Czas fotografowany puszką po energetyku

Pod koniec października Facebook lekko zafalował po publikacji pewnej fotografii. Nowosolanie rozpoznali kładkę portową, ale uchwyconą w nieszablonowy sposób. Nie było tam bajecznych barw, wyrazistych kształtów, ale tajemnicza, linearna, falująca poświata

Fotografię wykonał Jakub Pietrzyk z Nowej Soli i opublikował ją na facebookowym profilu pod nazwą „Czasoprzestrzeń z puszki”. Została opatrzona podpisem: „Zdjęcie wykonałem aparatem otworkowym zrobionym z puszki po napoju. Pucha wisiała na słupie, do którego cumują statki w nowosolskim porcie, przez niespełna cztery miesiące. Kładka w porcie skąpana w promieniach około 120 wschodów słońca.

Na zdjęciu uwieczniło się całe słoneczne lato oraz początek jesieni do dnia dzisiejszego. Jasne linie na niebie oraz w wodzie to droga, jaką pokonywało słońce każdego dnia. Przerwy w jasnych śladach to dni deszczowe”.

120 dni na jednym zdjęciu? Każdego, kto choć minimalnie interesuje się fotografią, to zdanie zaszokowało. A jak w ogóle zrobić zdjęcie puszką, która wisiała przez cztery miesiące na słupie? Przecież zazwyczaj zdjęcie robi się tyle czasu, co trwa wypowiedzenie wyrazu „pstryk”.

Rysowanie słońcem

30-latek z Nowej Soli wcześniej parał się różnego rodzaju fotografią – cyfrową, analogową, mierząc także z fotografią otworkową, gdzie funkcję aparatu pełni pudełko z dziurką, przez którą to wpada do środka światło i „rysuje” obraz na materiale światłoczułym, np.: na papierze fotograficznym.

Około rok temu natknął się na fotografie wykonane w technice solarigrafii. Co to takiego? Najprościej mówiąc – na dłuższy czas wiesza się własnoręcznie wykonany aparat fotograficzny, zazwyczaj są to puszki, pojemniki, większe lub mniejsze. W środku zamocowany jest kawałek papieru fotograficznego, a przez dziurkę w puszce wpada na ten papier światło, które „rysuje” obraz.

– Zobaczyłem w internecie na jakiejś grupie facebookowej prace fotograficzne. Na początku nie rozumiałem, o co w tym chodzi, skąd te linie, jak w ogóle można zdjęcie robić przez pół roku. To mnie zafascynowało. Kiedy zobaczyłem, jak proste jest wykonanie takiego aparatu, postanowiłem spróbować. Po zrobieniu pierwszych kilku puszek i zobaczeniu, że można coś fajnego z tego wyciągnąć, poszedłem w to głębiej. Zacząłem robić 10, 20, 30, 40 aparatów i zacząłem je wieszać w różnych miejscach. I czekać na efekt – mówi Jakub Pietrzyk.

Zrobił od tego czasu około 100 aparatów, z czego wyszło 50 zdjęć, a 50 aparatów uległo zniszczeniu – ktoś je wypatrzył i z ciekawości zdjął, otworzył, wyrzucił. Do części dobrały się ptaki, część przegrała z wilgocią, grzybem, warunkami atmosferycznymi.

Jednak te 50 obrazów ma w sobie niesamowitą siłę oddziaływania. Pokazują świat w długiej perspektywie, obrazują niby każdą chwilę, godzinę, dzień, funkcjonują na prawach czasu, ale ostatecznie ukazują czas i przestrzeń w niezauważalnej na co dzień perspektywie. Są trochę jak zmarszczki na twarzy – na co dzień nie zauważamy ich pogłębiania się, dopiero kiedy łapiemy w dłoń własną fotografię sprzed lat, zmian nie da się nie zauważyć. Solarigrafia pokazałaby nam to jako nieustanny proces poświadczony zdjęciem. Z tym że tej techniki nie używa się do robienia portretów. Może to i dobrze.

Fotografia w ogóle polega na malowaniu światłem. Ta technika jednak inaczej ów proces definiuje. Wypada zacząć od samego urządzenia.

Czym jest ta puszka?

