Koliberkomania – rodząca się nowosolska tradycja [WYWIADY Z KIBICAMI]

Miniony sezon siatkarski to nie tylko fantastyczna gra naszej drużyny, ale i narodziny Koliberkomanii na trybunach. Nowosolanie zdzierali gardła i dłonie dopingując swoich sportowców. Dzięki temu każdy mecz dostarczał niezapomnianych emocji zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Na temat magii kibicowania rozmawiamy z Wojtkiem Wróblewskim, Hubertem Patołą, Małgorzatą Pitrowską-Osuch i Tomaszem Bodakiem

Monika Owczarek: Pamiętasz pierwszy mecz Astry, w którym emocjonalnie uczestniczyłeś? Siatkówka zawsze była ci bliska, czy to nasze Koliberki sprawiły, że taka się stała?

Wojtek Wróblewski: Przyznam, że moja przygoda z Koliberkami zaczęła się przypadkiem. Syn trenuje w młodzikach Astry pod okiem trenera Aleksandra Karimowa i któregoś razu trener powiedział chłopakom, że gra „duża Astra” i mają wziąć swoje stroje i przyjść na mecz, żeby podawać piłki. Poszliśmy całą rodziną i tak już zostało.

Generalnie sport zawsze był i jest mi bliski. Jako dzieciak kopałem piłkę w każdej wolnej chwili, w liceum grałem w klubie w koszykówkę. Jeśli chodzi o kibicowanie, to na pierwszym miejscu była piłka nożna – w Katowicach, skąd pochodzę, chodziłem na mecze GKS Katowice. W telewizji oglądałem wszelkie rozgrywki piłkarskie – klubowe i reprezentacyjne. Poza piłką nożną oglądałem siatkówkę, hokej, skoki narciarskie, narciarstwo zjazdowe i lekkoatletykę – wszystkie igrzyska – letnie i zimowe – czy mistrzostwa świata, a do tego wszystkiego jeszcze Formuła 1 i wszelkie wyścigi samochodowe i motocyklowe.

Obecnie bardzo ograniczyłem oglądanie i kibicowanie, a to z bardzo prostego powodu: zrezygnowałem z telewizora i sport oglądam w internecie. Wracając do Astry, pierwszy mój mecz to starcie nowosolan z Juve Głuchołazy. Wygraliśmy 3:0 na początku sezonu 2017/2018 i można w zasadzie stwierdzić, że to właśnie Koliberki sprawiły, że siatkówka stała mi się bliska.

Na czym polega magia, że to właśnie siatkówka zaczęła rozwijać się w Nowej Soli? Dlaczego w ostatnim czasie tak bez reszty zawładnęła tobą ta dyscyplina?

Magią siatkówki jest chyba to, że to dość szybka dyscyplina, choć wydaje się statyczna. Walka punkt za punkt, mocne serwisy i potężne ścięcia w ataku, bloki czy zmyślne kiwki to kwintesencja dobrej siatkówki. Dodajmy do tego żywiołowy, kulturalny doping z trybun i dzieje się właśnie ta wspomniana magia.

Co sprawiło, że siatkówka tak zaczęła się rozwijać w Nowej Soli? Na pewno to, że klub jest mądrze prowadzony, jest plan, wizja, do tego dobra gra drużyny plus świetna atmosfera na trybunach. To wszystko sprawia, że ludzie się angażują. Mnie przyciągnęły piękne emocje i wspomniany wcześniej kulturalny doping – tu nie ma miejsca na wulgarne zachowania znane ze stadionów piłkarskich, które mnie zraziły do klubowej piłki w Polsce.

Jesteś jednym z frontmanów, jeśli chodzi o nadawanie rytmu kibicowaniu. Chciałbyś, żeby w jaki sposób to wyglądało w całej hali?

To, że – jak to nazwałaś – jestem jednym z frontmanów w nadawaniu rytmu w kibicowaniu, to też kwestia przypadku. Jak pojawiliśmy się na pierwszym meczu, okazało się, że miejsca dla rodziców dzieci podających piłki są na trybunie klubu kibica. Ja zawsze żywiołowo kibicuję, nie potrafię siedzieć spokojnie, zdzieram gardło i obijam dłonie klaszcząc, żeby pomóc drużynie. Tak w zasadzie jest od pierwszego meczu Astry, a skoro już siedzimy w sektorze klubu kibica, to i się do niego zapisaliśmy.

