Ludzie chcą kupić gazetę, ale chcą też pogadać

W domu Jana Hanusza, ostatniego kioskarza Ruchu w Nowej Soli, budzik od wielu lat dzwoni codziennie o tej samej godzinie: dokładnie o 4:45. Po godzinie 5.00 Hanusz jest już w kiosku, żeby przyjąć prasę. O 6.00 otwiera kiosk. I tak od 30 lat, bo dokładnie 10 kwietnia świętował 30 lat swojej pracy zawodowej.

***

Mariusz Pojnar: Jak doszło do tego, że jesteś tu, gdzie jesteś?

Jan Hanusz: W wieku 18 lat rozpocząłem pracę w budowlance w dziale inwentaryzacji. Potem poszedłem do wojska. Po powrocie z odbycia służby wróciłem do tej samej pracy, ale główna księgowa chciała mnie przesunąć do działu, w którym obsługiwano komputery. Przeraziłem się, bo wtedy komputery dopiero wchodziły w obieg. Wszystko to wydawało się to przerażająco skomplikowane. To mnie wystraszyło.
Jednocześnie mój poprzednik poszedł na emeryturę i kiosk stał trzy miesiące z ogłoszeniem: przyjmiemy do pracy. Tak sobie pomyślałem: a może by spróbować z handlem? Poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną do Ruchu, którą na marginesie powiem, przeprowadzał ze mną mój obecny klient, Stanisław Lewicki. I zostałem przyjęty do pracy dokładnie 10 kwietnia 1987 roku.

Jakie były początki pracy w kiosku?

Jak przejąłem go w latach 80., to było w nim do kupienia wszystko: igły, wsuwki do włosów, szpileczki, broszki, jednym słowem kupę rzeczy, których dziś w kiosku się nie sprzedaje. No i oczywiście prasa i papierosy. Wtedy jeszcze były takie marki, o których dziś nie wszyscy pamiętają, jak Radomskie, Wiarus, Klubowe, Ekstra Mocne.

Jeśli chodzi o prasę, to chciałbym przypomnieć ludziom o dwóch tytułach – „Głos Dozametu” i „Wrzeciono”. To były dwie lokalne gazety, związane z największymi zakładami pracy –  Dozametem i fabryką nici „Odra”. One informowały o tym, co dzieje się nie tylko na terenie tych zakładów, ale także w mieście. To byli tacy prekursorzy lokalnej prasy, po których na początku lat 90. nastał „Krąg”.

Do „Kręgu” wrócimy za chwilę. W końcu to 30 lat twojej pracy zawodowej. Sporo jest takich klientów, którzy są z tobą przez te trzy dekady?

Jest ich sporo. Włosy im trochę posiwiały, niektórym powypadały, ale na mnie nie patrz (śmiech). Przez te trzy dekady dzieci, które do mnie przychodziły, urosły, skończyły szkoły i dziś już mają swoje dzieci, które także  przychodzą do mnie. Czyli mam nowych, kolejnych klientów – Jaśków, Antośków, Oskara,  którzy przychodzą i mówią: „dzień dobry panie Jasiu”. Te szkraby wchodzą do kiosku, skręcają w prawo i robią sobie zakupy w kąciku z dziecięcymi gazetami namawiając rodziców i dziadków na zakupy. Czyli rośnie kolejne pokolenie, które, mam nadzieję, będzie mnie pamiętało za lat naście, kiedy będę odchodził na emeryturę.
Powiem tak: ludzi nigdy się nie bałem, do dziś z niektórymi jesteśmy razem. Razem też tworzymy historię. Tę naszą, która dotyczy tej części miasta, w której znajduje się kiosk.

Na Nową Sól spoglądasz z okienka w swoim kiosku. Jak ocenisz zmiany w śródmieściu, które zaszły przez te 30 lat?

Miasto się zmieniło, nabrało koloru i z tego się niezmiernie cieszę. Rozmawiam z moimi klientami i razem cieszymy się z każdego pomalowanego budynku, nowej drogi, wyremontowanego chodnika. Ale, co mnie martwi, to fakt, że handel w centrum miasta umiera. Uważam, że niedawne zamknięcie sklepu papierniczego, który pamiętam jeszcze jak dziecko, to zamknięcie pewnego etapu historii. Wiadomo, czasy powodują, że ludzie kupują dziś w centrach handlowych, galeriach, innych skupiskach ludzi i dlatego pewne miejsca, nawet kultowe, są zamykane, czego ze zwykłego sentymentu zwyczajnie żałuję.  

