Kiełczanin, który stał się Hiszpanem

W trakcie festynu charytatywnego dla Lenki w Kiełczu wśród motocyklistów zabawiających dzieci był Irek Lewandowski. Na imprezie znalazł się zupełnie przypadkiem. Przyjechał z Hiszpanii, gdzie mieszka od 15 lat i poświęcił swój czas na udział w akcji. W rozmowie z nami opowiada o życiu na południu Europy, miłości do motocykla i planach powrotu

Monika Owczarek: Na festynie charytatywnym prowadzący zabawę przedstawił Cię jako gościa z Hiszpanii, który dołączył do akcji. Opowiadałeś w kilku zdaniach, że przyjechałeś do Polski na motocyklu. Jak długo mieszkasz w Hiszpanii i jak to się stało, że właśnie tam?

Irek Lewandowski: W Hiszpanii mieszkam od 15 lat. Wyjechaliśmy, żeby coś zmienić w swoim życiu. Miałem wtedy 27 lat. Nasz kraj nie był jeszcze w Unii. Potrzebowaliśmy zezwolenia na pracę i mieszkanie. Trzeba było załatwić szereg formalności. Później, kiedy staliśmy się częścią Wspólnoty to się zmieniło. Wyjechaliśmy do Hiszpanii choć nie mieliśmy tam nikogo znajomego. Najpierw zamieszkaliśmy w Moguer, niedaleko skąd Krzysztof Kolumb wypływał w swoją pierwszą podróż do Ameryki. Po trzech latach przeprowadziliśmy się dwieście kilometrów dalej i do dziś tam mieszkamy. Jest to niewielkie miasteczko mające 5,5 tysiąca mieszkańców, gdzie panuje dobra, rodzinna atmosfera. Zamieszkałem tam z żoną i córką. Karolinka miała wtedy sześć lat. Obawialiśmy się, czy da sobie radę z językiem, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Karolina jest obrotna i szybko się zaklimatyzowała. Dzisiaj uczy się w hiszpańskim liceum, żona pracuje w restauracjach i też dobrze sobie radzi. Niestety mocno odbił się na Hiszpanii kryzys ekonomiczny sprzed kilku lat. My jesteśmy mocno zintegrowani z Hiszpanami, bo w naszej miejscowości nie ma poza nami żadnej rodziny polskiej. Mamy stamtąd sto kilometrów do Malagi. Po kryzysie, tak jak wszyscy szukałem pracy. Wtedy też zaczęły się i moje podróże motocyklem właśnie za pracą. Znalazłem zatrudnienie we Francji, obok Tuluzy. I teraz dojeżdżam tam na kontrakty, podczas gdy rodzina jest w Hiszpanii.

Jak to się stało, że znalazłeś się na niewielkim festynie w Kiełczu?

Miałem wielką ochotę przyjazdu do Polski i odwiedzenia rodziny. Ostatni raz byłem tu sześć lat temu. Moje dziewczyny przyjeżdżają częściej. Ja w czasie urlopu przyjeżdżam do domu, ale w Hiszpanii. Bliscy w Polsce tęsknią, jednak trudno znaleźć mi więcej czasu na odwiedziny. Kiedy tylko mogą, to oni do nas przyjeżdżają. Rodzice Lenki Kubów są moimi znajomymi. Kiedy przyjechałem i opowiedzieli mi o festynie, o swoich kłopotach. Poruszyli mnie. W Hiszpanii też są takie akcje charytatywne. Motocykliści biorą w nich udział. Odwiedzamy szpitale, schodzimy z motocykli i gramy z dziećmi w piłkę. Zabawnie to wygląda, kiedy tacy duzi, brzuchaci, zarośnięci mężczyźni ganiają z maluchami po boisku. Kiedy przyjechałem na festyn do Kiełcza nie znałem tutejszych motocyklistów. Spotkałem za to dawne nauczycielki, znajomych. Każdy chciał porozmawiać. Dla mnie ta akcja była wyjątkowa pod każdym względem. Przyjechałem po latach i mogłem pomóc, poczuć, że robię coś ważnego.

Długo już mieszkasz w Hiszpanii, przesiąkłeś tamtejszą radością życia, słońcem. Opowiedz, jak tam jest, jak się żyje?

Z mojego punktu widzenia jest wspaniale. Bardzo lubię ten kraj. Wprawdzie nie było to nigdy miejsce wyjazdów kojarzone z zarobkami, a jednak ten kraj wybraliśmy. Hiszpanie są bardzo komunikatywni. Na swój sposób katoliccy. Inaczej niż my przeżywają uroczystości religijne. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do smutku i zadumy. Tam jest dużo śpiewu i tańca. Nawet pomimo kryzysu Hiszpanie wciąż są radośni. Miejsce, w którym żyje moja rodzina jest cudowne. Znajduje się na styku czterech prowincji: Malagi, Grenady, Sewilli i Kordoby. Andaluzja jest magiczna, jedyna w swoim rodzaju. Zachęcam do jej zwiedzania. Mniej znamy północną Hiszpanię, ale w wolnym czasie nadrabiamy zaległości.

