Ożywiają swoje wsie!

Angażują mieszkańców do działania. Mają swoje pomysły, którymi zarażają innych. Wychodzą do ludzi i ich integrują, zarządzają swoimi wsiami. Takie są Kobiety Wiejskie – B. Śmiałek-Sytniejewska, A. Malczyk i K. Jaskuła

Lubimy korzystać z Kalendarza Świąt Nietypowych. Ostatnio też skorzystaliśmy i zwróciliśmy uwagę na Międzynarodowy Dzień Kobiet Wiejskich, który stał się doskonałą okazją do przedstawienia trzech Kobiet Wiejskich, bohaterek swoich małych społeczności, o których na co dzień nie słychać aż tak głośno, ale których zasługi z pewnością zasługują na miejsce na naszych łamach.

To ona daje impuls!

Barbara Śmiałek-Sytniejewska do Mirocina Dolnego sprowadziła się z Zielonej Góry 9 lat temu. Jak sama mówi, długo czuła się gościem, do którego szczególnie starsi mieszkańcy wsi, tzw. przesiedleńcy żyjący tutaj od dziesięcioleci, podchodzili dość nieufnie. – Nie będąc za bardzo „inwazyjną” chciałam dać się im poznać. Byłam trochę jak ktoś, kto przeprowadził się do innego kraju, kto wie, że na początku musi przede wszystkim dostosować się do miejscowych – wspomina tamten czas pani Barbara. – A jednocześnie jako kobieta o duszy społecznika, pedagog z wykształcenia, ale osoba zawodowo nieczynna, matka dorosłych już, odchowanych dzieci, chciałam dać upust skumulowanej we mnie energii – dodaje B. Śmiałek-Sytniejewska.
Przełom nastąpił, gdy kilka lat temu sołtysem wsi został Krzysztof Raczykowski. – Do tamtego momentu w Mirocinie Dolnym niewiele się działo. Sama nie chciałam się za bardzo wychylać przed szereg, ale po wyborach na sołtysa wybrano mnie do rady sołeckiej wsi i wówczas poczułam, że jestem odpowiedzialna za tę małą społeczność – mówi kobieta, która w tzw. międzyczasie wzięła udział w prowadzonym przez Fundację Porozumienie Wzgórz Dalkowskich projekcie kształtującym liderów lokalnych społeczności.
W Mirocinie Dolnym zaczęło się wreszcie dziać. Do pustej, zaniedbanej, ale posiadającej naprawdę duży potencjał świetlicy (którą pani Barbara wraz koleżankami woli nazywać klubem) zaczęli przychodzić mieszkańcy w różnym wieku. Od 2015 roku regularnie obchodzone są tam wynikające z kalendarza małe święta, jak dzień kobiet, mikołajki, dzień babci i dziadka czy też andrzejki.


