól zostanie w Polsce, że można zacząć się urządzać, malować ściany w mieszkaniach i że nie pójdzie to na marne, kiedy zakłady pracy ruszyły już pełną parą, można było w przyszłość zerkać z większą dozą optymizmu. I świętować nadejście nowego roku.

Co zakład, to zabawa

Dość szybko w Nowej Soli popularne stały się rozmaite bale branżowe organizowane przez zakłady pracy dla pracowników. Dbał o to pion socjalny zakładów, który zajmował się tego typu imprezami – od Dnia Dziecka, spotkanie z Mikołajem – po bale sylwestrowe.

– Te zabawy opierały się głównie na tym, że ludzie przynosili to, co mieli w domach. Naczynia brało się z zakładowych stołówek, czasami wypożyczano. Taka wypożyczalnia naczyń, sztućców, wszelkiego niezbędnego imprezowego asortymentu znajdowała się przy ul. Pocztowej. Alkohol także był w gestii uczestników balu. Organizatorom pozostawało jedynie zadbać o jakiś zespół, by było przy czym się bawić. A zespołów było bez liku – wspomina pani Grażyna, organizatorka imprez sylwestrowych wielu nowosolskich zakładów.

Sylwestrowe bale lat 60., 70. czy 80. odbywały się w wielu miejscach. CPN swoje bale robił w sali w podwórzu przy ul. Wrocławskiej. Przy ul. Bohaterów Getta swoja salę miał Bacutil. Nowy rok witano w Domu Kultury Odra, w Polonii, w nieistniejącej już dziś Sali Palmowej na Pleszówku, w „Ogólniaku” czy w sali dawnego internatu „Elektryka” przy ul. Witosa. Ze swoich sylwestrowych balów słynął również dawny Kopciuszek, w późniejszych latach Złoty Łan i Creator.

Jak taki standardowy bal wyglądał? – Na wejściu za kilka złotych kupowało się kotylion. Był na nim obrazek, czasem numerek. Potrzebne to było do tzw. walczyka kotylionowego. Pary do tańca tworzyły się właśnie na podstawie obrazka lub numeru z kotylionu. Bywało, że bardzo niscy mężczyźni stawali do walczyka z wysokimi paniami na obcasach, co wzbudzało powszechną wesołość. Wybierano też króla i królową balu wśród osób najlepiej się bawiących czy najlepiej tańczących. Nagrodą zwykle była paczka kawy i szampan – opowiada organizatorka sylwestrowych imprez w nowosolskich zakładach pracy.

Były też zabawy organizowane w lokalach, wtedy przychodziło się na gotowe i nie trzeba było taszczyć siatek pełnych misek z sałatką, śledzi w słoikach, wędlin czy aromatycznych, marynowanych grzybków wprost z piwnicznych półek. Wystarczyło zapłacić i przyjść, nie trzeba było martwić się zaopatrzeniem. A na koniec zadzwonić po taryfę i trafić do domu.

W tamtych latach nie było fajerwerków, nikt nie używał petard, ówczesne psy zatem sylwestrowe zabawy ludzi spędzały bezstresowo. Były za to zimne ognie, dziś już raczej mało popularne.

Pani Gienia Piotrowska, organizatorka sylwestrowej kuchni w wielu instytucjach i lokalach, rzuca nieco światła na zaplecze balów, mianowicie na kuchnię: – Był na przykład bal dla Dozametu, na około 200 osób. Bal na sto par, jak to się mówi. Cztery kucharki, czterech kelnerów, sprzątaczka – to była cała nasza załoga. We cztery przygotowywałyśmy jedzenie na całą imprezę, zajmowało to cały dzień, od rana do nocy, a sylwestrowe menu było bardzo bogate: obiad, ciepłe zakąski, zimne zakąski. Ale człowiek był młody i miał siły, żeby ze wszystkim się wyrobić.

Świnia z czerwoną gwiazdą

Z sylwestrowych historii kuchennych w pamięci utkwiła mi szczególnie jedna, nie do końca jestem pewien, czy jest prawdziwa, ale opowiedziały mi ją dwie różne osoby. Jej głównym bohaterem jest… świnia. Podczas przygotowań do jednej z zabaw w latach 70. na potrzeby zaopatrzenia kuchni do jednej z nowosolskich rzeźni trafiła świnia od radzieckich żołnierzy stacjonujących w Nowej Soli. Rzeźnicy mieli problem, bowiem bali się posądzenia, że tę radziecką świnię ktoś podmienił i przekazał mięso z innej, mniejszej. Zapobiegawczo postanowili tę radziecką świnkę oznaczyć. Pech chciał, że pomysłem na jej oznaczenie było namalowanie zwierzęciu na czole czerwonej gwiazdy. I ktoś to przyuważył. Skończyło się ogromnym skandalem, wręcz międzynarodowym, posądzeniem o wielka obrazę, opozycyjną walkę z systemem.

