Wspomnienia z Iraku, czyli historie emerytowanego żołnierza [NAD KUBKIEM HERBATY]

– Doszliśmy do jakiejś drewnianej budy. Wokół wzniesiony wał z ziemi i druty kolczaste. Stałem z karabinem, twarzą do wzniesienia, na którym widniała tabliczka z napisem „Death Line”. Tu kończyły się jakiekolwiek pytania – opowiada o misji w Iraku Paweł Brych-Jackiewicz, od niedawana żołnierz emeryt. Tekst jest tym ciekawszy, że wysłuchuje go żona – Marta Brych-Jackiewicz

Zbliżała się wiosna 2004 r. Wysłano mnie z innymi żołnierzami do Bartoszyc na czteromiesięczne szkolenie przed misją stabilizacyjną w Iraku. Później był czas pożegnań, pamiętasz? I mój wylot samolotem do kolebki cywilizacji, gdzieś do Mezopotamii. Z podróży zapamiętałem film „Hellboy” wyświetlany w samolocie. I uwierający zamek od broni spakowanej w kieszeń.

Wylądowaliśmy w Nadżafie. Szedłem płytą lotniska zastanawiając się, dlaczego nie wyłączono silników i teraz buchają tym żarem w stronę wychodzących z samolotu żołnierzy. Trochę trwało, zanim zrozumiałem, że to nie silniki, tylko tutejsza aura. Zaskakujące jednak było to, że mimo tych 44 stopni w lipcowym, irackim cieniu spokojnie dało się oddychać. Tylko coś dziwnego działo się z papierosami kupionymi tu po 2 dolary za karton. Jakby jakieś niewidzialne usta pomagały go spalać. Spalałem więc pół papierosa, a drugie pół wypalał gorący pustynny wiatr.

Początkowo zawieźli nas do najbliższej bazy wojskowej, żebyśmy się zaaklimatyzowali. Dopiero po kilku dniach ruszyliśmy do Karbali.

JEŚLI CHCESZ PRZECZYTAĆ WIĘCEJ, KUP E-WYDANIE „TYGODNIKA KRĄG”

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content