Najważniejsza jest równowaga

Monika Owczarek: Dokładnie 11 lat temu przyjechałam do pani i rozmawiałyśmy o nowych kontraktach na szycie toreb. Robiłyśmy zdjęcie przy maszynie do szycia. Choć wiele się wydarzyło, to i tak odnoszę wrażenie, jakby to było wczoraj. Pewnie równie żywe są wasze wspomnienia z początków działalności.

Bogumiła Ulanowska: Też pamiętam, jak wtedy rozmawiałyśmy. Czas tak szybko biegnie. Trudno uwierzyć, że od momentu, gdy wystartowałam, minęło już 25 lat. Pamiętam emocje z tamtych lat i ten strach, co to będzie. Straciłam pracę w Spółdzielni Inwalidów i nie wiedziałam, co dalej. Mogłam wrócić do zawodu, czyli pracy z dziećmi w szkole specjalnej. Nie było jednak wolnych etatów. Mogłam wejść w biznes. Życie tak się potoczyło, że wybrałam to drugie. Poznałam Duńczyka, który powiedział, że potrzebuje w ciągu miesiąca znaleźć firmę, która będzie mu szyła ubrania wodoodporne, zgrzewane. Odpowiedziałam, że zrobię to ja. Uśmiechnął się i odpowiedział, żebym spróbowała.
Niczego nie miałam, pieniędzy ani lokalu. Nie brakowało mi tylko wiary w siebie. Mam szczęście do ludzi i to mi pomogło. Pan Michalewicz miał szwalnię i pożyczył mi pierwszą maszynę. Zgrzewarki wstawił Duńczyk. Pierwsze pomieszczenia miałam wynajęte w POMIE, to były dwa pokoje. Znajomi pomogli mi wyburzyć ścianę między nimi, powstała przestrzeń na 20 metrów. Tak powstała moja pierwsza szwalnia. Jak to posprzątałam, usiadłam i patrzyłam z niedowierzaniem, jakie to wielkie.
Początkowo zakład nosił nazwę Firma Handlowo-Usługowo-Produkcyjna Bogumiła Alicja Ulanowska. Stwierdziłam, że to za długa nazwa. Szukałam innej. Usiadłam ze słownikiem łacińskim i szukałam czegoś odpowiedniego. Znalazłam zwrot Omni Modo, czyli „każdym sposobem”. To do mnie pasowało. Pytana, czy coś zrobię, uszyję, czy dam radę, zawsze odpowiadałam klientowi, że oczywiście każdym sposobem (śmiech). Udało się, szły powoli zlecenia na odzież wodoodporną, kamizelki kuloodporne, odzież roboczą. Wynajęłam więc w POMIE kolejne pomieszczenia, miałam parter i całe piętro. Zrobiła się duża firma. Kiedy POM został sprzedany, ówczesny dyrektor tego zakładu pomógł mi poszukać nowego lokalu. Tak po pięciu latach znalazłam się w PKS na 200 metrach kwadratowych. Było mi tam ciasno. Szukałam czegoś innego. Trafiła się okazja, żeby kupić bardzo zniszczony budynek przy ul. Chrobrego. Ruszył remont, powstało 500 metrów kwadratowych zakładu. To były dla mnie hektary, a teraz jest ciasno, co widać (śmiech). Pierwsze zatrudnione przeze mnie osoby pracują do dzisiaj. Są to Ania, Asia i Dana. Dla Ani była to pierwsza praca. Mam w firmie kilka takich osób, które są tylko ze mną cały czas. Średni czas zatrudnienia wszystkich to około 10 lat. Wszystkich jest nas 28. Bywało jednak więcej. Pracowaliśmy na trzy zmiany. Teraz uważam, że mam optymalną ilość zatrudnionych ludzi. To grupa odporna na zmiany, ekonomiczne i ilości zamówień. Od ponad 10 lat szyjemy torby.

Jak to z tymi torbami było?

Zadzwonił do mnie klient i zapytał, czy mogę szyć torby. Jak mnie ktoś pyta, czy ja coś mogę, to zawsze odpowiadam, że tak. Nigdy jednak wcześniej toreb nie szyłam. Nie wiedziałam, że to zupełnie co innego, niż robiłam. Szybko okazało się, że potrzeba innej technologii. Uszyliśmy kilkadziesiąt toreb, zrobiliśmy to trochę na zasadzie hobby. Klient był zadowolony. Dzisiaj wiem, że uratowało to firmę. Mój główny odbiorca przeniósł fabrykę do Wietnamu, gdyby nie wypaliły torby, miałabym kłopot. Dzisiaj szyjemy je dla wielkich koncernów. Mamy zamówienia od niemieckich firm reklamowych. Szyjemy dla przemysłu specjalne opakowania na produkty, które są w nich przenoszone. Wielkie przezroczyste, dla niemieckich bibliotek. Lubię swoje torby. Sama też je noszę.

Zaczynała pani w trudnych czasach. Potrzeba było ogromnego wysiłku. Synek był mały, jak to pani wszystko godziła?

Kiedy powstawała firma mój syn miał pięć lat. Ciężko było to wszystko pogodzić. Myślę sobie, że choć się starałam, zapłacił pewną cenę. Najtrudniej było przez pierwsze osiem lat, kiedy nie miałam ani jednego dnia urlopu, kiedy byłam wszystkim: sprzątaczką, zaopatrzeniowcem, sekretarką, kiedy budowałam obecną siedzibę. Zdarzyło się, że trzy dni nie spałam, jeździłam po towar, byłam na produkcji i małe dziecko czekało w domu. Do tego zachorowałam i na miesiąc straciłam wzrok. Miałam już jednak swoją Monikę, asystentkę, która pomogła w firmie.

