Z miłości do gotowania. Rozmowa z finalistą MasterChefa

– Wiesz, ile razy gotowałem coś i to wcale nie było smaczne? Często wywalałem to do kosza i zamawialiśmy pizzę. Bardzo się wtedy stresowałem, że moje potrawy nie będą smakować – mówi o kulinarnych początkach Chef Lorek. Później został finalistą MasterChefa!

Jest wielkim pasjonatem dobrej kuchni. Odwiedził nas dzień przed pobiciem rekordu Polski w największej lekcji gotowania online. Podczas niej zbierano kasę na leczenie Ani z Zielonej Góry, która choruje na SMA.

Finalista MasterChefa w rozmowie zabiera nas w kulinarną podróż. Mówi, dlaczego zamieszkał w Polsce, wspomina o telewizyjnym programie, planach na przyszłość. I zaraża dobrą energią!

Aleksandra Gembiak: Skąd wziął się pomysł największej lekcji gotowania online?

Laurentiu Zediu: Z moim przyjacielem Pawłem Pokorskim poznaliśmy się na jednym z kulinarnych eventów, które zorganizowałem. W grudniu z kolei Paweł zrobił akcję związaną z piłką nożną, na której nie mogłem być. Gdy niedawno organizowali lekcję gotowania online, wystarczyło, że Paweł powiedział do mnie „Lorek! Robimy coś z gotowaniem. Ty lubisz gotować i potrzebujemy twojej pomocy”. Od razu się zgodziłem, nie trzeba było mnie namawiać. Uwielbiam gotować, gotuję z miłością i lubię też pomagać. Jak tylko mam taką okazję – robię to.

Pochodzisz z Rumunii. Jak trafiłeś do Polski?

Kiedyś mieszkałem w Londynie i miałem tam znajomych, którzy wybierali się w podróż do Polski. Zaproponowali, żebym pojechał z nimi i oczywiście się zgodziłem. Tu poznałem moją byłą dziewczynę i z miłości do niej osiem lat temu przeprowadziłem się do Polski.

Dla niej też nauczyłem się gotować. Wcześniej nic nie potrafiłem w kuchni.

Pracowałem w korporacji, wracałem do domu, siedziałem kilka godzin na tablecie i zaczynałem być głodny. Szedłem do kuchni i pytanie: co robić? Nawet cebuli nie potrafiłem pokroić. Oglądałem różne filmiki i powtarzałem to w kuchni.

Czyli zacząłeś przygodę z gotowaniem dzięki byłej partnerce?

Oczywiście, gotowałem z miłości do niej. Nawet jak jej coś nie smakowało, nie była zbyt surowa. Nie mówiła „to jest niedobre, wyrzuć to!”, tylko „to jest okej, ale możesz zrobić to trochę inaczej”. Na początku takie wsparcie było mi bardzo potrzebne. Potem było coraz lepiej. I tak aż do programu.

Wiesz, ile razy gotowałem coś i to wcale nie było smaczne? Często wywalałem to do kosza i zamawialiśmy pizzę. Bardzo się wtedy stresowałem, że moje potrawy nie będą smakować.

Zauważasz teraz modę na gotowanie?

To może być dla ludzi hobby, pasja i miłość. Boom na to wziął się stąd, że ludzie zarabiają trochę więcej. Pootwierało się dużo restauracji z różnorodną kuchnią, ludzie smakowali przeróżnych potraw. Ale nie zawsze ma się ochotę wyjść do restauracji i wtedy sobie myślą „chodźmy, spróbujmy ugotować coś w domu”. Kiedyś była taka fala na sushi. Prawie każdy w domu je przyrządzał. Wzbudziło to bardzo duże zainteresowanie. Później ludzie siedzący w domach zaczęli oglądać te wszystkie programy kulinarne. Zobaczyli, że osoby, które nie mają doświadczenia, potrafią coś ugotować i uświadomili sobie, że to wcale nie jest takie trudne. Myśleli sobie wtedy: ja też będę potrafił to ugotować!

Sam wylądowałeś w końcu w jednym z programów kulinarnych.

To ciekawa historia. Byłem w MasterChefie i zająłem tam drugie miejsce. Trafiłem tam też przez moją byłą. Powiedziała mi, że mam tam pójść. W styczniu rozstaliśmy się, a w marcu zaczynały się castingi. Byłem jeszcze zasmucony całą sytuacją, ale powiedziała mi, że muszę się zgłosić. Chciałem, żeby dała mi trochę czasu, ale była nieugięta. No i poszedłem. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

W MasterChefie nie było łatwo. W takim programie przeżyjesz wszystko: od największej radości po najgorszy dół. Ciągle chcesz więcej. Jak już dojdziesz do finałowej 13, chcesz być w top 10. Później minimalnie top 7, a jak jest top 7, to chcesz być top 5 i być w półfinale.

