Anioły w pielęgniarskich fartuchach

12 maja obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek i Położnych, który stał się pretekstem do wizyty w szpitalu, żeby porozmawiać z przedstawicielkami ponad 400 pielęgniarek i położnych zatrudnionych w nowosolskiej lecznicy. Na czym polega ich praca? Jak same siebie w niej postrzegają? Jakie cechy trzeba mieć, żeby ten zawód wykonywać dobrze? Odpowiedzi na te pytania szukałem podczas rozmów z „aniołami” w białych fartuchach.

Prawdziwą weteranką, jeśli chodzi o pielęgniarki i położne, jest Stanisława Tłuczek, która pracę w służbie zdrowia zaczęła dokładnie w 1967 roku, jeszcze w starym szpitalu przy ul. Witosa.  

Stanisława Tłuczek, weteranka nowosolskiego pielęgniarstwa

W czerwcu minie 50 lat, od kiedy po raz pierwszy założyła pielęgniarski fartuch.
 – Zawsze mnie „korcił” człowiek chory – uśmiecha się moja rozmówczyni, obecnie pielęgniarka koordynująca, a w przeszłości pielęgniarka naczelna nowosolskiego szpitala. – Choć mieszkałam niedaleko, to za dziecka w szpitalu byłam tylko raz, kiedy mój tata przez dwa tygodnie leżał po operacji przepukliny. I ja przychodząc do niego przyglądałam się tej pracy, która już wtedy bardzo mi się podobała – wspomina S. Tłuczek.
Kiedy pani Stanisława pod koniec nauki w podstawówce stanęła przed wyborem szkoły, w zasadzie wybór był oczywisty.  – Rodzice chcieli, żebym poszła do ogólniaka, a moje koleżanki szły do pięcioletniego liceum medycznego w Zielonej Górze. I ja poszłam z nimi. Postawiłam na swoim, chociaż rodzice nie byli z tego powodu zadowoleni. Natomiast ja nigdy nie żałowałam wyboru – mówi pielęgniarka z najdłuższym stażem w nowosolskiej lecznicy.

„Ja ci pomogę”

Ówczesny szpital przy ul. Witosa liczył 100 łóżek. 50 było na oddziale wewnętrznym i na chirurgi też 50. – Nas na te dwa odziały pracowało łącznie chyba nie więcej niż 30 pielęgniarek. Były też pielęgniarki w szpitalu dziecięcym w liczbie ok. 60. W sumie z położnymi z oddziału ginekologicznego, który mieścił się w Kożuchowie, było nas łącznie ok. 120 w całym powiecie – opowiada S. Tłuczek.

Same początki w pracy nie należały do łatwych. S. Tłuczek była przypisana do oddziału chirurgicznego. Ale że braki były na oddziale wewnętrznym, to przez dwa tygodnie pracowała na oddziale wewnętrznym. – Pamiętam, że raz kilka pielęgniarek było na urlopach i zostałam tylko z jedną  starszą od siebie koleżanką. Byłam przerażona. I nagle na odział wpadła jakaś kobieta z zakupami i krzyknęła: „Ja ci pomogę”. Zrobiła wlewy pacjentom, obsłużyła kilka zabiegów i wreszcie powiedziała: „To tyle koleżanko, pomogłam ci, z resztą musisz sobie poradzić sama”. Do dziś ta pani przychodzi do mnie do Caritasu (Stanisława Tłuczek jest tam wieloletnią wolontariuszką – dop.red) i ja jej to niedawno przypomniałam. Była wzruszona, że o tym pamiętałam. Jak mogłam nie pamiętać, skoro to było tak wtedy dla mnie pomocne? – dodaje pielęgniarka z najdłuższym stażem zawodowym.

Przez te pięćdziesiąt lat, kiedy pracuje w zawodzie, w medycynie wszystko się zmieniło. Zmieniła się także praca pielęgniarki i położnej. – Kiedyś pacjent po zabiegu zwykłej przepukliny musiał leżeć dwa tygodnie. Trzeba było zaopiekować się nim, umyć go, podać mu wodę. Czasami było tak, że tymi najprostszymi czynnościami zajmowały się panie salowe, niekoniecznie pielęgniarki, które np. asystowały do operacji. W upały operacje zaczynało się o 4.00 rano, bo sala była nieklimatyzowana. Lekarze przychodzili tak wcześnie, żeby zabiegi zakończyć do 10.00, maksymalnie do godziny 11.00, bo nie szło wytrzymać w tak wysokiej temperaturze. Na sali operacyjnej było jak w piekarniku – zaznacza S. Tłuczek.
Podkreśla, że kiedyś w zawodzie było więcej pracy fizycznej.