Nowe życie „energetyka”

– Za aparat może nam posłużyć coś, co można szczelnie zamknąć. Dokleja się do tego aluminiową lub stalową blaszkę z małym otworkiem. Ja np. robię aparaty z puszek po napojach energetycznych, choć mam w planach robić je z pojemników po kliszy czy z blaszanych nakrętek od napojów – wyjaśnia Pietrzyk. – Ważnym elementem apartu jest papier światłoczuły, papier fotograficzny do odbitek w fotografii analogowej. Jest on wysmarowany emulsją, która zawiera sole srebra i innych pierwiastków. Pod wpływem światła papier naświetla się i wychodzi nam z tego obraz negatywowy, który potem skanuję, obracam negatyw w pozytyw i wyciągam jak najwięcej szczegółów. Papier, który schowany jest w puszce, ma oczywiście mały format, potem za pomocą programów graficznych w komputerze je powiększam. Ważne jest, by mieć skaner dobrej jakości, robi się pliki graficzne, które potem w tzw. postprodukcji obrabia się, by wyciągnąć jak najwięcej szczegółów – uściśla mówiąc o procesie powstawania swoich fotografii.

Wydaje się, że ważny jest wybór miejsca do zawieszenia własnoręcznie zrobionej kamery. Tak jednak nie jest.

– Niekoniecznie aparat zawsze trzeba ustawiać tak, żeby obejmował tę część, gdzie cały czas jest słońce. Wszystko zależy od tego, jaki efekt chcemy osiągnąć, np.: ustawiając aparat w kierunku zachodu możemy w ciągu kilku najdłuższych dni w roku uchwycić słońce w bardzo ciekawych pozycjach. Aparat widzi obszar o szerokości 180 stopni, ale można też tak go zaprojektować, by widział wszystko w promieniu 360 stopni – mówi autor solarigrafii.

Jakie obiekty najlepiej sprawdzają się do fotografowania tym sposobem? – Kamerą obscurą można fotografować różne obiekty, moim zdaniem nadają się do architektury, martwej natury, odbicia w wodzie, to kwestia pewnej wyobraźni. Można rejestrować długie procesy, jak choćby budowę budynków – wyjaśnia Jakub. Ma zamontowane cztery kamery w okolicach powstającego basenu, które mają utrwalać proces budowy.

Jednak wieszanie tu i ówdzie dziwnych zawiniątek może czasami obrać niespodziewany efekt. Jeden z fotografów pracujących w tej technice zamontował kilka puszek na siatce ogrodzeniowej przy drodze S12. Ktoś zwrócił na nie uwagę i uznał, że takie dziwne pakunki to mogą być bomby. Przyjechali saperzy, drogę zamknięto. Kiedy ten fotograf o tym przeczytał, sam zgłosił się na policję, by wyjaśnić, że to nie są żadne bomby, że on je powiesił, chciał to wytłumaczyć, ale miał z tego powodu ogrom kłopotów.

Jak zrobić aparat do takiej fotografii? – Zrobienie aparatu zajmuje około godziny. Zwykle przygotowuję je seriami po np. 10 sztuk. Obcinam spód puszki, puszkę maluję od środka czarną farbą, by wykluczyć wszelkie niepożądane refleksy, które mogłyby się w środku pojawić i wpłynąć na ostateczny wynik. Warto dopasować puszkę do miejsca, gdzie ma zawisnąć, żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi. Kiedy mam wszystko pomalowane, wycinam w puszce otwór na blaszkę z nakłutą dziurką i tę blaszkę naklejam. Potem wszystko szczelnie owijam taśmami uszczelniającymi, izolującymi. Do puszki papier wkłada się przy przyciemnionym świetle, choć najlepiej byłoby to robić w ciemni fotograficznej przy czerwonym świetle. Wkładam papier, podklejam go minimalnie na rogach, żeby był stabilny, kiedy kamera już będzie wisieć, co da potem ostry obraz. Doklejam wieko, szczelnie wszystko zawijam. I gotowe. Kamera ląduje w plecaku, biorę tubę z klejem, pistolet, idę w miasto i się wspinam po latarniach. Ostatnio spadłem podczas montażu, miałem pęknięte żebro, tak że jest to trochę sport ekstremalny – wyjaśnia Pietrzyk.

Siła dziwnych kresek

Nie jest to fotografia łatwa w odbiorze. Zdjęcia są jakby zamazane, nieostre, ze specyficznym „brudem”, czasem plamami, rysami.
– Kiedy ludzie widzą samo zdjęcie, nie są aż tak zafascynowani. Ale kiedy przeczytają opis, dowiedzą się, jak zdjęcie powstało, co przedstawia, zaczyna im się to składać w spójną całość i zaczynają je doceniać – mówi autor solarigrafii z Nowej Soli.