Twoje najlepsze wspomnienia z programu?

Mam ich kilka. Byłem w dwóch sezonach, za pierwszym razem musiałem zrezygnować z powodów prywatnych. W pierwszym sezonie jeszcze nie mówiłem dobrze po polsku. Pamiętam, że moi przyjaciele stamtąd, gdy rozmawiali, zwracali się nagle do mnie: „Lorek, zrozumiałeś?”. Oczywiście potwierdzałem, ale gdy kazali mi powiedzieć, co zrozumiałem, to już nie było tak kolorowo [śmiech]. Ciągle czułem się jak w szkole. Czasem już po prostu mówiłem: „Nie pytajcie mnie. I tak nie zrozumiałem”.

Pierwszy raz byłem wśród ludzi, którzy mają taką samą pasję jak ja – gotowanie. Każdy robi to inaczej. Pamiętam, jak po zakończeniu nagrań do odcinków wracaliśmy do domu, rozmawialiśmy o gotowaniu do północy, gotowaliśmy razem i poznawaliśmy się lepiej. To są czasy, które wspominam na maksa pozytywnie.

W drugim sezonie też miałem przyjaciół. Nie mogę zapomnieć walki w Singapurze i finału, byli moi rodzice, mój brat. Miałem takie uczucie w sercu, które trudno opisać: to tak, jakby zalała cię fala emocji – dobrych i złych – a ty musisz po nich surfować.

Ze wszystkimi znajomymi z programu utrzymuję kontakt, a niektórzy zostali moimi bardzo dobrymi przyjaciółmi na zawsze.

A jakie są te najgorsze wspomnienia z MasterChefa?

Jedno z nich dotyczy tego, jak przygotowywałem zupę bouillabaisse, to taka francuska zupa rybna. I nie wyszła mi zupa, tylko bardziej puree. Jeden z jurorów wziął mój talerz i spytał „Lorek, to jest zupa?”. W tym momencie myślałem, że wracam do domu, serce biło mi bardzo mocno. Wiesz, najgorsze jest to, że w takich sytuacjach czujesz się beznadziejny. Już nie możesz zrobić nic, by się uratować. Poczucie takiej beznadziei jest chyba najgorszym uczuciem na świecie. A zwłaszcza dla kucharza.

Ale nie żałuję, że nie wygrałem. Walczyłem, byłem w finale, bardzo dobrze się bawiłem. I nie jest mi z tym źle, bo wiem, że cała walka aż do finału była cudowna. Bardziej bałem się po tej sytuacji z zupą. Myślałem, że potem wszyscy będą się ze mnie śmiali, bo nie potrafię zrobić zupy.

MasterChef cię zmienił?

Przede wszystkim zyskałem wiarę w siebie. O wiele lepiej radzę sobie ze stresem. Pamiętam, jak kiedyś zapraszałem przyjaciół do siebie i gotując dla nich, już się stresowałem. Nie miałem wtedy takiej radości z gotowania, jak było w przypadku gotowania dla byłej. Było więcej ludzi i wszystko musiało wyjść dobrze. Przez program zrozumiałem też, że nawet jak nie wszystko wyjdzie dobrze, to i tak jest okej. Jak sos ci nie wyjdzie, to nie płacz – odstaw go i zrób coś innego. Nie dawaj sosu, daj jogurt – coś, co będzie pasowało. Gdy gotuję, podchodzę do tego bardziej na luzie. Bardziej się cieszę, że mogę spotykać się z ludźmi, rozmawiać z nimi i gotować dla nich. Wcześniej byłem taki, że „o matko, gdzie patelnia, za gorąco, wszystko nie tak!”.

Jak gotujesz dla przyjaciół, sam wymyślasz potrawy, czy trzymasz się sprawdzonych przepisów?