Hiszpanie słyną z zamiłowania do piłki nożnej, mają w końcu najlepsze światowe kluby. Stałeś się kibicem piłkarskim?

Piłkarskim nie. Sport mam jednak w domu, bo córka jest trzykrotną mistrzynią w taekwondo w Hiszpanii. Nie może reprezentować kraju, pomimo osiągnięć, bo nie ma obywatelstwa. Są w tej sprawie złożone stosowne dokumenty i czekamy. Procedury trwają długo. Mamy stały pobyt, ale bez obywatelstwa. Kiedy rynek pracy został otworzony dla Polaków dostaliśmy takie same prawa jak Hiszpanie. Nie głosujemy tylko w ogólnopaństwowych wyborach, ale w samorządowych już tak.

To może będzie reprezentować barwy Polski?

Oczywiście, że o tym w domu rozmawialiśmy. Jest to jednak trudne technicznie. Musiałaby być zrzeszona w polskim klubie i przyjeżdżać tutaj na zawody. Z racji szkoły i życia w Hiszpanii to trudne.

Jakie wrażenie zrobiła na Tobie Polska po tylu latach nieobecności?

Zieleń jest fantastyczna. Największe wrażenie robi, gdy wysiada się z samolotu. Teraz, gdy jechałem motocyklem stopniowo mogłem się z nią oswajać. Tam od maja jest już po zbiorach, ziemia jest wypalona, dookoła wręcz pustynia. Krajobraz żółto-brunatny. Okolice zielone są tylko na wybrzeżu. Deszcz nie pada kilka miesięcy. Przy temperaturze ponad 40 stopni Celsjusza nawet Hiszpanom jest już gorąco. Dlatego jest sjesta od godziny 14.00 do 17.30. Nauczyłem się w tym systemie żyć i pracować.

Zmiany w każdym mieście najlepiej ocenia ktoś, kto dawno tutaj nie był. Widzisz różnicę między Nową Solą, którą opuszczałeś a dzisiejszą?

Jestem pod wrażeniem Nowej Soli. Rozważamy nawet możliwość powrotu. Córka jest w ostatniej klasie licemum i możliwe, że studia zacznie w Polsce. Z tego powodu też tutaj przyjechałem, żeby się osobiście przekonać, jak wygląda nasze miasteczko po latach nieobecności. O zmianach słyszałem tylko z opowiadań, chciałem je zobaczyć na własne oczy. Rzeczywiście mocno się zmieniło, ludzie mają pracę. Te różnice na pensjach też się lekko zacierają. Czasami trzeba przemyśleć, czy to więcej za granicą, to na tyle dużo, że się opłaca rozłąka z rodziną. Kiedy się wyjeżdża z Polski do Niemiec, łatwiej przyjechać nawet na moment. Z Hiszpanii to już kawał drogi. Oczywiście, zastanawiamy się, czy po ewentualnym powrocie nie będzie nam brakowało słońca. To słońce sprawia, że ludzie są bardziej otwarci i radośni. Idzie się do baru, zamawia szklankę piwka, można być samym, nie znać nikogo, a po godzinie już się ma znajomych. Gdziekolwiek nie zajadę motocyklem, to ludzie zagadują – skąd jesteś, gdzie jedziesz. My. Polacy. jesteśmy bardziej zamknięci, nawet do tej formy „pan” w trakcie naszej rozmowy trudno mi przywyknąć (śmiech).

Jak wpłynęły na was ostatnie tragiczne wydarzenia w Barcelonie?

Trudno mi to zdiagnozować. Oczywiście pojawia się w związku z tym pewien niepokój. My w swoim miasteczku żyjemy z boku wielkiego świata. Do Barcelony mamy tysiąc kilometrów. Oglądałem to, co się stało w telewizji i czułem żal, że nie można nad tym zapanować. Z drugiej strony staramy się normalnie żyć. Teraz wracam do pracy we Francji. Przede mną dwa tysiące kilometrów na hondzie varadero. Zawsze przed taką podróżą jest obawa, strach i respekt. Jadę ostrożnie, mam ograniczone zaufanie do innych kierowców. Ale to też cała adrenalina i radość. Nie wiem kiedy znowu przyjadę do Polski. Do domu w Hiszpanii zjadę dopiero zimą, może wtedy całą trójką tutaj przyjedziemy.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content