Wciąż jesteśmy tacy sami

Byli jednym z najbardziej znanych rockowych zespołów w Nowej Soli lat 80’. Grali ze sobą przez osiem lat, koncertowali w Jarocinie, mieli mnóstwo fanów. Teraz chłopaki z „Wesołego Początku Radości” spotkali się po blisko 30 latach, żeby zagrać koncert. Wystąpią dla nas już w listopadzie. Zapewniają, że wcale się nie zmienili, tylko włosów mają nieco mniej…

Wiadomość o powrocie na scenę muzyków z „Wesołego Początku Radości” wywołała w mieście spore poruszenie. Najpierw było niedowierzanie, później zaskoczenie, a teraz jest ciekawość i wyczekiwanie pierwszego po reaktywacji występu. – „Wesoły początek…” to mój ukochany nowosolski zespół, byłem jego fanem, choć miałem wtedy 16 lat. Czekam na ich występ z zapartym tchem. Samo opisanie ich działalności, tych emocji z tamtych lat, to wielkie wyzwanie – mówi Ireneusz z Nowej Soli.

Z chłopakami z „Wesołego…” spotykam się w Gimnazjum nr 3, gdzie mają cotygodniowe próby. Jestem razem z Iwoną Polewską, żoną Andrzeja Polewskiego. Opowiada mi o zespole, wyjaśnia, kto jest, kim. Widać, że sama jest przejęta nowym wyzwaniem męża. Podjeżdża samochód, za kierownicą Miłosz Szymakowski , obok A. Polewski. Zaczynają wyładowywać sprzęt: wzmacniacze, gitary.
– Andrzej, jak to weźmiemy, bo ciężkie? – pyta M. Szymakowski i się śmieje, że kiedyś waga wzmacniacza nie był problemem.

Chłopaki targają sprzęty do piwnicy, gdzie ćwiczą. Trochę sobie pomogli wkładając część sprzętu do walizek na kółkach. Dojeżdżają następni: Józef Polewski i Sławomir Zalewski. Brakuje Wiesława Maciołka i Waldemara Wojno, ale nic dziwnego, bo mieszkają na stałe we Francji. Brakuje też Iwony Piekarskiej, która grała w „Wesołym początku”, ale nie zdecydowała się na wielki powrót.

Kanciapa, w której grają, idealnie pasuje do charakteru grupy. Jak za dawnych lat: jakiś fotel pod ścianą, chodniki na podłodze, rury cieplne idące pod sufitem i wielkie żółte koce na tle okna.

– Po co te koce? – dopytuję. – Trochę wyciszają dźwięk, jak gramy, mniej słychać na zewnątrz – wyjaśnia Andrzej Polewski. Zwraca uwagę, że ćwiczą od kilku miesięcy. Nie ukrywa, że jest lekki stres przed występem. – Ale spokojnie, pamiętamy jak się stroi gitary i resztę instrumentów. Wszystko pamiętamy – zapewnia zdecydowanie Sławek.

Przyznają, że kiedy się spotkali, ożyły wspomnienia. Przypomnieli sobie swoje początki.
„Wesoły…” powstał w 1981 r. z trzech zespołów. Sławek Zalewski, Andrzej i Józef Polewscy grali w grupie „Synowie B”. – Miało być „Synowie Banity”, ale ówczesny dyrektor domu kultury powiedział, że banitów w Polsce nie ma, dlatego taka nazwa nie wchodzi w grę. Zostało, więc „Synowie B”. Miłosz grał w „Kompleksie” razem z basistą Wieśkiem Maciołkiem. Z kolei Waldek grał w „Podporze” – opowiada Sławek.

Muzycy wspominają, że w tamtych czasach w Nowej Soli było bardzo dużo zespołów. Miasto było wręcz rockowym zagłębiem. – To były piękne czasy. Trzy domy kultury dawały wiele możliwości. Było gdzie ćwiczyć, nie brakowało instruktorów, instrumentów – stwierdza J. Polewski.

Chłopaki zgodnie oznajmiają, że nie pamiętają swojego pierwszego koncertu. Zespół na początku brał udział w przeglądach, konkursach organizowanych przez domy kultury, a nawet kościoły. – Wspaniałe czasy. W sumie to może powiem inaczej, lata były trudne i nie chciałbym do nich wracać, ale nasze życie „Wesołego” było wyjątkowe – przyznaje Miłosz.

