Adam Stefanów: Goniłem marzenia [ROZMOWA]

– Po turnieju, po którym prawie wszedłem do zawodowstwa, potrafiłem wstawać o 3.00 i nie mogłem się doczekać treningu. To już było chore. Wiedziałem: gonię marzenia. Akademia była otwarta od 8.00, a ja o 6.00 pukałem do drzwi. To była szajba – wspomina Adam Stefanów. Nasz snookerzysta został niedawno Wicemistrzem Świata WSF. Teraz jednak – można powiedzieć – wygasza swoją karierę. Dlaczego?

Mateusz Pojnar: Ostatnio zaliczyłeś doskonały występ na turnieju na Malcie, zostałeś amatorskim Wicemistrzem Świata WSF. Powiedz już na chłodno, trudna to była droga?

Adam Stefanów: Bardzo trudna. Jak popatrzymy na kilka moich meczów, to miałem trzech głównych faworytów do mistrzostwa. Mają wielkie doświadczenie, rywalizowali w zawodowym gronie i wygrywali setki tysięcy funtów. Przeszedłem ich i tak naprawdę nie wiem, jak to się stało.

Wierzyłem w siebie, byłem siebie pewny. Oni się mnie bali, to było widać, bo wyszedłem z pierwszego miejsca w grupie, wcześniej na Mistrzostwach Europy zrobiłem dobry wynik i wiedzieli, że jestem w dobrej formie, że dobrze dostosowałem się do warunków gry, które były średnie – graliśmy w wysokiej wilgotności, sukno na stole spowalniało bile. To utrudniało nam grę, ale ja dobrze się zaadaptowałem. Poradziłem sobie z tym.

Na chłodno – jestem szczęśliwy i zadowolony. Wcześniej, gdyby ktoś mi powiedział, że przy takiej obsadzie zdobędę wicemistrzostwo, to brałbym to w ciemno. To druga federacja na świecie, ale w tym turnieju brało udział ok. 20 profesjonalistów z górnego Main Touru. Strasznie trudno te zmagania wygrać. Zawodnik z 30 rankingu światowego czułby się dumny, gdyby go wygrał.

W rozmowie z Onetem powiedziałeś, że jak nie zdobędziesz mistrzostwa, skończysz karierę. Podtrzymujesz?

Wicemistrzostwo na moją decyzję dotyczącą przystopowania z karierą nie wpłynie. Czuję się zmęczony snookerem. A jak sobie pomyślę, że takie turnieje mam grać raz na dwa tygodnie…

Grając na poważniej trzeba rozegrać ok. 30 turniejów w roku, do tego dochodzą treningi, przeloty itd. Jazda po całym świecie.

Dawno nie miałem tak, że podchodzę do stołu i nawet nie chce mi się nad nim pochylić. Nie wiem, może te wszystkie lata treningu się nawarstwiły? Świeżość była przed turniejem, teraz zupełnie jej brakuje. Dużo się u mnie ostatnio działo, wróciłem z Anglii.

Będę dalej grał w Polskiej Lidze Snookera, w roku jest pięć jakichś większych turniejów i na nie pojadę. Żeby było jasne: jeśli chodzi o dążenie do kariery zawodowej, z tego się wykruszam, choć potencjał – nieskromnie mówiąc – mam. Będę grał dalej i jeździł z doskoku np. na jakieś drużynowe Mistrzostwa Europy. Amatorsko, dla siebie.

Byłeś trzy lata w akademii w Sheffield. Co to za miejsce?

To obecnie najlepsza akademia snookera w Europie. Jej ambasadorem jest najlepszy chiński zawodnik, grał tam też Ronnie O’Sullivan, praktycznie wszyscy grali albo grywają z doskoku przed ważnymi turniejami. Na co dzień trenuje tam regularnie grupa zawodowców.

