Zabrali dzieci w asyście policji

– Odebrali mi dzieci na podstawie kłamliwych opinii i decyzją podjętą za moimi plecami. To wina OPS – denerwuje się mieszkanka Otynia, ale sam ośrodek przyznaje, że o takim obrocie sprawy nie miał pojęcia…

We wtorek z samego rana pod drzwiami mieszkania pani Jadwigi* z Otynia pojawili się pracownicy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Wizyta miała związek z postanowieniem Sądu Rejonowego w Nowej Soli (III Wydziału Rodziny i Nieletnich) o ograniczeniu władzy rodzicielskiej i odebraniu od matki trójki małoletnich dzieci.

Kobieta nie chciała ich oddać, pojawił się płacz, córki i syn trzymali się matki, o interwencję poproszono gminny Ośrodek Pomocy Społecznej, a wreszcie wezwano policję. Zdesperowana kobieta zadzwoniła też do naszej redakcji po pomoc. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, z matką był już tylko Patryk. O kilka lat starsze od niego siostry – nastoletnią Weronikę i Paulinę – zabrano.

Chwyciła za nóż. Żałuje

– Do dziś żałuję tego, co się stało i wiem, że nie mam usprawiedliwienia. Nawet nie pamiętam, jak do tego do końca doszło. Za dużo było emocji, ale dziś jestem już dużo spokojniejsza i tak się nie denerwuję – mówiła pani Jadwiga wracając do wydarzeń, które miały miejsce ponad rok temu, a które są pierwszą z przyczyn dzisiejszej sytuacji.

Matka pokłóciła ze starszą z córek – Weroniką. Obie krzyczały. Obie w pewnym momencie chwyciły za noże i zaczęły nimi wymachiwać. – Nie chciałam jej trafić, ale musiałam w pewnym momencie stać za blisko. Machnęłam i lekko nacięłam córce skórę na szyi. Nic poważnego się nie stało. Nie dzwoniłyśmy na policję, a ranę sama opatrzyłam. Mimo to na drugi dzień pojechałyśmy do szpitala, ale nie powiedzieliśmy tam prawdy o tym, jak doszło do zranienia. Trzy tygodnie później i tak o wszystkim wiedziała opieka społeczna. Ludzie gadają… – wspominała mieszkanka Otynia.

Jakiś czas później jesienią poprzedniego roku nadzór nad rodziną pełnił już nie tylko OPS, ale i sądowy kurator. Zgodnie z zaleceniem kobieta długo chodziła z córkami na wizyty do psychologa w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie.

– Jak powiedziano, że Weronika już nie musi, to i z Pauliną przestałam chodzić. Nie mogą mnie do niczego zmusić, jak będę chciała, to będę zabierać córki do innego psychologa niż w PCPR, bo tamten i tak przekręca wszystko, co się do niego mówi – komentowała mieszkanka Otynia. – Ciągle tylko się szuka na mnie jakiegoś haka, ale niczego na mnie nie znajdą. Mówią, że mam iść do pracy, ale przecież Patryk nie może być sam w domu po lekcjach. Będę żyć tak jak zawsze – z rodzinnego, alimentów i odkąd jest, to z 500 +. Potrafię z tego odłożyć. Razem z partnerem wyjechaliśmy na dwa miesiące z dziećmi. Mieli świetne wakacje. Przez rok nie stało się nic złego, a jednak teraz chcą mi ich odebrać… – dodawała roztrzęsiona.

Dalszą cześć artykułu przeczytasz w e-wydaniu „TK”

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Artur Lawrenc

Aktualności, oświata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content