Gdyby nie sąsiedzi, straciłaby wszystko

W kotłowni przylegającej do do domu Izabeli Ludery wybuchł pożar. Gdyby nie błyskawiczna reakcja sąsiadów, którzy natychmiast zadzwonili po straż, dzisiaj mogłaby nie mieć nic. – Prawdopodobnie cały budynek gospodarczy by spłonął. Strop by się zsunął, bo okna już wystrzeliły, i zająłby się strych. Ogień mógłby się przenieść do części budynku, w której mieszkam – mówi wzruszona kobieta

Wszystko wydarzyło się w zeszły poniedziałek 12 lipca w Solnikach (gm. Kożuchów). Była godz. 8.20, kiedy sąsiedzi zadzwonili dzwonkiem do mieszkania Izabeli Ludery. Powiedzieli jej, że w przylegającym do części mieszkalnej budynku pali się.

Kobieta w czasie, kiedy wybuchł pożar, spała. – Już przez okno widziałam, że sąsiad jest bardzo wystraszony. Zapukał i mówi: sąsiadko, wstawaj, pali się u ciebie. Wyszłam i zobaczyłam, że z kotłowni unoszą się kłęby ciężkiego, czarnego dymu – wspomina ten nieprzyjemny moment pani Izabela.

Zaczęła się zastanawiać nad przyczyną. Dzień wcześniej wieczorem napaliła w piecu. – Jestem pewna, że nie zaprószyłam ognia, bo jak zalewam piec, to naczynie wyrównawcze jest pełne. Wtedy u mnie wylewa się woda z węża, a wokół pieca jest wilgotno. Tak było i tym razem, więc zaprószenie nie wchodzi w grę. Może piec się otworzył? – zastanawia się kobieta.

Sąsiad, który obudził panią Izabelę, to Marian Ręczyński. Za chwilę przybiegł jego syn Marcin, który jest policjantem w Kożuchowie. – Marcin poprosił, żebym dała mu węża z wodą. Ale wąż znajdował się w kotłowni. Tam nie można było wejść. Nie było więc czym tego pożaru gasić. Marcin stał przed kotłownią i myślę, że mnie pilnował, żebym w tym szoku nie próbowała tam wejść – wspomina I. Ludera.

Zanim sąsiedzi przyszli do jej domu, zdążyli zadzwonić po straż pożarną. – Uspokoili mnie, że straż już jedzie, że za moment tu będzie. Zaczęłam się modlić i prosić Boga, żeby dom mi się nie spalił, żeby były jak najmniejsze straty, żeby strażacy ugasili szybko ogień i nic im się nie stało. To było straszne doświadczenie. W momencie, kiedy czekamy na pogotowie czy straż pożarną, sekundy są bardzo długie. Miałam wrażenie, że wszystko trwa całą wieczność. To było mylne, bo straż została wysłana nie tylko z Kożuchowa, ale także z Nowej Soli, a cała akcja przebiegła idealnie – podkreśla mieszkanka Solnik.

Pożar w jej budynku zauważyła mieszkająca nieopodal Krystyna Ręczyńska, która wracała z zakupami do domu. – Sąsiedzi wiedzą, że całe dnie mnie nie ma w domu. Pracuję w szpitalu, zmiana trwa 12 godzin. Krysia widziała, że unosi się dym. Jej mąż i syn natychmiast zadzwonili po straż i przybiegli do mnie – opowiada I. Ludera.

Kobietę bardzo wzruszyła natychmiastowa reakcja i pomoc, której jej udzielono. – Na co dzień się nie widzimy, nie spotykamy, bo nikt nie ma na to czasu, a w sytuacji, kiedy pojawił się taki problem, sąsiedzi zareagowali błyskawicznie – mówi pani Izabela.

Tuż po pożarze w jej domu pojawił się kolejny sąsiad – Piotr Skwierczyński, sołtys i kożuchowski radny. – Przyprowadził ze sobą elektryka, bo instalacja się paliła i nie było prądu. Sąsiedzi nie zostawili mnie samej. Podłączyli mi prąd – opowiada z wdzięcznością.

Wspomina, że nieżyjąca już sąsiadka Helena Ręczyńska zawsze powtarzała jej, że sąsiedzi będą dla niej tak ważni jak rodzina. – To się sprawdziło. Jestem moim sąsiadom ogromnie wdzięczna. To mnie wzrusza na tyle, że trudno mi o tym mówić. Chciałabym im podziękować za to, że chronili mój dom jak swój własny. Marcin miał w sobie taki spokój, że pomimo przerażenia czułam się bezpiecznie – podkreśla I. Ludera.

– Gdyby nie moi sąsiedzi prawdopodobnie cały budynek gospodarczy by spłonął. Strop by się zsunął, bo okna już wystrzeliły, i zająłby się strych. Ogień mógłby się przenieść do części budynku, w której mieszkam – zauważa pani Izabela.

Zgłosiła się do naszej redakcji, bo chce tym, którzy jej pomogli, podziękować. – Życzę wszystkim ludziom – nie tylko mieszkającym na wsiach, ale i tym z miasta – takiego sąsiedzkiego otoczenia, jakie ja mam. Nie chodzi o to, żebyśmy się spotykali wtedy, kiedy jest dobrze. Niech Bóg łączy nasze drogi też wtedy, kiedy dzieje się jakaś tragedia. Takich sąsiadów, jakich mam, życzę wszystkim. Dziękuję Krystynie, Marianowi i Marcinowi Ręczyńskim, sąsiadom Radeckim oraz Sawickim, którzy też dzwonili po straż i dopytywali, czy nic mi nie grozi. Nikt się nie zamknął w domu mówiąc, że go to nie obchodzi. Dziękuję za pomoc i troskę. Mimo że mieszkam sama, nie czuję się samotna – podkreśla I. Ludera

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content