Nic dziwnego, mieli wtedy po 16, 17 lat i tłumy fanów. Sława zaczęła się od wygrywanych przeglądów miejskich, powiatowych, wojewódzkich, a nawet krajowych. Koncertowali w Jarocinie tuż przed Martyną Jakubowicz. To był 82’, szli szeroką ławą i z wielkim rozmachem. W kolejnych latach ponownie wypadli doskonale na jarocińskich przesłuchaniach. Jednak organizatorzy ze względu na preferowanie muzyki punkowej zaproponowali im występy na małej scenie.

– Unieśliśmy się honorem i odmówiliśmy. Byliśmy już znani, mieliśmy swoje przeboje, my na małej scenie? – wspomina śmiejąc się Miłosz. Z roku na rok przybywało fanów i rozkrzyczanych dziewczyn na koncertach. Wielu miłośników ich muzyki podróżowało za nimi po kraju. Mieli wyruszyć w trasę z „Oddziałem Zamkniętym”, ale sytuacja polityczna w kraju to przerwała. Wystąpili w Rzymie na Światowym Przeglądzie Muzyki Religijnej.

– Tak, trochę byliśmy pewni siebie. Mieliśmy wszystko, spełnienie marzeń, młodość, aspiracje i tworzyliśmy zgrany zespół. Naprawdę się lubiliśmy – zwraca uwagę Józek Polewski.
Największe przeboje grupy to „Golgota” i ”Długie włosy”. – Podobno „Długie włosy” są dla wielu środowisk wręcz kultowym utworem – dodaje Sławek.

– Co Ty opowiadasz? Naprawdę? – dziwi się Miłosz.
WPR grał tylko i wyłącznie swoje piosenki. Nigdy żadnych coverów. Słowa pisał Waldek, a muzykę Andrzej. – Później było już tak, że ktoś poddawał temat na zasadzie hasła i wokół budowaliśmy utwór. Na próbie każdy dodał coś nowego. Powstawała jednocześnie muzyka – mówi Sławek.

Chłopaki zapewniają, że żaden z utworów nie powstał w jakiś szczególny sposób. Za każdym razem, na bazie kilku pierwszych dźwięków, szło dalej. Ktoś przychodził, zaczynał coś pobrzękiwać na gitarze, pozostali dokładali dźwięki i wychodziła całość. – Moim zdaniem, jeżeli ktoś w szczegółach potrafi opowiedzieć o okolicznościach powstania jakiegoś utworu, od słów do muzyki, to coś ściemnia – uważa Sławek.

WPR grał razem do 88’. Każdy wspólny rok był intensywny i pełen szalonej, beztroskiej zabawy. Wszystko przerwała proza życia. – Poczekaj Sławek, niech sobie przypomnę, co tak naprawdę sprawiło, że się rozsypaliśmy? – wtrąca Miłosz. – Jak to, co? Wyjechaliście do Francji i zespół się rozpadł – odpalił Sławek. Miłosz się uśmiecha i zamyśla.

Szukać szczęścia na zachód wyjechali Waldek, Wiesiek, Miłosz. – Pojechaliśmy tam grać, bo Waldek miał tam jakiegoś kolegę. Powiedziane było, że będziemy koncertować po knajpach, coś sobie zarobimy i generalnie będzie fajnie – wspomina Miłosz. Dodaje, że wtedy wszyscy chętnie wyjeżdżali z kraju. Kto miał okazję, to z niej korzystał. Początki tournee po wybrzeżu były skromne, na trasie znalazło się kilka knajpek.

– Po sześciu miesiącach postanowiłem wrócić, a Wiesiek i Waldek zostali. Nie wrócili do dzisiaj, znaleźli tam pracę, założyli rodziny. Mieszkają we Francji dłużej niż całe swoje życie w Polsce. Nawet ze sobą rozmawiają po francusku – mówi ze śmiechem Miłosz.

Grupa się rozsypała w naturalny sposób. Nikt się z nikim nie poróżnił, wręcz przeciwnie, pamiętali o sobie, choć się nie widywali. Miłosz najpierw uczył w nowosolskiej „ósemce” techniki i informatyki, później wyjechał do Kostrzyna nad Odrą, a docelowo do Wrocławia. Bracia Polewscy założyli rodziny i znaleźli zatrudnienie w Nowej Soli, Józek przez długie lata w Juniorze, Andrzej w szpitalu. Sławek, znany bardziej jako „Traktor”, w Gedii. Jako jedyny z ekipy został na scenie i przez jakiś czas tworzył zespół Gedia Blues Band, wcześniej także Czas na Grass, Country Five, Joshua, LORD i Poszukiwani, Palisounder.

