Makowski wygrywa na Explosion Fightnight

Już w styczniu pisaliśmy, że są pierwsze przymiarki do walk naszych zawodników w ringu siódmej edycji Explosion Fightnight w Senftenbergu. Od razu zaczęliśmy starania, by się na tej zaplanowanej na 1 kwietnia gali zameldować, bo spodziewaliśmy się udziału w gali kilku doskonale nam znanych z ringu MFC zawodników.

Po wstępnych rozmowach i pierwszych ustaleniach Tomek Makowski na dłuższy czas wyjechał trenować do Tajlandii, a my śledziliśmy coraz to ciekawsze doniesienia o kwietniowej gali. W lutym poznaliśmy rywala Tomka Makowskiego, w marcu swojego oponenta poznał Michał Szmajda, wiedzieliśmy też, że w Senftenbergu powalczą Marcin Bodnar i Sławek Przypis.

Ostatecznie w sobotę w ringu stanęli znani nam z ringów MFC: Michał Michalak i Sławek Przypis ze świebodzińskiego Żytkiewicz Team, Marcin Bodnar z zielonogórskiego Fight Clubu i  Tomek MakowskiMaku Gym.

Michał Szmajda ostatecznie nie wystąpił na tej gali. Jak tłumaczył, nie starczyło mu czasu na wyleczenie infekcji i kompletne przygotowanie się do walki. Mówił też, że problem polegał na tym, że kiedy „Maku” był jeszcze w Tajlandii, miał kłopot żeby zrobić porządny trening i dobrze się przygotować.

Złe początki

Michał Michalak otworzył cykl walk kickbokserskich. Jego rywalem był lokalny fighter Theo Weiland. Zawodnik Żytkiewicz Team przegrał, w drugiej rundzie otrzymał soczysty lewy na wątrobę i nie był w stanie kontynuować walki.

Marcin Bodnar walczył z kolejnym Niemcem, Kaiem Durakiem. Dał fajną, mądrą, przemyślaną walkę. Punktował, dobrze się bronił, może nie osiągnął jakiejś wielkiej dominacji nad rywalem, ale wydawało się, że zwycięstwo Polaka jest bezdyskusyjne. Tymczasem sędziowie ringowi orzekli, że na punkty wygrał Durak. Bodnar się nieco zagotował i zszedł z ringu tuż po decyzji, miał do tego pełne prawo, bo krótko mówiąc został po prostu bardzo skrzywdzony tym werdyktem.

Warto zaznaczyć, że podczas piątej edycji Explosion Fightnight w kwietniu 2015 roku Bodnar również bił się z Durakiem, przegrał na punkty 2:1 po dodatkowej rundzie. Tym razem chciał się za tamten pojedynek zrewanżować, ale ostatecznie – mówiąc najprościej – został skręcony. Być może tutaj zabrakło właśnie tej dodatkowej rundy, trzech minut, po których sytuacja by się sędziom wyraźnie wyklarowała. Bo choć to ręka Niemca powędrowała w górę po walce, jedno jest pewne – Polak tej walki na pewno nie przegrał.


Czekaliśmy, aż to fatum odwróci Tomek Makowski.

Zwycięstwo Tomka

Już na ważeniu było wiadomo, że Makowskiego czeka naprawdę wymagający pojedynek. Niemiec o korzeniach podajże rumuńskich, Pawel Magureanu, był od Tomka wyraźnie wyższy, z większym zasięgiem i było wiadomo, że „Maku” będzie musiał tę walkę mocno oprzeć na taktyce, że tu zadecyduje doświadczenie, ruch w ringu, umiejętne komponowanie ataków i defensywy.

Niemiec wszedł do ringu jak gwiazda popu, tańcząc, skacząc, był bardzo pewny siebie, wręcz  ostentacyjny, prowokujący.

Ale od pierwszego gongu było widać, kto z tej dwójki będzie rozdawał karty. Tomek był bardziej wszechstronny, prowadził tę walk. Niemiec jednak bywał bardzo niebezpieczny, próbował szukać kolan, miotał nimi w locie, wpadał w Tomka. Co więcej, walczył bardzo nieczysto, brzydko, w sposób brudny, nieustannie na styku faulu. Kilkakrotnie trafił Makowskiego w krocze, stosował zabronione w K-1 techniki z muay thai, jak frontowe kopnięcia na kolano. Miałem notorycznie wrażenie, że Magureanu naoglądał się walki „Maka” z Antoinem Habashem, która zakończyła się urwaniem nogi u Tomka. Magureanu i Habash mają nawet podobne gabaryty.

Niemiec zbierał najpierw ostrzeżenia, potem odebrano mu punkty. Ale po dwóch rundach to dorobek Makowskiego był na wierzchu, Polak bezsprzecznie prowadził. Kilka razy o włos nie trafił Niemca tak, że urwałby mu głowę, ale tamten umiejętnie trzymał dystans i tym ciosom brakowało centymetrów. W trzeciej rundzie Makowski początkowo oszczędzał ciosy, ale też doskonale się bronił, Niemiec przez dwie minuty nie mógł go nawet trafić. Ale raz wypuścił latające kolano i był bardzo blisko, by ten dorobek Tomka zniweczyć, jednak nie trafił czysto. Po gongu Magureanu wiedział, że przegrał, szedł do narożnika zrezygnowany, wstrząsając ramionami w geście „kurde, nie wyszło mi tak, jak chciałem”.