Zapewne świni było wszystko jedno, czy miała tę gwiazdę, czy nie.

Kreowanie kreacji

Nie sposób nie mieć na uwadze tak istotnego waloru sylwestrowej nocy jak stosowne ubranie. Z mężczyznami sprawa wydaje się dość prosta, na przestrzeni kilkudziesięciu lat atrybutem męskiej kreacji był garnitur i nawet w najcięższych zaopatrzeniowo czasach facet wyciągał po prostu z szafy garnitur, otrzepał z naftaliny, przeczesał grzywkę, ogolił się i był gotowy do wyjścia.

Panie miały o wiele większy ból głowy.

Dziś sprawa z zakupem odpowiedniej kreacji jest prosta. W sklepach kobiety znajdą wszystko, co potrzeba, jest jeszcze przepastna i bezkresna czeluść internetowych sklepów, gdzie znaleźć można wszystko, co się chce. Ale nie zawsze tak było. W siermiężnym komunizmie panie przed sylwestrowym balem miały ogrom zgryzot, by znaleźć drogę ku doprowadzeniu się do oszałamiającej boskości.

– Nie było sukienek, nie było sklepów z wystrzałową odzieżą – opowiada pani Grażyna. – Przerabiało się sukienki, tak samo bluzki. Jeśli ktoś nie za bardzo sobie z tym radził, był w Nowej Soli punkt krawiecki Praktyczna Pani przy ul. Pocztowej. Tam były panie krawcowe, które pomagały w przeróbkach. Ewentualnie można było nadać ubraniom nowy, sylwestrowy szyk samemu, bo były tam dostępne do użytku maszyny do szycia.

– Zazwyczaj sylwestrową kreację planowało się na długo przed sylwestrem, gotowych sukni w sklepach raczej się nie kupowało, nie było takich. Bardzo rzadko udawało się kupić coś gotowego i żeby jeszcze było adekwatne do sylwestrowego balu. Najczęściej, jak się zdobyło odpowiedni materiał, bo to też nie było takie proste, szyło się suknie u krawcowej. Królowały suknie długie, nieodzownym elementem swojego czasu były długie rękawiczki. I nie było możliwości, by przed sylwestrem nie pójść do fryzjera, kolejki były ogromne. W makijażu królował brokat – wspomina pani Gienia.

Pamiętny sylwester 1978

Jednym z najbardziej pamiętnych zabaw sylwestrowych była ta z 31 grudnia 1978 roku. Przygotowania do wszelakich imprez szły zgodnie z planem, nowosolanie udali się na rozmaite bale, by witać nadchodzący 1979 r. z pompą. Imprezy trwały w najlepsze, wirowały suknie w rytm ówczesnych przeróbek przebojów Bee Gees, „Piechotą do lata” Bajmu czy przytulanki „Pogrążona we śnie” Krawczyka.

I nagle zgasło światło.

Tej nocy zaczął obficie sypać śnieg, nad Polskę nadeszła fala zimnego powietrza. Efektem był całkowity paraliż energetyczny. Sylwester bez prądu? Toż to największy koszmar organizatora balu. Zespoły grające na zabawach ucichły, dopóki nie spróbowały sobie jakoś poradzić – akordeonem, zwykłą gitarą, skrzypcami. Sylwester unplugged.

Potem okazało się, że samochodami nie da się jeździć. Że nie przyjedzie żadna ratunkowa taksówka. Ludzie z balów szli do domów po kolana w śniegu. – Wszystko było zasypane, z balu mieliśmy do domu z siedem kilometrów. Trzeba było jakoś wrócić, szliśmy grupką znajomych chyba ze trzy godziny. Flaszka pod pachę – żeby nie zamarznąć – i w stronę domu. Ale przez to doskonale się ten bal pamięta – mówi pani Gienia.

Miejski sylwester

W latach 90. zabawy sylwestrowe organizowane były w wielu miejscach. Każdy prawie bar, kawiarnia czy restauracja organizowały powitania roku. Wśród nich były te na bogato, jak w Polonii czy Creatorze, jak i te robione przez znajomych dla znajomych, by wspólnie spędzić sylwestra – choćby w Zeppelinie czy Teatralnej.

W 1992 r. Restauracja pod Balkonami przy ul. Wojska Polskiego reklamowała swoją sylwestrową imprezę hasłem „Może nie najtaniej, ale zawsze z klasą”.