Tam miałem możliwość ich poznać i z nimi grać. Dużo się nauczyłem. Na początku, kiedy przyjechałem, w meczu z jednym z młodych Chińczyków dostałem 10:0. Mówię do siebie: dramat, masakra. Ale powoli się to zmieniało – 7:1, 6:3, zaczynasz nawiązywać walkę, a potem wygrywasz. Uczysz się selekcji strzałów, tego, jak powinieneś zagrać, podpatrujesz grę innych. Analiza. Byłem tam głównie samoukiem, był co prawda trener, który mi pomógł, ale generalnie sam wyciągałem wnioski i wszystkiego się uczyłem.

Czego ten w Anglii cię nauczył – zarówno w sporcie, jak i w życiu?

Ono nie jest łatwe i wszędzie trzeba mocno pracować, ale sam siebie podziwiam za to, co robiłem przez ten ostatni czas. Miałem w sobie tyle dedykacji, werwy, żeby gonić marzenia. Potrafiłem wstać do pracy o 4.30 rano, iść na 6.00, a pracowałem na początku w kuchni, to była bardzo ciężka praca. Zaczynałem od zmywaka jak każdy, potem bardzo szybko awansowałem, rządziłem zmianą.

Miałem 19 lat, zacząłem mieć swoje pieniądze, to superuczucie. Była tradycyjna ośmiogodzinna zmiana. Brudny szedłem od razu do akademii, śmierdziało ode mnie. Trenowałem, ile miałem sił, wracałem do domu – przykładowo – o 19.00. I tak w kółko.

Nie miałem życia. Jak szedłem rano na trening, a na 17.00 do pracy, to kończyłem o 3.00-4.00 – tak jak zamyka się restaurację. I dopiero wtedy do domu.

Organizm mam młody, szybko się regenerowałem, mimo że czułem duże zmęczenie. Dużo motywacji dawało mi to, że widziałem progres w swojej grze. Po turnieju, po którym prawie wszedłem do zawodowstwa, potrafiłem wstawać o 3.00 i nie mogłem się doczekać treningu. To już było chore. Wiedziałem: gonię marzenia. Akademia była otwarta od 8.00, a ja o 6.00 pukałem do drzwi. To była szajba.

Sam wyjazd mnie nauczył dużo – nikt ci nie pomoże, jesteś sam, głupie prasowanie, pranie, tego typu rzeczy. To stało się obowiązkiem, który ciężko bywało czasem wypełnić, bo nie miałem po prostu siły. Nauczyłem się organizacji, planowania czasu, szacunku do pieniędzy. Nic nie było podane na tacy, chociaż rodzice naprawdę pomogli mi bardzo dużo. Bez nich nie doszedłbym do tego miejsca.

Wiesz, swego rodzaju nauką było nawet to, że miałem na koncie tyle medali Mistrzostw Polski, a idę do urzędu pracy i jestem na równi z człowiekiem obok mnie, który zalatuje denaturatem.

Wszystkie takie doświadczenia bardzo mocno hartują. Teraz nie ma rzeczy, której będę bał się podjąć.

Dlaczego postanowiłeś wrócić?

Ten ostatni rok był dla mnie wymarzony, grałem z najlepszymi. Wszystko było na najwyższym poziomie, a później się nie zakwalifikowałem, żeby grać z topem. Teraz dopiero rozwija się światowa druga liga snookera. Będzie 10 turniejów do rozegrania z przyzwoitą pulą pieniędzy. Mógłbym w niej grać, ale obiecałem pewnym ludziom, że pomogę im rozkręcić jedną z inwestycji i nie chcę się z tego wycofywać. To byłaby głupota, to byłoby nie fair.

Snooker jest nieobliczalny. Jedne kwalifikacje zakończyłem na topie, drugie na dole. Mój sponsor, przyjaciel, chce otworzyć nowy biznes. To duża inwestycja i ktoś musi się tym opiekować. Zapytał, czy chcę z nimi współpracować. Odpowiedziałem twierdząco, byłbym głupi, gdybym odpowiedział inaczej. Z tego może być fajny chleb.