– Warunki fizyczne rywala mega, nie było jak go dojść. Po jego kolanach byłem zamroczony przez prawie dwie rundy. Na dziś myślę, że chyba kość policzkowa jest pęknięta – mówił nam po walce Tomek. Nie krył, że w takich okolicznościach liczył się z tym, że gdyby nie odebrane punkty, sędziowie mogliby postąpić tak, jak przy walce Bodnara. Ale wtedy sam bym chyba poszedł im połamać długopisy albo poprzewracać stoły i dziś nie pisałbym tej relacji tylko w siedział w ichniejszym anclu.

Przypis chce wziąć rewanż

W walce wieczoru, najważniejszym starciu, walkę o pas stoczył Sławek Przypis ze Świebodzina, doskonale znany z ringów MFC. Jego rywalem był  Mario Schulze. Stawką był należący do zawodnika Żytkiewicz Team pas.

By wywalczyć mistrzowski pas Mistrza Europy IKFB , są ku temu dwa jedynie warunki: nokaut albo oczywista dominacja.
Przypis walczył świetnie, w pierwszej rundzie wyraźnie podpiął Niemca i zawodnika gospodarzy uratował gong, szczególnie ciężkie były prawe Sławka, których kombinacjami, z boku, od góry, z dołu co chwilę trafiał. Dwie kolejne rundy były mniej więcej równe, Schulze nabrał na twarzy solidnych kolorów po ciosach Sławka, ale nieustannie też punktował lowkickami. I w sumie tylko tym. Dwie ostatnie rundy Niemiec walczył tak: – wypuszczał cios, celny lub nie i wieszał się na Przypisie. Sławek jednak również punktował.

Ale nie znokautował Niemca, a tym bardziej nie mógł o tym nawet marzyć Schulze, który od końca pierwszej rundy tak naprawdę walczył o przetrwanie. Czy Przypis miał w punktach ugrane więcej? Moim skromnym zdaniem tak, wyglądał lepiej, trafiał czysto, często, miał więcej sił. Jednak to niesionemu niesamowitym dopingiem Niemcowi przyznano zwycięstwo, choć tej wspomnianej wyżej dominacji kompletnie nie osiągnął.

W niedzielę rozmawiałem ze Sławkiem, miał trochę żalu o werdykt. Zasugerowałem, że trzeba tę walkę powtórzyć w Polsce na MFC, że będzie to fajna okazja do rewanżu i pokazania, kto faktycznie jest lepszy. Skwitował to krótkim: „Tak chyba będzie”.

Siła kibiców

Gala niby niemiecka, ale polskich akcentów było sporo. Po pierwsze kibice. Duża banda ze Świebodzina, solidne wsparcie dla Bodnara i Tomka od przyjaciół z Zielonej Góry, koło 20-30 kibiców z Nowej Soli, którzy pojechali do Senftenbergu zobaczyć naszych w akcji. Ale nie tylko to było nasze. Joanna Wróbel pomagała w organizacji tego eventu, to nasze ring girls z MFC podnosiły walory estetyczne tej gali.
Jedno trzeba niemieckim kibicom przyznać. Są rewelacyjni w dopingu, kiedy walczy ich zawodnik. Każda udana akcja jest kwitowana ogromnym aplauzem i brawami, szaleństwo, coś wspaniałego. Bardzo podobało mi się to, co działo się w przerwach między rundami. Spiker przedstawiał raz jednego, raz drugiego zawodnika, prosił kibiców o głośny aplauz dla nich i taki zawsze się pojawiał. Klasa. Fajnie byłoby te wzorce przeszczepić u nas.

15 sobotnich godzin wyjazdu spędziłem z legendą nowosolskiego boksu, Ryszardem Hendzelkiem. Całą drogę do Senftenbergu rozmawialiśmy o sporcie, o zawodnikach, o historii sportu, potem obejrzeliśmy galę, i znów całą drogę powrotną rozmawiania. Kiedyś Hendzelek na zawodach żużlowych (tak mi opowiadał) dostał plakietkę z napisem „sędzia”, zaczepiało go pół stadionu, musiał ściemniać, że dzisiaj nie sędziuje wyjątkowo.

W sobotę na gali miał plakietkę „prasa”, w czasie gali był wszędzie, na zapleczu, przy ringu, w szatniach, rozmawiał chyba ze wszystkimi w różnych językach i potem o wszystkim mi opowiadał.

Tomek Makowski kolejną walkę stoczy 29 kwietnia w Pradze na gali Simply The Best, jego rywalem będzie Jan Holec. Myślę, żeby się wybrać. Jeśli tak, to tylko z Hendzelkiem.
Marek Grzelka

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content