W firmie od 20 lat

– Gedia podniosła nasze miasto z kolan, dała sygnał innym firmom, że w to miasto warto zainwestować – mówią pracownicy zakładu, którzy pracują w nim od pierwszego roku istnienia w Nowej Soli

Największy nowosolski zakład produkcyjny świętuje w tym roku 20 lat działalności w naszym mieście. Wśród liczącej około 1,5 tysiąca pracowników załogi jest 21 osób, które nieprzerwanie pracują w nim od 1998 roku. Wśród nich są m.in. Grzegorz Eisler i Wojciech Tomeczek.

Nauka sprawia frajdę

Grzegorz Eisler, z wykształcenia inżynier mechanik specjalności pojazdy lądowe, kilka lat pracował w kożuchowskim Zasecie jako konstruktor tłoczników. Potem zaliczył krótki epizod kierownika produkcji okien. Do Gedii trafił 1 grudnia 1998 roku, kiedy firma zatrudniała niecałe 30 osób.

– Dyrektor firmy Zbigniew Paruszewski szukał ludzi z branży, którzy znali się m.in. na tłoczeniu. Wszystko było dla nas zupełną nowością. Nie było od kogo czerpać informacji, od obsługi maszyn, poznawania technologii, po obsługę klientów. Uczyliśmy się sami i właśnie to sprawiało mi wielką frajdę – opowiada pan Grzegorz.

Nowosolski zakład powstał ze względu na nowy projekt i wielkie zlecenie koncernu GM. Gedia miała dostarczać części do fabryk samochodów w Gliwicach i na Węgrzech. Z polskich taśm schodziły Ople Agila, a z węgierskich Suzuki Wagon.

– Mało kto znał dobrze języki obce, ale jeździliśmy do naszych klientów, oni przyjeżdżali do nas. Zamawialiśmy nowe maszyny, tworzyliśmy magazyn. U klientów sprawdzaliśmy, jak robione u nas części sprawdzają się w praktyce. Poznawanie technologii i podróże po Europie do fabryk różnych marek były dla mnie szalenie ciekawe – wspomina G. Eisler.

– Pamiętam, jak przyjechały do nas dwa pierwsze roboty do zgrzewania (dziś w firmie są ich setki). Sam dyrektor Paruszewski rozpracowywał przez dwa dni, jak się je programuje i używa. Coraz lepiej poznawaliśmy technologię, pojawiały się nowe zlecenia. Drogą ewolucji i ciągłego wzrostu firma się zmieniała – mówi pan Grzegorz.

Jedną z historii, którą G. Eisler miło wspomina, była służbowa podróż na Węgry. – To był 1999 rok. Wezwał mnie szef i mówi, że trzeba jechać. Powiedziałem, że ok i zapytałem kiedy, a on, że za… godzinę! Zabrali mnie na lotnisko do Drezna. Poleciałem najpierw do Monachium, a drugim samolotem do Budapesztu. Na miejscu czekało na mnie wynajęte bmw i miejsce w luksusowym hotelu. Wszystko było dla mnie nowe, wszystko pierwszy raz – opowiada.

G. Eisler na początku pracy w Gedii był odpowiedzialny za wdrożenie produktu, za kontakt z klientem i przygotowanie dokumentacji. Razem z kolegą, Tomaszem Wasylukiem, stworzyli podwaliny pod dział technicznego przygotowania produkcji, który dziś liczy 30 osób. Następnie pan Grzegorz krótko kierował oddziałem Gedii w Kożuchowie, a gdy na strefie powstała druga fabryka – Gedia Assembly (znów jako projekt związany z nowym zamówieniem GM dla Gliwic), został przeniesiony tam.

– W początkowej fazie tworzenia zakładu Assembly byłem odpowiedzialny za produkcję oraz skompletowanie załogi. Rekrutacja ludzi to znów było dla mnie kapitalne wyzwanie i nowa nauka. Produkowanie blachy jest problematyczne, ale praca z ludźmi to już w ogóle inna bajka – przyznaje G. Eisler. – W pierwszej Gedii robiliśmy rzeczy nieznane w Polsce, natomiast w Assembly to były nowości w skali Europy, jak np. spawanie laserowe aluminium. Po połączeniu obu nowosolskich fabryk wróciłem do pierwszej i zostałem kierownikiem działu utrzymania ruchu narzędzi – dodaje.

– Zaczynaliśmy od odkrywania i budowania standardów, podglądania innych. Dziś trzymamy się tego, co wypracowaliśmy, co jest zgodne z otrzymanymi certyfikatami – podsumowuje G. Eisler.