– Było dużo biegania z góry na dół. Pacjentów wnosiłyśmy na drugie piętro, co dziś jest nie do pomyślenia –  mówi S. Tłuczek, która  z uśmiecham wspomina jeden z pierwszych dni pracy na chirurgii. – Usiadłam przy biurku i powiedziałam sama do siebie: „Niech się dzieje wola Boska, ja idę do domu”. Za mną, o czym nie wiedziałam, stała nieżyjąca już dziś pani salowa, która skwitowała to tak: „Nie, nie, pani Romo, to tak nie można pójść do domu. Nie może pani zostawić oddziału”. Faktycznie, muszę przyznać, że z początku jak przychodziłam ze zmiany, może przez miesiąc, dwa kładłam się na wersalce i leżałam. Byłam tak zmęczona. Zdarzało się, że lekarze robili nam coś do picia, bo widzieli, że jakaś dziewczyna cały czas biega od łóżka do łóżka. Pamiętam, że kiedyś śp. dr Lipko mówi: „Chodź, zrobię ci herbatę, bo widzę, że zaraz całkiem się wysuszysz. Takie to były czasy – dodaje S. Tłuczek, która w środowisku nazywana jest przez wszystkich „panią Romą”.

Zawód zaufania publicznego

Magda Lentowicz, pielęgniarka naczelna nowosolskiego szpitala

Zaznacza, że ta „poprzednia” epoka w pielęgniarstwie nacechowana była także deficytami w różnych, choćby najbardziej oczywistych sferach pracy pielęgniarek. – Kto widział, żebyśmy pracowały w rękawiczka wtedy. Były tylko na bloku operacyjnym, z „za króla Ćwieczka” się je kleiło, dezynfekowało, trzeba był wytalkować. Same strzykawki  gotowałyśmy, a cały sprzęt był wielorazowego użytku – opowiada S. Tłuczek.
 – Dziś to nie do pomyślenia, ale kiedyś faktycznie tak było – mówi Magda Lentowicz, obecna pielęgniarka naczelna nowosolskiego szpitala. W zawodzie pracuje od 1995 roku.

Podkreśla, że obecnie pielęgniarstwo jest zawodem samodzielnym i nowoczesnym, który cały czas się doskonali. – Tak jak medycyna dynamicznie się rozwija, tak pielęgniarki muszą dotrzymywać kroku wymaganiom stawianym przez czasy, w których żyjemy. Dzisiejsza pielęgniarka nie tylko wykonuje zlecenia lekarskie, ale dokonuje oceny stanu pacjenta, stawia diagnozę pielęgniarską, realizuje proces pielęgnowania. Kształcenie w zawodzie pielęgniarskim odbywa się tylko w systemie akademickim. Absolwentki Uniwersytetu Medycznego uzyskują tytuł licencjata lub magistra pielęgniarstwa – mówi M. Lentowicz.

Dodaje, że możliwości rozwoju zawodowego są ogromne: – W zależności od preferencji, upodobań czy predyspozycji, można uczestniczyć w szkoleniach w formie kursów specjalistycznych, kwalifikacyjnych, czy też w specjalizacji w wybranej dziedzinie pielęgniarstwa. Takich specjalistek mamy w naszym szpitalu bardzo dużo – podkreśla szefowa wszystkich pielęgniarek i położnych.

 – Jaka jest tak naprawę praca pielęgniarki? – pytam M. Lentowicz.   
 – Nasza praca jest oczywiście bardzo ciężka i odpowiedzialna, ale który zawód nie jest? Nasz wyróżnia to, że pracujemy z ludźmi, ale z ludźmi chorymi i cierpiącymi, a także z rodziną i bliskimi chorych, którzy również są wystraszeni, niespokojni, a niekiedy załamani. Dlatego zawód pielęgniarki i położnej jest uznawany jako zawód zaufania publicznego. Specyfikę naszej pracy rekompensuje nam obserwacja całego procesu leczenia, jak pacjent wraca do zdrowia i uśmiechnięty i zadowolony opuszcza szpital. Najbardziej jest to widoczne u położnych, bo odpowiadają za życie i zdrowie kobiety i jej dziecka. Opiekują się największym skarbem, jaki można mieć w życiu, czyli noworodkiem – odpowiada  pielęgniarka naczelna.

