Medale dla nowosolan zasłużonych dla klasy DN

Alfred Gąsior, Roman Targosz i Jerzy Stawecki zostali docenieni i odznaczeni podczas Wielkopolskiej Gali Żeglarskiej, która odbyła się w połowie listopada w Poznaniu. Odznaczono ich z okazji 50-lecia klasy DN w Polsce

Uroczysta gala odbyła się 17 listopada w Poznaniu. Jej organizatorem był Wielkopolski Okręgowy Związek Żeglarski. – Na galę z okazji 50-lecia istnienia klasy DN w Polsce zostaliśmy zaproszeni przez Romualda Roweckiego, który jest sekretarzem stowarzyszenia Flota Zachodnia DN. Ta data jest związana z wizytą Holendrów, którzy jako pierwsi pół wieku temu przywieźli do Polski bojer klasy DN. Tak to się u nas w kraju zaczęło – mówi Roman Targosz.

On oraz Alfred Gąsior i nieobecny podczas gali Jerzy Stawecki zostali odznaczeni za szczególne zasługi dla żeglarstwa wielkopolskiego.

– Nasza wizyta na tej gali wynika pewnie najbardziej z tego, że daliśmy się zapamiętać naszym kolegom z Wielkopolski z dość dobrej strony. Na zakończenie sezonu Jacht Club Wielkopolski robi takie regaty w klasie open. To się nazywa Błękitna Wstęga Jeziora Kierskiego. Te zawody raz wygrał Alfred Gąsior, mi z załogą też raz się to udało, chyba po dwóch latach od zwycięstwa Gąsiora. A walka jest tam na całego, oni niezbyt często przegrywają. Mają taki swój flagowy okręt, który najwięcej razy wygrywał. To ich taki czarny koń, który z nami przegrał. Łącznie zawodnicy z Nowej Soli wygrywali te zawody trzy razy i m.in. dlatego nas zapamiętano i zaproszono na galę – tłumaczy R. Targosz.

Sentyment

Wróćmy do nie tak odległej historii bojerów na naszych ziemiach. W połowie lat 90. zaczął promować je m.in. nowosolanin Alfred Gąsior. To był 1994 rok. – Kupiliśmy wtedy zdewastowane bojery na Chalkosie, odrestaurowaliśmy je i robiliśmy sobie na nich treningi. Od tego się zaczęło. Potem z Edwardem Gajdamowiczem z Kożuchowa wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić zawody. Zaprosiliśmy kolegów ze Świebodzina, z Leszna, a oni z kolei powiadomili bojerowców z całej Polski – wspomina A. Gąsior. Wtedy na Jeziorze Sławskim ścigało się ze sobą 28 bojerów.

– Pamiętam, że przyjechał do nas sekretarz szkolenia na cały świat klasy DN, Jerzy Najdrowski z Olsztyna. Przyjechał także Piotr Burczyński, dwukrotny Mistrz Świata w klasie DN oraz Bogdan Kramer z Poznania, były Mistrz Świata. Byli zaskoczeni, że taka impreza u nas zostanie zorganizowana – zaznacza A. Gąsior.

Lód miał wtedy ponad pół metra grubości, więc spokojnie można było przeprowadzić imprezę.

– To były pierwsze zawody po wielu latach. Potem powtórzyliśmy je w roku kolejnym i wtedy już przyjechali zawodnicy z zagranicy. Był jeden Litwin, Niemiec i Białorusin, ale łącznie wystartowało tylko 16 bojerów – mówi A. Gąsior, który tamte czasy wspomina z dużym sentymentem. – To były piękne wyścigi, jezioro przy dobrym wietrze można było pokonać w moment, bo osiągana prędkość wynosiła nawet pod 100 km/h. Aż żal, że wiek i zdrowie nie pozwalają, żeby się poślizgać znowu. Ale jak widać, nie zostaliśmy zapomniani przez kolegów z Wielkopolski, którzy docenili nas odznaczeniami – uśmiecha się mój rozmówca.

Adrenalina

Dla R. Targosza przygoda z bojerami zaczęła dekadę później niż w przypadku A. Gąsiora.

– Jakieś 15 lat temu znalazłem kompletnego bojera w jednym z hangarów nad Jeziorem Sławskim. Kupiłem go i zaczęła się zabawa. Zacząłem się ślizgać na Jeziorze Sławskim. Jak ci konwencjonalni żeglarze to zobaczyli, to zaczęli dołączać. Okazało się, że po dwóch latach było tych sprzętów, powiedzmy, ok. ośmiu. Ciekawostka jest taka, że Grzesiu Bitner, zasłużony przecież żeglarz, zbudował według oryginalnej dokumentacji piękny ślizg k1 DN. I zaczęliśmy sobie robić takie małe, lokalne regaty – wspomina nowosolanin.

– Co jest tak szczególnego w tej dyscyplinie?

– To jest ogromna adrenalina, bo na bojerach osiąga się dużą prędkość. Jak ładnie wieje, to z Lubiatowa do Sławy w pięć minut można się dostać po lodzie. Tu nie ma silnika, więc jak czasem mocno zawiewa, to zdarza się, że aż bojery przewraca. A i fikołki nieraz się zdarzają. Dlatego trzeba bardzo uważać, żeby sobie krzywdy nie zrobić uderzając tym rozpędzonym bojerem w pomost – mówi R. Targosz, który w lokalnych regatach w Lubiatowie wygrywał dwukrotnie: w latach 2005 i 2006.

Pogoda

Niełatwo uprawia się bojery, bo w tej dyscyplinie dużo zależy od pogody. – Tu cały czas jest problem z dwiema rzeczami: z wiatrem i z grubością lodu, a poniekąd także ze śniegiem. Najlepiej jak jest gładki ale to się trafia, powiedzmy, raz na kilka lat. Grubość lodu jest ważna, musi mieć przynajmniej kilkanaście centymetrów, ale jednocześnie do ślizgania się musi być odpowiedni wiatr. Bo co z tego, że grubość będzie zadowalająca, taka, że samochodem można jeździć po lodzie, jak nie będzie wiatru. Dlatego w tej akurat dyscyplinie matka natura ma bardzo dużo do powiedzenia. Generalnie w sezonie bywa tak, że można latać raz, czasem dwa razy. Nieraz się trafia np. w połowie marca, było ciepło, ale lód był gruby i można było się ścigać.

– W tym roku jeszcze chcemy coś zrobić, ale, jak już mówiłem, czekamy na odpowiednią pogodę. Jak byliśmy w Poznaniu, to władze stowarzyszenia Flota Zachodnia wyszły z propozycją, żebyśmy może znowu zaczęli robić wyścigi na naszych ziemiach, na Jeziorze Sławskim. Oni robią sobie takie imprezy na Jeziorze Kierskim, które nie jest tak atrakcyjnym miejscem, jak sławski akwen. Więc jest tu potencjał i mam nadzieję, że uda się coś zorganizować – mówi R. Targosz.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content