Znalazł swoje miejsce

Wojciech Tomeczek do Gedii trafił jeszcze wcześniej, bo w jej pierwszych dniach. Jak wspomina, w zasadzie o istnieniu fabryki stanowił wówczas szyld z napisem oraz stare mury po Lubuskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego.

– Niedługo po szkole, mimo wykształcenia technicznego, zatrudniłem się jako woźny w swojej starej podstawówce. Potem pracowałem przy produkcji krasnali i ślizgawek. Myśląc o rodzinie szukałem jednak czegoś stabilniejszego, z umową o pracę i zajęcia, które nie będzie się odbywać w takich szkodliwych warunkach – wspomina W. Tomeczek. – Nic nie wiedziałem o Gedii, a hasło o prasach nie kojarzyło mi się dobrze. Nie wierzyłem, że to się tak rozwinie, ale zgłosiłem się. Nawet dyrekcja asekuracyjnie mówiła wówczas o firmie na maks 200 pracowników i 10 lat produkcji. Dostałem umowę o pracę i wysłano mnie z kilkoma innymi osobami na staż do firmy matki w niemieckim Attendorn – dodaje.

Jak mówi, od początku wszystko układało się bardzo dobrze. Na stażu Polacy szybko zakumplowali się z Niemcami, którzy wdrożyli ich w produkcję. – Już wtedy wiedziałem, że Gedia to będzie moje miejsce, że to jest praca, na jaką czekałem – podkreśla pan Wojciech, który na różnych etapach kariery w Gedii był operatorem pras, zastępcą lidera, liderem, a teraz jest kierownikiem zmiany na tłoczni.

– Odpowiada mi taki rozwój i zmiany stanowisk. Nie odczuwam rutyny i czuję się bezpiecznie. Kiedyś dyrektor powiedział do mnie, że jeżeli chociaż raz poczuję, że przyszedł taki dzień w życiu firmy, że ta przestała się rozwijać, że stoi w miejscu, to wówczas mogę mieć obawy. Z przekonaniem mogę powiedzieć, że przez całe 20 lat takiego momentu nigdy nie było – podkreśla W. Tomeczek. – Zawsze też lubiłem się angażować w inicjatywy dziejące się poza zakładem. Np. razem z Remkiem Dolatą przez kilka lat organizowaliśmy Mistrzostwa Branży Motoryzacyjnej w futsalu. Zjeżdżały się drużyny z zakładów z całej Polski, ale nie byliśmy zbyt gościnni, bo wygrywaliśmy te zawody – dodaje z uśmiechem.

Równolegle z zakładem w Nowej Soli powstawały kolejne – w Hiszpanii i na Węgrzech. Polacy, którzy zaczynali od starych maszyn, uczyli zagranicznych kolegów, którzy mieli wszystko nowe. – Nasz profesjonalizm i zaangażowanie pozwalały nam na to, żeby po dwóch dniach znajdować rozwiązania problemów. Wspólnie i nie tylko z nazwy tworzyliśmy i tworzymy rodzinę Gedia Group – podkreśla W. Tomeczek.

– W jednaj z hal znajduje się głęboki kanał, do którego spadają resztki złomu z prasy. Zawsze jak go widzę, to w głowie mam obrazki z jego budowy. To bardzo trudne zadanie wykonywała firma z Niemiec, ale i my, ku zdziwieniu Niemców, byliśmy w to mocno zaangażowani. Któregoś dnia na moim dyżurze pękła rura. Na hali był dyrektor i pierwsze, co zrobił, to zdjął swoje palto i próbował zatkać nim otwór. Gdy to zobaczyłem, to to samo zrobiłem ze swoją kurtką. Trochę było mi szkoda, ale cel uświęcał środki. Działaliśmy razem, bez względu na stanowisko – wspomina W. Tomeczek.

Zasłużona dla miasta

Dziś nowosolska Gedia w dwóch zakładach zatrudnia ok. 1,5 tysiąca osób. W dowód uznania roli firmy dla Nowej Soli jej imię nosi położone obok rondo. O zasługach zakładu mówią też nasi rozmówcy.

– Gedia podniosła Nową Sól z kolan, dała sygnał innym firmom, że w to miasto warto zainwestować – ocenia W. Tomeczek.

– Rola Gedii dla miasta jest wielka. Stało się tak dzięki jej właścicielom, zarządowi, ale też przez zaangażowanie prezydenta Wadima Tyszkiewicza, który zawsze wspierał nasz zakład i zrobił dla firmy naprawdę wiele – dodaje G. Eisler.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Artur Lawrenc

Aktualności, oświata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content