– Wieszając puszkę nigdy nie wiem, jaki obraz ostateczny uzyskam, jakie wyjdą kształty, jakiej geometrii nabierze obraz, nie wiadomo, czy w ogóle sam aparat przetrwa. Te zawieszone kamery mam cały czas w głowie, myślę o nich, czasem robię spacerki, żeby sprawdzić, czy jeszcze wiszą. Mam puszki w wielu miejscach, nie tylko w okolicach. Wiszą w różnych częściach Polski, kilka wisi też w Berlinie – mówi Pietrzyk.

Te zdjęcia mają też pewien specyficzny, charakterystyczny walor. To świat bez ludzi, zwierząt, samochodów. To świat wyglądający jak teatralna scena po zakończonym spektaklu – widać dekoracje, światła reflektorów, ale bez aktorów. Może też dlatego z tych zdjęć płynie jakaś kosmiczna wręcz cisza, kosmiczna także przez to, że te zdjęcia wyraźnie pokazują, że ruch słońca po nieboskłonie jednak jest zmienny. Coś, co wydaje nam się długim, kilkumiesięcznym procesem, jest w kategoriach astronomicznych jedynie chwilką, obrazkiem, który da się złapać na pojedynczym zdjęciu.

– Robię te fotografie od roku, ale nie uważam siebie za eksperta. Jestem amatorem, nie udało mi się stworzyć takich aparatów, które gwarantowałyby pewną powtarzalność zdjęć, żebym mógł być pewien efektu – mówi o swoim fotografowaniu nowosolanin. Wyjaśnia, że na ostateczny wynik ma wpływ wiele czynników, nie tylko światło. Mróz, wilgotność, temperatura, czasami grzyb, także rdza, to wszystko wpływa na ostateczny efekt. Różne papiery też różnie reagują, czasem używa się celowo papierów przeterminowanych, by uzyskać dodatkowy efekt.

Wystawa w planach

Nie tylko Facebook jest miejscem, gdzie zdjęcia Pietrzyka można zobaczyć. – Jedno z moich zdjęć trafiło do kalendarza. Kiedy zainteresowałem się solarigrafią, dołączyłem do grupy na Facebooku skupiającej miłośników tej techniki. Zebrano prace i wydano kalendarz, wśród nich znalazło się jedno z moich zdjęć – opowiada Pietrzyk.

W planach ma także pokazanie ich poza internetem. – Czekam, aż zgromadzę wystarczającą ilość prac i wtedy pomyślę o jakiejś wystawie. Chcę je pokazać w przyszłym roku w Galerii Bezdomnej przy okazji festiwalu filmowego Solanin, a może uda się znaleźć jeszcze jakieś miejsce, gdzie te prac uda się pokazać – mówi o planach.

Dziś w naszych okolicach wisi około 30 aparatów Jakuba, w  różnych częściach miasta. Ale ludzie, kiedy je zobaczą, ściągają je z ciekawości. – Czasem kto ś taką puszkę zabiera ze sobą, czasem rozmontowuje ją na miejscu, a kiedy widzi, że w środku jest jakiś kawałek karteczki, rzuca byle gdzie. Czasami puszki dziobią ptaki – mówi Pietrzyk.

Apeluje też, jeśli ktoś zauważy ciemną puszkę wiszącą gdzieś na lampie, na słupie, żeby jej nie ściągać, bo w środku nie ma nic wartościowego. W takiej puszce nieusatnnie robi się kolejne zdjęcie.

 

Jakub Pietrzyk ma 29 lat. Urodził się w Szczecinie, jednak od wczesnego dzieciństwa mieszkał w Siedlisku. Tam też chodził do szkoły. Potem był uczniem „Odlewniaka”. Jest związany ze Stowarzyszeniem PARK, przez długi czas pracował w nowosolskim parku linowym, obecnie pracuje w firmie Voit. Mieszka w Nowej Soli.

– Warto wspomnieć o dwóch osobach, które mi pomogły. Od Adama Szewczykowskiego otrzymałem pierwsze papiery światłoczułe, a ostatnio za obróbkę moich skanów wziął się Krzysztof Piotr Łuszczki, grafik, nowosolanin. który obecnie mieszka w Irlandii. Pomógł mi wydobyć z nich co najlepsze – mówi autor zdjęć.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content