A ty boisz się, że też kiedyś będziesz musiał zamknąć kiosk?

Dziś kiosk to nie jest to, co kiedyś. To działalność dodatkowa polegająca m.in. na tym, że można opłacić ubezpieczenie, odebrać i nadać paczkę, zakupić bilety na imprezy w całym kraju, dokonać rejestracji telefonu, zrobić opłaty. Dodatkowe usługi powodują, że ten handel wiązany, mam nadzieję, pozwoli mi przetrwać. Że ktoś, kto przyjdzie zapłacić ratę za ubezpieczenie samochodu, kupi też gazetę. I odwrotnie, ci, którzy przyjdą po gazetę, zapłacą rachunek za auto albo nadadzą paczkę.
Marzą mi się kolejki za prasą, takie, które były w latach 90. Wtedy, zwłaszcza w soboty, stały długie „ogonki” ludzi za gazetami, za „Expresem Wieczornym”, „Kurierem Polskim”, „Gazetą Lubuską”. Ludzie autentycznie stawali w kolejce po prasę. Dziś takich kolejek nie ma.

Bo tradycyjne gazety coraz mocniej wypiera internet.

Na sprzedaż prasy nie narzekałem nigdy, choć na pewno ostatnio nie jest łatwo, bo tak jak mówisz,  internet wypiera wszystko. Ale mam klientów, którzy nie wyobrażają sobie sytuacji, żeby nie kupić gazety. Ta tradycyjna prasa, którą  mają w ręce, czują zapach farby drukarskiej, ma dla nich określoną wartość. Tego klikanie na komputerze im nie zastąpi.

Czy twoim zdaniem papierowa prasa kiedyś wymrze całkowicie?

Mam nadzieję, że nie. Sprzedaż wszystkich tytułów na pewno będzie niższa, ale chęć czytania gazet wśród jakiejś części ludzi pozostanie nadal.  Mam nadzieję, że papierowa prasa nie zostanie całkowicie wyparta przez internet, bo wtedy nie miałbym co robić (śmiech).
Czy w ciągu tych 30 lat były jakieś momenty związane z twoim miejscem pracy, które pamiętasz jakoś szczególnie?
Powódź w 1997 roku, kiedy walczyliśmy z wielką wodą. Ja również obłożyłem swój kiosk workami. Pamiętam wielką ludzką solidarność, pomoc, którą ludzie sobie okazywali. Mi też taką pomoc zaoferowano. Wszystko, co miałem w kiosku, cały towar, wyniosłem do sąsiadki z bloku obok na trzecie piętro, do pani Lucyny, która sama się zaoferowała. Inaczej cały towar musiałbym stąd wywozić, żeby nie został zalany.
Ta międzyludzka solidarność była wielka. Przy sypaniu worków działaliśmy w tej naszej okolicy razem, na  Zjednoczenia, działaliśmy wspólnie. Pamiętam te nasze ręce pokrwawione od łopaty i sznurka.

Sam wywołałeś „Krąg”, który też świętuje, z tym że 25-lecie swojego istnienia. Jesteś być może ostatnim, albo jednym z ostatnich kioskarzy, którzy sprzedają go od ćwierćwiecza.

Zgadza się. Zawsze schodził i wierzę, że będzie schodził. Nie pamiętam czasu, żeby „Kręgu” sprzedawało się mało. Ludzie są do was przyzwyczajeni. Dobrze, że dziś macie konkurencję, dzięki czemu czytelnik mając wybór, co kupić, zmusza was poniekąd do robienia lepszej gazety.
Ja sam was kupuję oraz  „To i owo” z programem i „Tygodnik Żużlowy”, bo prywatnie jestem fanem tej dyscypliny.

Czy zawodowo widzisz się gdzie indziej niż w kiosku?

Nie wyobrażam sobie innej pracy, to mi odpowiada, mam stały i częsty kontakt z ludźmi. Zdarza się, że niektórzy czasem potrafią zburzyć harmonię mojego dnia (śmiech). Ale takich klientów jest naprawdę mało.
U mnie ludzie chcą kupić gazetę, ale chcą też pogadać. W czasach, kiedy wiele spraw rozgrywa się w sieci, rozmowa z drugim człowiekiem, twarzą w twarz, jest bardzo ważna.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content