Odpowiedzialność za dwa serca

Angelika Maciejewska, jedna z 57 położnych zatrudnionych w szpitalu

Słowa swojej przełożonej w pełni potwierdza Angelika Maciejewska, dla której obecnym odcinkiem pracy jest oddział ginekologiczno
-położniczy. Wcześniej pracowała także na trakcie porodowym. Jedna z 57 położnych zatrudnionych w nowosolskim szpitalu podkreśla, że „bycie położną to naprawdę najpiękniejszy zawód na świecie”. 

– Mamy do czynienia z osobą zdrową, która rodzi małą istotę. Jak już przejdziemy ten cały proces porodu, który jest ciężki, trudny, szczególnie dla matki, która jednak jak już urodzi, to płacze ze szczęścia. A my wszystkie razem z tą mamą płaczemy. I to jest taka nagroda dla położnej – mówi A. Maciejewska, który zawód wybrała z ciekawości. – Kiedy byłam dużo młodsza, zastanawiałam się, jak wygląda ta praca. Ta ciekawość była tak duża, że ostatecznie zostałam położną. I szczerze powiem – nigdy nie pożałowałam. Jest to zawód, który daje mnóstwo satysfakcji. W momencie, kiedy kobieta rodzi zdrowe dziecko, ta radość jest nie do opisania. Piękne jest, że my w tym cudzie narodzin możemy uczestniczyć. Za każdym razem praktycznie zakręci się łza, bo to nowe życie przychodzi na świat. Położna tak naprawdę jest odpowiedzialna za dwa serca, matki i tego dzieciątka, które się rodzi. A czasami nawet za trzy, kiedy mamy do czynienia z bliźniakami – uśmiecha się położna z 10-letnim stażem zawodowym.

Jednocześnie podkreśla, że porodówka to miejsce, w którym ojcowie potrafią okazywać nieopisaną radość. – Byłam przy porodzie moich znajomych, którzy poprosili, żebym wspierała rodzącą. No i mąż mojej koleżanki po wszystkim był tak szczęśliwy, że w tym całym ubraniu, w którym był na trakcie, wybiegł ze szpitala, wsiadł do samochodu i pojechał do sklepu, w którym pracował, gdzie w tym całym szpitalnym uniformie, który dostał od nas, oznajmił, że dziecko mu się urodziło – uśmiecha się  położna.

„Biel nie zawsze jest taka biała”

Roman Krupa pielęgniarzem jest od ponad 30 lat

Co ciekawe, w gronie ponad  400 pielęgniarek i położnych naszego szpitala, jest trzech pielęgniarzy.
 – Jak czujecie się w tym zawodzie zdominowanym jednak przez kobiety? – zapytałem Romana Krupę, pielęgniarza anestezjologicznego z bloku operacyjnego.
 – Faktycznie, jest to zawód sfeminizowany do szpiku kości, ale jak widać są też mężczyźni. W towarzystwie naszych koleżanek, my, jako faceci, czujemy się jak ryby w wodzie – uśmiecha się mój rozmówca, który z nowosolskim szpitalem jest związany od 32 lat.

– Moja przygoda rozpoczęła się w 1981 roku. Nie mogłem pójść na studia medyczne, żeby zostać lekarzem, bo gdzie pójdzie chłopak, który skończył technikum samochodowe? Ale poznałem dziewczynę, która była w szkole pielęgniarskiej. Powiedziała, że ma na roku kolegę, który uczy się razem z nimi. Pomyślałem, że skoro można tak pomagać ludziom, to dlaczego nie spróbować? I to był strzał w dziesiątkę – mówi R. Krupa.
Podkreśla, że praca w tym zawodzie nie jest czymś łatwym.

– Teoria jest czym innym, praktyka czym innym i są sytuacje, gdzie dziewczyny poddają się i dają sobie spokój. Jeszcze, nazwijmy to w poprzedniej epoce, było takie stanowisko naczelnej pielęgniarki kraju. I tą pielęgniarką była pani Koronka. Ja nie zapomnę jej wystąpienia w telewizji, kiedy mówiła: „Tylko pamiętajcie dziewczęta, że ta biel nie zawsze jest taka biała”. I tak jest, bywają różne trudności. To nie są łatwe zawody. Jeśli ktoś się decyduje, żeby je wykonywać, to niech to zrobi rozsądnie. Tym bardziej, że teraz trzeba podjąć studia. Tak naprawdę w tym zawodzie edukacja jest permanentna, trwa bez przerwy. Cały czas wchodzą nowe sposoby leczenia, nowe urządzenia, nowe technologie, nowe procedury, więc trzeba cały czas się dokształcać – opowiada R. Krupa.