– Dlaczego mówią na Ciebie Traktor? To coś ma wspólnego z muzyką? – dopytuję. – Nie, to podobno od specyficznego śmiechu, jaki mam – radośnie odpowiada Sławek.

Pomysł na wspólny występ po latach zrodził się nagle i przypadkiem. Powstała na Facebooku strona o nowosolskim rocku z lat 70’ i 80’. Tam pojawiły się zdjęcia WPR. Fani tamtej muzyki dorzucali kolejne archiwalne zdjęcia. Kilka dodał Waldek Wojno. To on rzucił, że fajnie byłoby tak zagrać, jak za dawnych lat.

– Pierwsze, co sobie pomyślałem, że chyba oszalał. Przecież my się zupełnie nie spotykamy. Dwaj są we Francji, a z braćmi Polewskimi w jednym mieście zupełnie się nie widzimy, Miłosz nie daje znaku życia. W takiej sytuacji propozycja brzmiała nieprawdopodobnie – przyznaje Sławek. Waldek powiedział jednak, że wszystkim się zajmie.

– W każdym razie na pewno zaczął – śmieje się Traktor.
Wielkie było zaskoczenie, kiedy okazało się, że każdy z Wesołych chłopaków wciąż myśli o tym, żeby wspólnie zagrać. Skoczyli na równe nogi i z pełnym entuzjazmem podeszli do tematu. Wiesiek powiedział, że od lat o tym marzył, że jest szczęśliwy na samą myśl.

– Bardzo tęskniliśmy za graniem. Okazało się, że przez lata każdy z nas o tym myślał. Chodziło nam po głowach, że fajnie byłoby się spotkać i zagrać – zdradza Sławek.

Chłopaki z „Wesołego” już się ze sobą spotkali w komplecie. Oprócz stałego kontaktu przez internet i telefon, przez kilka dni ćwiczyli w pełnym składzie we Francji. Nowosolski skład razem z Miłoszem przyjeżdżającym z Wrocławia spotyka się przynajmniej raz w tygodniu (pomaga im Piotr Jurek, basista One Moore Times, który zastępuje W. Maciołka). Wciąż wspominają swoje pierwsze spotkanie po latach.

– Okazało się, że jesteśmy dokładnie tacy sami jak byliśmy. Polewscy bardziej milczący, Traktor zawsze ma coś do powiedzenia, nasi Francuzi też bez zmian. Tylko w lustrze odbicie nie to, co dawniej. Jakoś nam włosy trochę wyszły i twarze zmężniały. Ale żarty mamy takie same, jak wtedy – zapewnia Miłosz.

Chłopaki nie ukrywają, że ponowne początki wspólnej gry nie należały do łatwych. – Dłonie były jak drewniane. Palce nie chodziły tak, jak trzeba. Szło nam to wręcz zabawnie. Ciężko było, ale sumiennie ćwiczyliśmy i jest dobrze – zapewnia Traktor. Podczas spotkania we Francji nagrali nawet cztery utwory w niewielkim domowym studiu nagrań Waldka. Wyszły dobrze, co jeszcze bardziej zachęciło do działania.

Choć lata mijają, tam w piwnicy gimnazjum (salce udostępnionej przez Artura Niemca) czują się jak w dawnym domu kultury, jakby czas stanął w miejscu. Tylko emocje są już coraz większe. Zbliża się termin publicznego występu. Koncert został zaplanowany w Nowosolskim Domu Kultury w listopadzie.

Do występu zachęcił ich również prezydent Wadim Tyszkiewicz. Dużym wsparciem jest dyrektor domu kultury. – Chcemy, żeby było idealnie, jak za dawnych lat albo jeszcze lepiej. Złościmy się, gdy coś nam nie wychodzi. Każdy fragment powtarzamy wielokrotnie. Brakuje nam Waldka i Wieśka – przyznaje Józek. Próby stały się priorytetem, czymś niezwykle ważnym. Przy spotkaniach wracają wspomnienia, te najlepsze z czasów grania.

„Wesołe chłopaki” dziś zapraszają na koncert swoich przyjaciół, dawnych fanów i młodszych, którzy chcą posłuchać dobrego rocka. Najbardziej zachwycone występem są dzieci muzyków. Z zapartym tchem czekają, żeby zobaczyć swoich ojców, jak wymiatają na scenie. – Planujemy jeden koncert, może kolejne, jeżeli publiczność będzie chciała nas słuchać – oznajmia Traktor.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content