Zależy od tego, co się dzieje wokół mnie. Teraz chciałbym rozpromować w Polsce kuchnię bałkańską i rumuńską. Jest kilka knajp, parę fajnych restauracji, ale ta kuchnia nie jest znana. Czasami trzymam się tradycyjnych przepisów. Ale np. podczas lekcji online połączę kuchnię bałkańską i fast foody – hot dogi bałkańskie. To są takie paluszki z mięsa mielonego z dodatkiem różnych przypraw i wody gazowanej, by były puszyste. To się je z chlebem i surową cebulą. Ale ja to przerobię – będzie bułka od hot dogów, sałata, sos jogurtowy, musztardowy i koperkowy, do tego ten mięsny paluszek, czerwona marynowana cebula i chipsy ziemniaczane. Jak raz spróbujesz, będziesz chciała więcej.

Masz jakąś ulubioną potrawę? Którą najbardziej lubisz przyrządzać?

Uwielbiam grillować ryby, a jedna z moich ulubionych potraw to pizza mojej mamy. Robi bardzo grubą pizzę, jest soczysta, składa się tylko z trzech składników. To jest smak mojego dzieciństwa. Mama robi jeszcze taki tort na galaretce, śmietankowo-cytrynowy z pomarańczami. Jest niesamowity!

Jest jeszcze jedna rzecz, którą lubię robić dla moich przyjaciół – to ajwar rumuński, mieszanka papryki, bakłażanu, cebulki, trochę marchwi i pasty pomidorowej. Możesz to serwować z rybą albo na kanapkę.

Ale nie mam jednej ulubionej potrawy.

Polacy są otwarci na nowe smaki?

Dobre pytanie. Myślę, że tak. Mieszkam w Warszawie, ale podróżowałem trochę po Polsce. Wszędzie słyszałem, że ludzie rozmawiają o różnych kuchniach i było mi wtedy bardzo miło. Mówią, że przez żołądek do serca i jak jest gadka o jedzeniu, to każdy jest otwarty.

Dużo jest jednak takich osób, które są zamknięte na nowe propozycje. Ostatnio byłem w restauracji, gdzie serwowali bardzo dobrą włoską pizzę. Córka pyta mamy, jak jej smakuje, a ona odpowiedziała, że woli schabowe. Tak samo jest w przypadku mojego taty: zawsze, jak ugotuję dla niego coś nowego, to pyta mnie: co to jest? I mówi: daj mi coś konkretnego. Mama zaczyna doceniać i jak odkryję coś nowego, powiem jej i ona też to robi.

Masz jakieś rady dla początkujących kucharzy?

Żeby wystartowali od tej potrawy, która smakuje im najbardziej. Bo ją już znają i mogą spytać kogoś, jak to przyrządzić. Powinni czuć się komfortowo, pójść do mamy, do babci, do osoby, której ufają i wiedzą, że nie będą ich krytykować. Bo jak ktoś będzie mówił, że to wcale nie jest smaczne i w ogóle po co gotujesz, to nigdy nie będziesz chciał dotknąć patelni. Moja była ciągle mnie wspierała i dzięki temu miałem coraz więcej energii do gotowania i wymyślałem nowe przepisy.

A masz jakieś marzenia związane z gotowaniem?

Chciałbym być najlepszym kucharzem kuchni bałkańsko-rumuńskiej w Polsce. Bardzo chcę rozpromować Rumunię i czuję, że to moja misja. Będę organizował niedługo akcje „Podróż z Lorkiem po Rumunii”. Będą w małym gronie. A jak to się przyjmie, chciałbym zrobić na odwrót: w Rumunii pokazywać, jak piękna jest kuchnia polska. Jestem ciągle między Polską a Rumunią, więc obydwa kraje są moim domem.

Myślałeś o założeniu swojej restauracji w Polsce?

Po MasterChefie bardzo chciałem. Miałem nawet trzy propozycje od inwestorów. Ale to bardzo ciężka praca. Mam doświadczenie w gotowaniu, ale prowadzenie kuchni jest trudne. Spójrz też na obecną sytuację w kraju. W zeszłym roku w styczniu dostałem propozycję otwarcia własnej restauracji – otworzyłbym tylko na dwa miesiące. Ale kiedyś oczywiście będę chciał. Otworzę małe bistro, moja mama będzie mi pomagać i przygotowywać menu lunchowe.

Na środku sali chciałbym, żeby stała kuchnia i żeby każdy widział, jak gotuję. Mógłbym wtedy rozmawiać z ludźmi. Chciałbym, żeby leciała muzyka tradycyjna, były tańce. Żeby ludzie nie mówili, wybierając się do mnie, „chodźcie do restauracji”, tylko „chodźcie do domu, chodźcie do Lorka”. Wszyscy będą zaproszeni i będą czuli się częścią tego wszystkiego.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content