– Ja jestem tylko inicjatorką, mam energię i daję impuls, bo oczywiście sama nie dałabym rady tego wszystkiego zorganizować i jeszcze skutecznie zachęcić mieszkańców wsi do przyłączenia się do nas. Bardzo aktywnie pomagają mi: Dorota Raczykowska, Agnieszka Mazur, Marta Łyskawka, Dawid Łyskawka i Bogdan Nowecki – wylicza pani Barbara. – Samo zrobienie imprezy nie jest wyczynem. Natomiast można powiedzieć, że to coś bardziej wyjątkowego, kiedy weźmie się pod uwagę, w jakich warunkach pracujemy: że świetlica wymaga nakładów finansowych na kapitalny remont (np. dachu, kuchni, sanitariatów), że nie mamy wsparcia ze strony gminnych instytucji kultury, nie mamy instruktorów. To z tego powodu uważam, że nasze działania są sukcesem. Nie mamy wielkiego zaplecza, robimy wszystko sami i nie jest to banalne zaproszenie ludzi do pomieszczenia, w którym ktoś tylko włączył muzykę – dodaje nasza rozmówczyni.
Z inicjatywy B. Śmiałek-Sytniejewskiej w tamtym roku udało się zmienić wizerunek jedynego skrzyżowania wsi, z którego prowadzą wojewódzkie trasy w kierunkach np. na Zieloną Górę czy Nowogrodu Bobrzański. Jako uczestniczka projektu „Dialog współpracy obywatelskiej” kobieta zaangażowała miejscowego stolarza do wykonania tablicy informacyjnej, na której znalazły się najważniejsze elementy Mirocina Dolnego. Jej szatę graficzną zaprojektował z kolei miejscowy geodeta. Skrzyżowanie oprócz tablicy ozdobił także klomb.
Panie z Mirocina Dolnego w tym roku, pierwszy raz od kilkunastu lat, zrobiły też dożynkowy wieniec, który w konkursie na gminnych dożynkach zajął drugie miejsce, ustępując tylko ekipie ze Stypułowa, specjalizującej się w wykonywaniu tej tradycyjnej ozdoby. – Sołtys rzucił hasło, a myśmy się tego zadania podjęły. Zorganizowałyśmy zboże, co nie było takie proste i własnoręcznie wykonałyśmy wieniec – mówi B. Śmiałek-Sytniejewska. Poza kobietami wymienionymi wyżej w pracę związaną z wieńcem i prezentacją na konkursie zaangażowały się również: Krystyna Ciebień, Krystyna Haniszewska i Beata Bernad.
Od kilku tygodni nasza bohaterka ma dla swoich mieszkańców coś jeszcze do zaoferowania.
Pani Barbara jest bowiem instruktorem tradycyjnych polskich tańców: oberka, kujawiaka, poloneza, mazura i krakowiaka. – Taniec, nie tylko polski, ale i innych narodów świata, to moja pasja. Zapraszam panie ze wsi co sobotę na spotkania z tańcem, podczas których uczymy się poszczególnych kroków tańcząc nie w parach, a w kręgu. To, po pierwsze, nie wymaga dużych umiejętności, a po drugie, dzięki temu nie ma problemu z szukaniem partnera, co byłoby bardzo trudne. Dla mieszkanek wsi jest to darmowa namiastka czegoś, za co kobiety w mieście muszą płacić – wyjaśnia pani Barbara.
– Z perspektywy osoby mieszkającej wcześniej w mieście dostrzegam na wsi niespotykaną w innym środowisku gotowość do bezinteresownej pracy na rzecz wspólnego dobra, cudowną wspólnotowość ludzi, którą bardzo cenię i dzięki temu czuję się tutaj jak swojak – podsumowuje mieszkanka Mirocina Dolnego.

Wszystko dla Czcriadza

Anna Malczyk pochodzi z Solnik, ale gdy miała 12 lat, przeprowadziła się z rodziną do Czciradza. Jest matką 5-letniej Hani i 3-letniego Franciszka. Pracę na rzecz innych zaczęła dawno temu. Początkowo były to spotkania ze znajomymi, m.in. Piotrem, który dzisiaj jest jej mężem. – Najpierw organizowaliśmy zabawy dla dzieci, a później ówczesna pani radna pozwalała nam wykorzystywać świetlicę, gdzie mieliśmy dyskoteki. Zawsze nas ciągnęło do tego, aby coś robić. Młodzież wtedy była trochę inna. Dzisiaj wszystko jest podane na tacy – opowiada A. Malczyk. Wspomniane inicjatywy podejmowała w wieku 15 lat. – Jak chłopcy chcieli mieć gdzie pograć w kosza, to musieli sobie zorganizować cały osprzęt. Załatwili kosze, poprosili rodziców o pomoc w montażu, wylanie asfaltu za blokami. Dzisiaj mamy orliki, które właściwie stoją puste – dodaje pani Anna.


