Szpital wysłał pacjenta w ostatnią podróż?

Marcin (wszystkie imiona zmienione) od dłuższego czasu nie czuł się najlepiej. Męczył go kaszel, był osłabiony, nie miał apetytu, ale upierał się, że do lekarza nie pójdzie. – Samo przejdzie – mówił.

Wreszcie przyszedł taki moment, że nie było się już przed czym opierać. W nocy z 9 na 10 stycznia 30-latek trafił do nowosolskiego szpitala. Towarzyszyły mu mama, ciocia i najbliższe osoby.

– Pierwsze badanie zrobili mu na pogotowiu. Pani doktor zleciła sprawdzenie morfologii. Doktor pełniąca dyżur na izbie przyjęć wraz z jedną z pielęgniarek zajęły się nim odpowiednio. Wyniki nie było optymistyczne i podali mu kroplówkę. Dalej zaczęło się krążenie od pokoju do pokoju, z oddziału na oddział – opowiada pani Sylwia, ciotka chorego. – Syna tam i z powrotem łącznie przez osiem godzin wożono z pogotowia na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Miał silną gorączkę, traciliśmy z nim kontakt. Chciałam go okryć kocem, ale pani doktor z SOR kazała mi tego nie robić. Do niej mamy wiele uwag. Jej zachowanie nie było właściwe. Była nieprzyjemna, przy innych pacjentach na korytarzu krzyczała do nas kilka razy powtarzając „nienawidzę takich sytuacji, szlag mnie trafia” – relacjonuje pani Dorota, mama Marcina.

Podejrzewano u mężczyzny chorobę płuc i podjęto decyzję, że należy go zawieźć do szpital w Torzymiu. Tamtejszy personel medyczny widząc, w jakim stanie przyjechał pacjent, skrytykował decyzję lekarzy z Nowej Soli o zmianie miejsca leczenia. – Pan doktor powiedział dokładnie coś takiego: „jak Nowa Sól mogła dopuścić do tego, że pacjent w takim trudnym stanie został przewieziony na odległość ponad 100 kilometrów, gdzie każdy kilometr jazdy mógł u niego spowodować śmierć”. Nie potrafię powiedzieć, na czym to dokładnie polegało, ale jest zależność między poziomem sodu w organizmie, a możliwością transportu. Marcin miał sód tak niski, że nie powinien być transportowany. Lekarze w Torzymiu powiedzieli wyraźnie, że on powinien być leczony w miejscu, które ma Oddział Intensywnej Terapii, czyli np. w Nowej Soli albo w Zielonej Górze, gdzie też są specjaliści od chorób płuc. Kilka razy powtarzali, że nie powinien być przywożony do Torzymia… – mówi pani Dorota.

Okazało się, że Marcin cierpi na bardzo rzadką chorobę genetyczną – torbielowatość płuc, którą ma jedna na 25-30 tysięcy osób. Do tego miał zapalenie płuc oraz obrzęk mózgu. Samą torbielowatość bardzo trudno wykryć. Zwykle jej objawy pojawiają się u chorych dopiero po 25. roku życia. Nawet wcześniejsze wykrycie nie daje większych szans na wyzdrowienie.

– Wspaniały personel szpitala w Torzymiu walczył o siostrzeńca tydzień, ale jego stan pogorszył się na tyle, że należało go zawieźć do najbliższego miejsca z Intensywną Terapią, czyli do Świebodzina. Tam chłopak spędził kolejnych kilka dni – wspomina pani Sylwia. – Robili co mogli, ale na niewiele się to zdało. Syn zmarł 21 stycznia – dodaje pani Dorota.

– Marcin był tak chory, że trudno mieć pretensje do lekarzy, że nie zdołali go uratować. Dziś chciałybyśmy jednak wrócić do tych tragicznych dni, bo nie możemy pogodzić się z tym, jak potraktowano nas w Nowej Soli. Naszym zdaniem miejscowi lekarze, szczególnie pani dr z SOR, traktowała Marcina jak kogoś gorszego. Te krzyki na korytarzu, te głupie pytania. Gdzie w tym wszystkim etyka, zachowanie tajemnicy lekarskiej? I na finał błędna decyzja o zabraniu Marcina do Torzymia. Siostra mogłaby tutaj, na miejscu, spędzić z nim ostatnie dni, każdą ostatnią godzinę, a zamiast tego musieliśmy jeździć tam i z powrotem do miejsca oddalonego o ponad 100 kilometrów – komentuje pani Sylwia.

– A może gdyby tej nocy z 9 na 10 stycznia został na miejscu, to udałoby się jeszcze przedłużyć mu życie. Nie wiem, ale moim zdaniem w Nowej Soli nie chcieli o to powalczyć tak, jak w Torzymiu, nie zachowano się tak, jak przystało na lekarzy. Wiem, że i na nowosolskim SORze pracują wspaniali lekarze, ale ci, na których my trafiliśmy, mam wrażenie, że chcieli się go pozbyć, że im przeszkadzał, więc zapakowali go do karetki i wywieźli… – dodaje mama zmarłego.

Odnosząc się do opisanej historii oświadczenie złożył Główny Lekarz Szpitala Jarosław Stolarski. – Bardzo współczujemy rodzinie z powodu śmierci tak młodego człowieka. Szpital dla ratowania jego zdrowia i życia zapewnił wszelki dostępny sprzęt oraz leki, a lekarz dyżurny Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w bardzo szybkim czasie zrealizował kompleksowe badania dla ustalenia przyczyn jego problemów zdrowotnych zagrażających zdrowiu i życiu. Również decyzja o przewiezieniu pacjenta do innego ośrodka medycznego wynikała z otrzymanych wyników badań pacjenta i została uzgodniona z tym szpitalem, który gwarantował leczenie adekwatne do stanu zdrowia chorego. Szpital w Nowej Soli nie dysponuje oddziałem, na którym powinien był być leczony pacjent, kiedy istniała jeszcze możliwość podejmowania prób walki o jego zdrowie – wyjaśnia J. Stolarski.

– Chory otrzymał w naszym szpitalu pełną oraz odpowiednią do jego stanu zdrowia diagnostykę i leczenie, a wszystkie decyzje medyczne były przemyślane i uzasadnione. Nie możemy jednakże w prasie odnieść się szczegółowo do zarzutów rodziny, albowiem jesteśmy zobowiązani do zachowania w tajemnicy informacji dotyczących chorego – dodaje główny lekarz szpitala.

Odpowiedź z lecznicy nie usatysfakcjonowała pani Sylwii i Doroty. – Wiadomo jak jest, lekarze i całe środowisko okołoszpitalne zawsze ma sposoby na wytłumaczenie się z trudnych sytuacji i pomyłek… – kończy rodzina zmarłego.
Artur Lawrenc

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Artur Lawrenc

Aktualności, oświata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content