Historia samotnego ojca

Kazimierz Bartkowiak mieszka z synem Kacperkiem w bardzo skromnych warunkach. Wiele z miejskich socjali to luksus w porównaniu z ich domem. Radzą sobie, ale na wiele rzeczy brakuje. Nie chcą pieniędzy, tylko rzeczy, które w wielu domach bywają zbędne, a im bardzo się przydadzą. Proszą o wsparcie.


Kazimierz Bartkowiak po śmierci żony sam wychowuje pięcioletniego synka. Nie ma nikogo, kto mógłby mu w codziennym życiu samotnego ojca pomóc. – Biegnę do pracy, potem piorę, gotuję, sprzątam i stale jestem z Kacperkiem. Radzę sobie, ale może ma ktoś niepotrzebną szafę lub kawałek gumolitu – mówi K. Bartkowiak.

Historię Kazimierza Bartkowiaka i jego pięcioletniego syna Kacpra przekazała redakcji asystentka rodziny z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Poprosiła o zainteresowanie się ich życiem, bo choć radzą sobie, jak mogą, to potrzebują szafy. Zwróciła uwagę, że może któryś z Czytelników Tygodnika Krąg mógłby im pomóc.
Z panem Kazimierzem spotykam się w jego mieszkaniu, na czwartym piętrze, przy ul. Kossaka w Nowej Soli. Otwiera mi uśmiechnięty mężczyzna. Na wersalce, w pokoju, siedzi mały chłopiec. Pan Kazimierz zaprasza do środka, siadamy przy stole przykrytym ceratą. W pokoju nie ma nic, oprócz wersalki, stołu, dwóch krzeseł i fragmentu meblościanki ze starym kineskopowym telewizorem. Na podłodze leżą dawne płytki PCV. Jest jednak czysto i schludnie. – Proszę mi opowiedzieć, co się u was wydarzyło? – pytam.

 
– W styczniu zmarła moja żona i mama Kacperka, Marzanna. Zawsze żartowała ze swojego imienia, że Marzannę czas topić – mówi z lekkim uśmiechem pan Kazimierz. Mężczyzna bierze głęboki oddech i kontynuuje.

 
– Marzanna chorowała na cukrzycę, miała stopę cukrzycową i inne dolegliwości z tym związane. Z czasem zaczęły ją bardzo boleć plecy. Lekarz mówił, że to może rwa kulszowa ale to były nerki. Trafiła do szpitala, robiono jej przetoki, była dializowana. Ciężko było. W końcu zapadła decyzja, że trzeba jej obciąć nogę. Wróciła do domu na wózku – wspomina K. Bartkowiak. W domu na czwartym piętrze pani Marzanna żyła jak w więzieniu. Wąskie drzwi nie pozwalały jej dostać się na wózku do kuchni, ale była z rodziną, z mężem, synkiem i starszą córką Weroniką. W domu mieszkał jeszcze dziadek, ojciec pani Marzanny. Bywał trudny, ale jakoś sobie wszyscy radzili, dom był pełen ludzi. Niestety w styczniu pani Marzanna zmarła, w kwietniu zmarł jej ojciec, Weronika została zabrana do rodziny zastępczej, bo pan Kazimierz nie był jej biologicznym ojcem i nie mógł się nią zaopiekować.

 
– Zostaliśmy z Kacperkiem sami. Weronika to przecież moja córka, dziewięć lat ją wychowywałem. Jest dla mnie ważna. Proszę pani, ona się bardzo dobrze uczy, jest taka mądra – chwali dziewczynę K. Bartkowiak. Zdejmuje z półki odznaczenie, jakie Weronika dostała za wybitne osiągnięcia w szkole. – Mówi, że chce się dalej uczyć. To bardzo dobre dziecko, jestem z niej dumny – mówi K. Bartkowiak. Przyznaje, że przykro mu i żal, że nie ma jej na co dzień z nimi.

 
Pan Kazimierz pracuje w ramach robót publicznych pod okiem Jerzego Ceglarka. Teraz zajmuje się pracami w Parku Krasnala II.
– Trochę się martwię, bo Kacperek ma zapalenie gardła i znowu musiałem wziąć opiekę i zostać z nim w domu. Pracę w robotach mam do końca września, nie wiem, co dalej, muszę szukać innej na zimę – przyznaje. Pan Kazimierz martwi się, jak ma to pogodzić z dzieckiem stale potrzebującym jego opieki.
– Od kiedy poszedł do przedszkola, częściej choruje. Nie wiem, czy coś robię źle, czy to tak właśnie jest? – pyta K. Bartkowiak.

 
Dzień pana Kazimierza i jego syna zaczyna się o szóstej rano. Biegną razem do przedszkola. Kacperek zostaje, a jego tata rowerem pędzi do pracy. Kiedy kończy, odbiera synka. – Po powrocie, wiadomo, muszę posprzątać, uprać i ugotować – relacjonuje – Dzięki Tygodnikowi Krąg mam pralkę, jestem bardzo wdzięczny – dodaje K. Bartkowiak. Wyjaśnia, że znalazł ogłoszenie, w którym ktoś chciał tanio sprzedać używaną pralkę.
– Teraz się samo pierze – wtrąca zachwycony Kacper.
Pan Kazimierz jest zaskoczony, że chłopiec nie pyta ani o mamę, ani o dziadka. Tylko raz, będąc na spacerze, chwycił owoc z ozdobnego krzaka. Ojciec zareagował, że nie może tego jeść i ma natychmiast wyrzucić. – Bo zniknę na zawsze, jak mama? – zapytał chłopiec. – Tak mnie wtedy coś ścisnęło za gardło. Pierwszy raz w ogóle coś takiego powiedział – opowiada pan Kazimierz.

 
K. Bartkowiak zaznacza, że nie ma bliskich, którzy byliby w stanie mu pomóc. Każdą chwilę poświęca opiece nad synkiem i jak podkreśla, lubi to. Któregoś dnia Kacper pojechał w odwiedziny do siostry. Został tam na noc, ale okazało się, że płakał za domem, za ojcem.

 
– Czasami jestem bardzo zmęczony. Nie widzę końca problemów. Nie wiem, czy dbam tak, jakby to zrobiła matka. Ale się staram. Nigdzie nie wychodzę, nie piję alkoholu – zapewnia pan Kazimierz. Zaznacza, że sumiennie płaci wszystkie rachunki. Dużą pomoc ma z opieki społecznej, gdzie pracownicy starają się go wspierać i podpowiadać, co i gdzie ma załatwiać. Pan Kazimierz nikogo nie chce obciążać swoją historią. – Proszę tyko, może ktoś ma niepotrzebną szafę, gumolit, czy jakiś mebel, który nam bardzo by się przydał. Jeśli ktoś zechciałby nam pomóc, to będę bardzo wdzięczny – apeluje mężczyzna.
Każdy, kto chce odpowiedzieć na apel pana Kazimierza, proszony jest o kontakt pod numerem telefonu 737 863 339.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content