Nowa książka o Nowej Soli i okolicy. „Nadodrzańskich legend czar”

Nie za górami, nie za lasami, ale tu, gdzie mieszkamy, pod naszymi stopami tworzą się legendy. Te najstarsze w nowosolskiej okolicy wydobył na światło dzienne Marek Grzelka. Jak niesie wieść, już niebawem ukaże się pierwsza część jego „Legend nadodrzańskich” wraz z albumem fotografii i grafik pt. „Nowa Sól. Nieustannie”. Autorem tekstów i grafik w albumie jest również Marek Grzelka. Fotografie wykonał Jerzy Malicki. Bardzo interesujące wydawnictwo! Od strony treści, ale także intrygującej formy plastycznej – pisze w recenzji książek, które wyda urząd miasta, poetka Elżbieta Bielska-Kajzer

Album pt. „Nowa Sól. Nieustannie” pokazuje przeszłość miasta w porównaniu z teraźniejszością. O tym, co dzisiaj, mówią piękne fotografie Jerzego Malickiego.

A jak to mogło być tutaj, zanim nazwa Neu Saltz pojawiła się na mapie z 1662 r.? Na podstawie planu osady z roku 1572 można teraz, jak robi to sam autor tekstów i grafik, przejść się śladami „Nowej Soli pierwotnej” A jak mogła wyglądać później?

Oblepiona kilkunastoma domkami przy rzece, zamykająca się w trójkącie ulic Szerokiej, Piłsudskiego i Moniuszki”. Czy wyobrażacie sobie taką Nową Sól? A czy wiecie, że współcześnie Rondo Ojca Medarda znajduje się w samym sercu miasta? W albumie mamy nawet podane dokładne współrzędne. I mapy.

Patrząc teraz na Odrę, pomyślimy o spisanych przez Marka Grzelkę historiach, które odnoszą się do wydarzeń sprzed około stu lat.

Bazując na niemieckich dokumentach źródłowych i posiłkując się bogatą wyobraźnią, odtworzył Marek, na swój sposób, fascynujące opowieści. Odsłonił przed nami swoją pasję i miłość do Nowej Soli oraz jej okolic, które przemierzył wielokrotnie, jak pisze, w towarzystwie innych osób, z psem albo sam.

Miałam to szczęście, że już i do mnie dotarły te niezwykłe „Legendy nadodrzańskie”. I chociaż miodu i wina nie piłam, cudownie się bawiłam w gąszczu metafor, porównań, epitetów i wszelakich językowych smaczków. Jak to u poety! No bo czyż nie oddaje dokładnie klimatu knajpy taki zwrot: „…wódki dzwonny w głowie brzęk, dymu w ludzkie chrapy powiew…”? Wypisz, wymaluj, przecież! I wczoraj, i dziś!

Albo: „Puder fruwa po karocy na kształt rozpylonej chmury”. Czy: „Burczało Olafowi w brzuchu jak w roju niespokojnych much”.

Kręcą się tam, niczym w przerażających baśniach braci Grimm, „szaro-czarni emisariusze występku”, „modrzyccy nożownicy”, „rzęsistobrewe garbusy”, ale autor dzielnie stawia czoła ludzkim dramatom, bierze je na klatę i zachowuje nieco ironiczny lub wręcz sarkastyczny dystans wobec najkrwawszych, najbardziej okrutnych zdarzeń. Jest w tym dużo poczucia humoru! Czarnego, ale zawsze!

Chociaż twórca delikatnie stylizuje teksty (czasowniki na końcu zdania, dawne słownictwo), to znajdujemy w nich sporo językowych odniesień do współczesności. Np. „wtopa”, „bagażnik zielonego matiza”, „wodniki finansjery i bankowości”. Bo, jak słusznie zauważa Marek Grzelka we wstępie do „Nadodrzańskich legend”, w ludziach pozostają wciąż te same uczucia i emocje, mimo upływu lat, zmian naukowych i technicznych.

W legendzie pt. „O ciekawych konsekwencjach pewnego nowosolskiego jarmarku” odsłania też nasz autor tajemnice swojego warsztatu. Tak jakby sztuki opowiadania uczył się od kupców i rzecznych marynarzy, którzy przybywali z dawien dawna do miasta i byli dla jego mieszkańców jedynym oknem na świat. „Jakieś rozmaite «złote myśli», kolorki, byle od siebie nieco wtrącić, tak wydarzenie i opowieść fastrygować słowem, żeby blaskiem jakimś lśniło, żeby słuchacz rozdziawił usta, oczy duże zrobił, pokiwał głową ze zdziwienia i po łepetynie się podrapał. Słowem – robili identycznie jak autor zdań, które właśnie czytasz”.

Bardzo mi się spodobał ten autotematyczny żarcik.

Główną bohaterką opowieści jest Odra. Siłą rzeczy muszą więc ukazać się miejsca, które dobrze znamy: Nowa Sól, Bytom Odrzański, Siedlisko, Przyborów, Stany, Stara Wieś, Modrzyca, Bobrowniki. Ale mamy też tu legendy związane z Kożuchowem i z Nowym Miasteczkiem. Pojawią się wodniki, czarty, przebiegłe krasnale, strzygi, topielice odrzańskie, czarownice różnej maści. Napięcie rośnie jak u Hitchcocka, a na końcu, wciąż aktualny, morał.

Te mrożące krew w żyłach historie mogą nas uaktywnić, pobudzić do stawiania pytań. Np. dlaczego w Bytomiu Odrzańskim warto uważnie patrzeć pod nogi? O czym powinny pamiętać bytomianki? I dlaczego w Nowej Soli, przy górce nad Odrą, w nocy z 30 kwietnia na 1 maja można usłyszeć pianie koguta i miauczenie kota?

Myślicie, że to wszystko i tak nieprawda? A ja przecież widziałam (i nie sama) za Nowym Miasteczkiem, w rejowskim lesie, kamień z białym napisem: „Help me!” (nie wiem, dlaczego po angielsku). Przez kilkanaście lat przejeżdżaliśmy koło niego autobusem. Potem zniknął. A może to był kamień z „Legendy o chciwym kościelnym…”? Może gdzieś się znowu zawieruszył, przemieścił? Był, jak w legendzie, okrągły i cierpliwy. I wyraźnie wołał: „Pomóż mi!”.

Myślicie, że to wszystko bujda na resorach? A dlaczego kot wciąż odprowadza do domów niektórych bytomian?

Elżbieta Bielska-Kajzer

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content