Nie miała pani ochoty dalej rozwijać firmy, przenieść się na strefę, budować hali produkcyjnej?

Był taki moment, że zatrudniałam 50 osób. Chodziły mi różne pomysły po głowie. Doszłam jednak w pewnym momencie do wniosku, że przecież nie da się zjeść dwóch obiadów dziennie. Stwierdziłam, że nie potrzebuję więcej. Mam bardzo fajną załogę, wiemy o sobie dużo, znamy się i pomagamy sobie. Nie wyobrażam sobie, że mija mnie jakaś pani, mówi dzień dobry, a ja nie wiem, kto to jest. Wystarcza mi to, co mam. Zespół przechodził razem ze mną trudne momenty.  Byli wtedy, gdy mnie nie było, bo chorowałam. Za to jestem im najbardziej wdzięczna, że gdy nie mogłam pracować to firma funkcjonowała sprawnie. Kiedy czułam się wypalona, zmęczona, to pomagali. Wszyscy jesteśmy jacyś tacy pokręceni, ale się rozumiemy (śmiech). Jak ktoś wejdzie do firmy i nie wsiąknie, przez miesiąc, dwa, to znaczy, że to nie jego miejsce.

Dzisiaj jest pani znana w województwie, działa w Organizacji Pracodawców Ziemi Lubuskiej. Czy obserwując powstające firmy mają dziś łatwiej niż pani 25 lat temu?

Łatwiej mają, bo są środki, którymi mogą się wspierać – unijne czy z urzędu pracy. Za moich czasów nie było. Na start poszła cała moja wypłata i oszczędności. Wszystko trzeba było samemu. Cieszę się, że nigdy nie brałam kredytów. Nigdy do dzisiaj. Dlatego tak się powoli rozwijałam. Szczęśliwie nie zdarzyło się, żebym zalegała z wypłatami. Pamiętam, że kiedyś, bardzo dawno temu zalegałam z ZUS-em. To było na samym początku. Dostałam wezwanie. Pojechałam porozmawiać, wtedy można było jeszcze rozmawiać. Prosiłam o zrozumienie, że albo zapłacę ludziom, albo ZUS, bo fizycznie nie mam pieniędzy. Czekałam, aż klient zapłaci. Obiecałam, że będę płacić, ile mogę. Spłacałam ten ZUS i spłacałam, aż dostałam pismo, że mam nadpłatę 50 zł. To był piękny dzień.

Jakby pani podsumowała te lata Omni Modo?

Po pierwsze i najważniejsze miałam szczęście do ludzi. Sama nic bym nie zrobiła.
Miałam też szczęście do uczciwych klientów. Udało mi się suchą stopą przejść przez wiele kryzysów i załamań. To przecież 25 lat wolnej Polski, wielkie zmiany gospodarcze, które udało nam się przetrwać i wciąż jesteśmy młodzi (śmiech). Moje panie w firmie zostają mamami i babciami. Sama jestem babcią. W moim życiu osobistym wydarzyło się wiele rzeczy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwą, spełnioną kobietą.
Zawsze jest ryzyko. Z jednej strony uważam, że dobrze byłoby wejść do strefy Euro, z drugiej strony dla mojej firmy to jest zamknięcie pewnego rynku odbiorców. Możemy być cenowo mniej atrakcyjni. Pytanie, czy znowu będziemy musieli się przebranżowić?

Jest pani góralką z samego Zakopanego. Życie się tak poukładało, że Nowa Sól stała się pani domem. Jak pani dziś widzi to miejsce?

Nowa Sól bardzo dużo mi dała. Początkowo byłam załamana, że muszę tutaj mieszkać, sądziłam że po roku, dwóch, a najdalej po pięciu wyjadę i zapomnę o tym szarym smutnym miejscu, nie moim, gdzie nikogo nie znałam. W tej chwili to jest moje miasto. Kiedyś, jak ktoś mnie pytał, skąd jestem, odpowiadałam, że z Zakopanego, dzisiaj odpowiadam, że z Nowej Soli. Lubię to miasto, wiem, gdzie co jest, wiem do kogo zadzwonić, zapytać o radę, mam się z kim śmiać, płakać, tu są moi prawdziwi przyjaciele. Nie wyjechałabym stąd za żadne skarby.

Pamięta pani firmy, które zaczynały działalność razem z panią, co się z nimi stało?

Pamiętam, jak zaczynała ze mną firma Rewaj, mieliśmy siedziby obok siebie w PKS. Teraz Rewaj to wielka firma. Szacunek dla właściciela, który bardzo ciężko na to pracował i nadal pracuje. Jak zaczynałam, w mieście było 19 szwalni. Zostało niewiele. Było mnóstwo firemek, przetoczyło się, zawiało i nie ma. Zostali najwytrwalsi. Zawsze o tym pamiętam i uczę się na swoich błędach, ciągle mam świadomość, że mogę popełnić błąd. Wierzę, że każdy z natury jest dobry. Po latach doświadczeń najważniejsza jest dla mnie równowaga. Dzisiaj podróżuję, nurkuję, zajmuję się ogrodem, gotowaniem. Kocham moje wnuki Weronikę i Dymitra, to moja radość i szczęście. W firmie stoi za nami 25 lat doświadczenia. Nie muszę już szukać klienta. W przyszłości chciałabym, żeby może któreś z moich wnuków przejęło Omni Modo. Może będą chcieć. Byłby fajnie. Jak podrosną, to może zaczną przychodzić uczyć się, żeby zobaczyli, jak tutaj jest.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content