A. Malczyk jest członkiem zarządu stowarzyszenia Cyrusik z Czciradza. – Działamy głównie dla naszej społeczności lokalnej. Czy to jest pod szyldem stowarzyszenia, czy nie. Zawsze jest to jednak w obrębie Czciradza – mówi pani Anna. Jeśli jednak Cyrusik coś organizuje, to jest to skierowane dla dzieciaków z całej gminy. – Nie zawężamy obszaru działania. Jak robimy zajęcia wakacyjne, to był na nich chłopiec z Drwalewic – uściśla mieszkanka Czciradza.
Cyrysik organizuje nie tylko zajęcia wakacyjne. Stara się wyjść z ciekawą ofertą również dla dorosłych proponując np. zajęcia z rękodzieła. – Chodziło głównie o to, żeby się spotkać i miło spędzić czas. Dziewczyny, z którymi działam, są niesamowite, bo jak na przykład mi się zwyczajnie nie chce, bo dzieci, bo dom, bo praca, to dostaję smsa: „zobacz, co zrobiłam” i zdjęcie figurki aniołka. I zaczynamy warsztaty, na których będziemy się uczyć robić właśnie takie aniołki – opowiada A. Malczyk.
Nasza rozmówczyni poświęca sporo czasu na pracę społeczną, co przy dwójce małych dzieci wcale nie jest proste. Wspólnie z mężem pisze i rozlicza „cyrusikowe” projekty. – Jak znajduję czas? Nie wiem, po prostu jakoś się udaje (śmiech). Poświęcam dzieciakom dużo czasu, bo lubię być z nimi. Ale to można pogodzić. Zajęcia dla dzieci są m.in. po to organizowane, żeby one mogły spędzać czas z rówieśnikami, żebyśmy nie zamykali się w domu – podkreśla A. Malczyk.
Praca na rzecz innych dale jej olbrzymią satysfakcję. – W momencie, jak przychodzi kryzys, jak przestaje mi się chcieć, to podchodzi do mnie mała dziewczynka i mówi: pani Aniu, a kiedy idziemy na świetlicę? Albo dostaję wiadomość od koleżanki: dawno się nie widzieliśmy, co będziemy robić? To daje siłę – uśmiecha się pani Anna. Chce, by stowarzyszenie po wakacyjnej przerwie spotykało się co dwa tygodnie. Działaczka z Czciradza zapytana o to, czy czuje się kobietą wiejską, nie waha się z odpowiedzią ani przez sekundę.
– Ależ oczywiście! Przetwory robię, działkę mam. Marzą mi się kury, ale muszę pewnie jeszcze kilka dobrych lat negocjować z mężem, jednak nie odpuszczę. Może chociaż uda się mieć pięć, a to już wystarczy dla mojej rodziny – śmieje się A. Malczyk.

Najlepszy sołtys

Kobiety zapytane w Konotopie o to, kto jest największa gospodynią we wsi, od razu wymieniają panią Kazimierę Jaskułę. Jest ona wzorem pracowitości, zaradności i przedsiębiorczości. Z panią Kazią spotkaliśmy się podczas Dnia Seniora. Na komplementy pod swoim adresem tylko wybuchała śmiechem. Zaznaczyła, że jest zwykłą mieszkanką, do tego od roku schorowaną. Jednak to K. Jaskuła założyła w 1998 roku Koło Gospodyń Wiejskich. Wtedy zaczęła się wielka działalność społeczna pani Kazi. – Od zawsze bardzo dużo pracowałam. Wychowałam trzech synów, mam wspaniałe synowe, pięcioro wnuków i sześcioro prawnuków. Bardzo dużo pomagam rodzinie, uwielbiam dla nich gotować i piec. Zawsze taka byłam, a Koło i praca dla wsi to wielka satysfakcja – przyznaje pani Kazia.
Konotopskimi gospodyniami zarządzała 18 lat. Podkreśla, że najważniejszą zasadą było to, by wszystkich traktować równo i pracować, dawać serca. – Zorganizowałam pierwsze dożynki z korowodem, były bryczki i kolorowe wielkie wieńce. Do dzisiaj pamiętam tę zabawę – wspomina pani Jaskułowa.


Za osiągnięcia i zaangażowanie wybrana została najlepszym sołtysem. Wrosła w Konotop, choć nie jest miejscowa. Pochodzi z miejscowości z okolic Gubina. Męża poznała podczas kursów na przedszkolanki. Sześć lat starszy Marian okazał się tym jedynym ukochanym. – Powiem szczerze, że żadna gospodyni nie poradzi sobie ze wszystkim, jeżeli nie ma przy sobie dobrego mężczyzny. Mój mąż to wspaniały człowiek. Bez jego wsparcia nie dałabym rady działać w kole gospodyń – zwierza się pani Kazia.
Martwi się o męża, że ten za bardzo się nią przejmuje, że powinien o sobie pomyśleć. Dlatego jak tylko może, wciąż wiele z siebie daje.
– Stale coś gotuję: pierogi, kopytka, mięsa, bigos wszystko. Uwielbiam trafiać przez żołądek do serca w rodzinie i podczas dużych gminnych imprez. Wciąż mam wiele zajęć, pomimo choroby. Jestem gospodynią, czuję się nią. Ale takich jak ja jest więcej w Konotopie. Znamy się i wiem, jak doskonale sobie radzą. Pracują często od rana do wieczora, żeby rodziny były zadbane, w kuchni pięknie pachniało i znajdują czas na prace w Kole Gospodyń – przekonuje K. Jaskuła.

Artur Lawrenc, Anna
Karasiewicz i Monika
Owczarek

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Artur Lawrenc

Aktualności, oświata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content