W 1997 po raz pierwszy odbył się sylwester w nowym lokalu Polonii przy Wrocławskiej 22, naprzeciwko „Nitek”. W „Tygodniku Krąg” z tamtych czasów, prócz zapowiedzi hucznych imprez, równie huczna była kronika policyjna związana z okresem sylwestrowo-noworocznym. Włamania, pożary, bójki, a nawet morderstwa w czasie sylwestrowego wieczoru były wtedy na porządku dziennym.

Pierwsza miejska zabawa sylwestrowa pod gołym niebem odbyła się w 1999 r. na placu przed „Ogólniakiem”. Przed północą nowosolanie zaludnili cały plac, do zabawy przygrywali im artyści z Nowosolskiego Domu Kultury, który zresztą tego pierwszego miejskiego sylwestra zorganizował. Życzenia ze sceny składał mieszkańcom ówczesny prezydent Tadeusz Gabryelczyk.

Od tego czasu nowosolanie bawili się wspólnie przez kilka lat, bywało, że miejski sylwester gromadził nawet 3 tys. uczestników. Uczestnicy chwalili go sobie, bo był tani, atrakcyjny. Zamiast siedzieć w domach, mogli wyjść, spotkać się ze znajomymi, posłuchać muzyki na żywo.

Tradycja wspólnego świętowania na placu, choć w zamyśle ciekawa, po kilku edycjach została zawieszona. Nie tylko z powodu kosztów. Okazało się, że coś, co w założeniu miało być wspólnym świętem, miało cienie – nie wszyscy uczestnicy miejskiego sylwestra cenili sobie dobry humor i zabawę. Była dyskoteka pod gwiazdami, były fajerwerki, ale prócz tego sporo pracy miały straż miejska i policja.

Szczęśliwego nowego roku!

Przed wami, drodzy nowosolanie, majaczy bardzo nietypowy sylwester. Domowy. Taki trochę przypominający dawne, ciemne czasy sylwestra z 1981, kiedy ludzie gromadzili się niemal wyłącznie na domówkach. Balów nie będzie, co więcej – między 19.00 a 6.00 nie wolno będzie się przemieszczać [chociaż tak do końca to w zasadzie nie wiadomo, o czym piszemy na str. 5]. Żadnych miejskich, wspólnych sylwestrów, mały jest też margines na wyjazdy.

Ale skupmy się na plusach.

Nie trzeba szukać oślepiających kiecek, lśniących jak pstrągi krawatów, wydawać pieniędzy na balowe harce. Nie musicie, szanowne nowosolanki, przerabiać sukien u krawcowych albo w punkcie Praktyczna Pani przy ul. Pocztowej. A wasze, panowie, garnitury rok jeszcze przeżyją spokojnie w szafie i nie będzie niebezpieczeństwa przymusu kupowania nowego, bo się tym razem spodnie w uniesieniu tanecznym nie podrą.

Pierwszego spokojnego i prywatnego sylwestra odnotują rzesze kelnerów, barmanów i kucharek. Nie grozi nam też chyba paraliż związany ze śniegiem i brakiem prądu.

Spędźcie oczekiwanie na nowy rok blisko najbliższych. Dużo się śmiejcie i jeszcze więcej przytulajcie. Grajcie w planszówki, jedzcie poświąteczny bigos, oglądnijcie albumy ze zdjęciami z czasów, kiedy świat był fajniejszy. Jeśli idziecie do znajomych, cieszcie się z najdłuższej domówki w życiu.

I róbcie plany na sylwestra 31 grudnia 2021. Trzeba wszak jakoś próbować ten świat zaczarować, żeby stanęło na naszym.

Szczęśliwego nowego roku!

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

One thought on “Sylwestrowe wspominki, czyli jak świętowaliśmy kiedyś nadejście nowego roku

  • 5 stycznia 2021 at 15:50
    Permalink

    Zastanawiam się dlaczego o czasach PRL nie można napisać normalnie że ludzie żyli różnie jednym powodziło się lepiej drugim gorzej czyli tak jak dziś są biedni i bogaci jedni chodzą na wystawne bale a inni nie mają na chleb. Pisze Pan o nie pewności po wojnie czy te tereny t.z. ziemie zachodnie pozostaną już na zawsze Polskie ,powiem panu że takich wątpliwości nie miało większość mieszkańców tych ziem takie plotki o tymczasowości rozsiewali wyklęci ale że nie mieli oni poparcia więc dali sobie spokój. Jeśli chodzi o tą Świnie to jest bzdura jeśli to faktycznie ktoś Panu powiedział to kłamał, ja przez 20 lat za opatrywałem Szpital Radziecki nie w branży mięsnej ale wiem że oni nigdy nie dostarczali świń do rzeźni tylko brali gotowe wyroby powiem Panu nawet że przez wiele lat zaopatrywali się w Masarni PSS przy ul Głogowskiej ,tak że z tą świnią to trochę przesada. Odnośnie ubioru na Sylwestra napiszę puźniej.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content