Miałem ostre cztery lata i chcę się z tego trochę wycofać.

Marzy mi się np. otwarcie swojego klubu snookerowego, takiego dużego, w jakimś większym mieście w Polsce.

Jak rodzina zareagowała na twoją decyzję?

Tata i mama mnie rozumieją, znają ludzi, z którymi wchodzę we współpracę. Szczególnie tata, który był sportowcem, wie, jak to w sporcie bywa – że po prostu bywa różnie. A tu trafia się rozwojowa alternatywa, mocno przyszłościowa. Warto z niej skorzystać.

Cieszę się, że rzutem na taśmę zdobyłem mój najważniejszy tytuł. To brzmi śmiesznie: ktoś tak daleko zaszedł i właśnie teraz się wycofuje. Ale musiałem podjąć tę decyzję. Jeśli zostałbym Mistrzem Świata, grałbym dalej w snookera. Sponsor powiedział: wtedy nie ma opcji. Bo on w ogóle jest fanem snookera i bilarda.

Do sportu zawsze wrócić mogę. Mam 24 lata, można grać do około 50. roku życia, jak kręgosłup pozwoli. Jak jesteś – załóżmy – 30. zawodnikiem na świecie, to oprócz snookera i tak musisz potem robić coś innego, żeby się dobrze utrzymać finansowo. Co innego taki O’Sullivan, który zarobił już mnóstwo kasy.

A może odczuwać nie tylko zmęczenie, ale i wypalenie? Chociaż po ostatnich wynikach tego nie widać.

Dojrzałość przy stole, sama gra – to wszystko pokazuje, że to nie jest kwestia wypalenia. Mentalnie przy stole czuję się bardzo dobrze. Jeśli gram dobry dzień, to wtedy – patrząc na to z boku – jestem zawodnikiem 60, 80 rankingu światowego. Potrafię regularnie przekładać, czyścić stół itd. To jest taki skill, którzy mają topowi zawodnicy.

Zresztą masz na koncie rywalizację z zawodnikami Main Touru.

I praktycznie tylko jeden mecz przegrałem do zera, a w reszcie walczyłem z nimi i pokazywałem, że można. Wygrałem 40-50 partii z nimi. Ja tam byłem, trenowałem, grałem z najlepszymi i się ich nie boję.

Co prawda u tych najlepszych rzadko, ale w grę wchodzi też stres. Rywalizowałem z jednym z nich i on notorycznie się mylił. To też są ludzie.

Teraz pojedziesz znowu do Sheffield, tym razem na największą imprezę w zawodowym snookerze – Mistrzostwa Świata. Jak siebie widzisz w tym towarzystwie, jaki to będzie turniej?

To będzie rzeczywiście wisienka na torcie wszystkich gier, najlepszy turniej. Pula nagród to blisko 10 mln zł. Mekka snookera, transmisja w BBC, Eurosporcie, oprawa znakomita. Mam do przejścia trzy mecze eliminacyjne, nie będzie łatwo i jestem tego świadomy.

Po turnieju na Malcie sam nie wiem, co o tym myśleć, to wszystko jest strasznie nieprzewidywalne. Mogę pojechać i w pierwszym meczu przegrać 10:0, bo rywal może być taki super. A może być tak, że przejdę trzy rundy eliminacji – dlaczego mam w to nie wierzyć?

Jest o tyle trudniej, że mecze są długodystansowe, do 10 wygranych frejmów. Są dwudniowe, bardzo długie. Przyjdzie nas oglądać mnóstwo dobrych znajomych z Sheffield. Lubię to miasto, cieszę się, że znowu tam jadę. Nic nie mam do stracenia. Same plusy, jak się uda wygrać poszczególne mecze, to w ogóle bomba, bo nagrody są potężne.

 

JEŻELI CHCESZ PRZECZYTAĆ DALSZĄ CZĘŚĆ ARTYKUŁU, KLIKNIJ TUTAJ I KUP E-WYDANIE „TYGODNIKA KRĄG”

 

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content