– Pamięta pan jakieś szczególnie tragiczne, smutne sytuacje? – zapytałem.
– Dwadzieścia kilka lat temu był taki przypadek na intensywnej terapii, kiedy odchodził 6-letni pacjent. Trwało to długo. Nie było nadziei, że wyzdrowieje. Proszę sobie wyobrazić pielęgniarkę, która  wchodzi do boksu dziecięcego w momencie, kiedy chłopiec już odchodzi, łapie go za rękę i mu w tym pomaga. W takim momencie nie ma ludzi ze stali. Wszyscy płakaliśmy, mimo że widzieliśmy śmierć wielokrotnie. Są taki sytuacje, które się pamięta, jak ja to mówię, które zaryją się z tyłu głowy i nie chcą wyjść. Nosimy pewien bagaż naszej pracy. Ważne, żeby sobie z tym radzić – odpowiada R. Krupa.  

Marzenie

Oddziałowa z neurochirurgii R. Owarzana z pacjentką J. Drabczyk

Podczas wizyty w szpitalu, między kolejnymi rozmowami z pielęgniarkami, trafiłem na oddział neurochirurgii i neurotraumatologii. – Okazywana tu pomoc przez panie pielęgniarki jest bardzo dobra. Kochane są te panie, ja to bym powiedziała, że to są anioły, ale bez skrzydeł – usłyszałem od Jadwigi Drabczyk, jednej z pacjentek, która wypisana do domu miała być w dniu święta wszystkich pielęgniarek i położnych.

Co ciekawe, jedna z pielęgniarek z tego oddziału urodziła się właśnie 12 maja, czyli w dniu pielęgniarskiego święta. Czy zatem mogła wybrać inny zawód niż ten, który wykonuje? – Ja to się śmieję, że wiedziałam, kiedy przyjść na świat. Na etapie szkoły nie słyszałam, że jest takie święto jak Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek i Położnych. To wyszło z czasem. Wybierając liceum medyczne nie wiedziałam, że to mój urodzinowy zawód, tak bym powiedziała, ale jednocześnie tej profesji nie zamieniłabym na żadną inną – uśmiecha się Alicja Miśków.

Dokonanego przed laty wyboru nie żałuje. – Niesienie uśmiechu, pomocnej dłoni, to leży u podstaw tego zawodu. To ciężka praca, trudny zawód, bardzo odpowiedzialny, ale także bardzo piękny, bo jest to praca z ludźmi Jeżeli się lubi ludzi, to pomimo wszystkich wyzwań niełatwych, jest to praca, która daje niesamowicie dużo satysfakcji – podkreśla A. Miśków. Dodaje, że w tej profesji ważny jest zespół, w którym się pracuje. – Liczy się drużyna. Wymagania, świat, wszystko idzie do przodu, niemniej, jeśli drużyna jest silna i człowiek w sercu ma zakodowane, że to jest nasze powołanie, pracuje się dobrze – dodaje pielęgniarka z 24-letnim stażem zawodowym.

Zespołowi pielęgniarskiemu na tym oddziale szefuje Renata Owarzana. Jak sama o sobie mówi, do zawodu trafiła z przypadku. – Ja to tłumaczę tak, że ten przypadek musiał nastąpić. To zawsze we mnie było i wybór szkoły tylko utwierdził mnie, że to był strzał w dziesiątkę. Nie widzę się nigdzie indziej, nawet gdyby proponowano mi złote góry, to i tak między tymi górami chciałabym być pielęgniarką – mówi R. Owarzana, która zdradziła mi jedno ze swoich marzeń. 

– Bo moim marzeniem, proszę pana, jest wygrać w totolotka duże pieniążki i założyć zakład opiekuńczo-leczniczy. Społeczeństwo jest coraz starsze. Jest mniej rodzin wielopokoleniowych, gdzie młodsi opiekowali się starszymi i dopiero trafiając tutaj, do szpitala, ludzie zdają sobie sprawę, jak bardzo nasza praca jest im potrzebna. Kolejna kumulacja wynosi 17 mln zł. To na pewno starczyłoby na zrealizowanie mojego marzenia… – uśmiechnęła się na koniec R. Owarzana. Czyż  nie ma pięknego marzenia?

Dobro skierowane do rodziny

Na koniec wizyty w szpitalu trafiłem na oddział anestezjologi i intensywnej terapii.
 – Zwłaszcza tu praca pielęgniarek to podstawa funkcjonowania oddziału. Im lepsza sfera pielęgniarska, tym odział może zaoferować wyższą jakość opieki. Pielęgniarstwo musi stanowić dobry zespół i u nas tak faktycznie jest – nie ma złudzeń dr  Jan Górski z oddziału intensywnej terapii.
Jednym z członków tego zespołu jest Iwona Mikijaniec, która w szpitalu pracuje od 25 lat. Jest także związana z hospicjum domowym i tzw. wentylacją domową, gdzie pracuje z ludźmi, którzy oddychają przez respiratory.

Moja rozmówczyni podkreśla, że pielęgniarka musi być inna niż przeciętna kobieta. – Nie każda kobieta może być pielęgniarką, bo nie każda potrafi z uśmiechem podejść do człowieka, który jest chory, cierpiący. A my to musimy i chcemy robić, żeby pacjenci czuli, że mają właściwą opiekę. Z naszej strony wobec pacjenta musi być duża cierpliwość, empatia, zrozumienie, tolerancja, bo tego społeczeństwo od nas oczekuje. Każdy z nas chciałby czuć bliskość podczas pobytu na oddziale, właściwą opiekę ze strony personelu. Z racji tego, że nasz zawód ma za istotę pielęgnowanie, wiąże się z wysokimi oczekiwaniami społecznymi, które musimy spełniać – opowiada o specyfice swojego zawodu I. Mikijaniec.

Mocno podkreśla, że zrozumienie musi być skierowane także do rodzin, które są przy pacjencie. – U nas pacjenci są specyficzni, często nie ma z nimi kontaktu, bo „wyłączono” ich lekami. Rodzina cierpi z pacjentem i my musimy też im pomóc w jakiś sposób. Nie możemy ich zostawić, odepchnąć, tylko musimy ich wesprzeć – podkreśla I. Mikijaniec.  

– To zawód, w którym często słyszy się „dziękuję”? – zapytałem.  
– Trzeba na pewno włożyć dużo pracy, żeby rodzina i pacjent czuli, że jak powiedzą „dziękuję”, to mają poczucie, że wszystko dla nich zrobiło się jak najlepiej i więcej nic nie trzeba. To dobro, które się naprawdę czuje. Muszę przyznać, że udaje mi się to słowo usłyszeć dość często. Lubię pomagać ludziom, lubię czuć satysfakcję, że pacjent ma właściwą opiekę, przez co rodzina czuwająca przy nim jest spokojna. Ludzie czasami mówią, że jak się wybudzają u nas na oddziale, to widzą anioła. Słyszą to też moje koleżanki i to też jest bardzo fajne – uśmiecha się I. Mikijaniec.

 – Czego życzyć wszystkim pielęgniarkom i położnym nowosolskiego szpitala? – pytam M. Lentowicz, która odpowiada apelem do wszystkich młodych ludzi, którzy jeszcze nie obrali kierunku drogi zawodowej. – Jest nas coraz mniej, dlatego życzylibyśmy sobie, żeby szkoły dla położnych i pielęgniarek się zapełniły. To kierunek deficytowy na uczelniach, a praca w zawodzie jest gwarantowana. Dlatego apelujemy do młodych dziewczyn, ale też mężczyzn, do wyboru tego zawodu. Powiem raz jeszcze: to praca, która naprawdę daje satysfakcję i ogromne możliwości rozwoju – odpowiada pielęgniarka naczelna nowosolskiego szpitala.

Dr Górskiego zupełnie poważnie zapytałem,  czy jego zdaniem pielęgniarki to faktycznie anioły w fartuchach.
 – Powiem panu, że jak na 2017 rok ich postawy rzeczywiście są godne najwyższego podziwu. Pomimo czasów, w których żyjemy i które niestety nie cenią otwarcia na drugiego człowieka, a które cenią egoizm, blichtr, bylejakość, nasze panie pielęgniarki są ogromny kontrastem dla tych postaw – odpowiada dr Górski.
Mariusz Pojnar

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content