Przyznam, że bardzo chciałbym, żeby więcej osób na trybunach brało udział w dopingowaniu drużyny – im więcej osób śpiewa i klaszcze, tym jest piękniej i bardziej niesie to drużynę. Bardzo ciekawie wyglądała akcja na ostatnich meczach z Głogowem, gdy przed spotkaniem my, bębniarze, wyszliśmy przed trybuny i zostaliśmy przedstawieni kibicom i wspólnie przećwiczyliśmy przyśpiewki i potrenowaliśmy klaskanie w rytm bębnów. Takie sytuacje – przynajmniej teoretycznie – zbliżają i spajają kibiców.

Jak wiele z tego zostanie, zobaczymy w przyszłym sezonie. Osobiście chcę tak prowadzić doping, żeby jak najmniej było ciszy, a w dodatku staram się reagować na to, co się dzieje na boisku. Jeśli drużynie – mówiąc kolokwialnie – idzie, to możemy śpiewać wszystko, ale jak widzę, że na jakiejś przyśpiewce zwyczajnie co chwilę tracimy punkty, to tego dnia wolę jej nie używać, a zastosować inne i wyczuć, czy to pomaga Koliberkom. Tak samo postanowiłem nie przerywać, kiedy śpiewamy i klaszczemy tzw. „długą Astrę” – jeśli zdobywamy przy niej punkt, to jedziemy z nią ciągle, dopóki nie stracimy punktu. Mam wrażenie – może mylne – że to bardzo wspiera drużynę, a im więcej kibiców na trybunach będzie w tym brało udział, tym lepiej.

Jak twoje dłonie po meczach z Głogowem?

(śmiech) Jeszcze dochodzą do siebie, gardło zresztą też…

***

Monika Owczarek: W ostatnich miesiącach stałeś się jednym z najbardziej rozpoznawalnych kibiców. Dawałeś z siebie wszystko podczas meczów w Głogowie i kolejnych w Nowej Soli. Jeśli tylko mogłeś, uczestniczyłeś w spotkaniach wyjazdowych. Masz pomysł na kibicowanie?

Hubert Patoła: Przede wszystkim chciałbym, żeby cała hala głośno śpiewała razem z nami. Zdzieranie gardła jest o wiele lepsze dla zawodników niż walenie w bęben. Liczę na to, że w przyszłym sezonie będziemy stopniowo do tego dążyć.

Z każdym miesiącem kibicowanie nabierało coraz większego rozmachu. Który mecz minionego sezonu zapamiętasz najbardziej, a może jakąś konkretną sytuację z meczu?

Najbardziej zapamiętałem przegrany mecz w Wałbrzychu. Nasi siatkarze udowodnili mi wtedy, że kibicowanie bardzo im pomaga. Pomimo tego, że nie było naszych najbardziej aktywnych kibiców, Kolibry sami zaczęli klaskać do naszych rytmów.

Zabawa na meczu jest czymś więcej niż tylko sportowym dopingiem?

Oczywiście, przede wszystkim integruje ze sobą ludzi. Sprawia, że Koliberkomania z każdym meczem rośnie w siłę. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mamy szacunek do każdej osoby. Ostatnie mecze z Głogowem u nas pokazały, że można kibicować z klasą. Podziękowaliśmy kibicom z drużyny przeciwnej za wspaniały doping. Takie sytuacje uczą kultury, dają dobry przykład najmłodszym i pokazują, że nawet rywalizując można się szanować i lubić. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy mieli okazję do ponownego wspólnego kibicowania.

W Głogowie tak bardzo napracowałeś się na bębnach, że twoje dłonie były w opłakanym stanie. Doszedłeś już do siebie?

Po dwóch meczach na wyjeździe przez tydzień nie mogłem rzucać dyskiem na treningach ze względu na okropne odciski. Wziąłem poprawkę na kolejne dwa spotkania u nas i pożyczyłem bęben i pałeczkę, która sprawiła, że nie miałem po meczach problemu z odciskami. Walenie w bęben nie jest takie łatwe na jakie wygląda.

***

Monika Owczarek: Na mecze Astry chodzicie całą rodziną. Twoje dzieci wspaniale się bawią, a najmłodsza Oleńka stała się wręcz maskotką siatkarzy. Kiedy wpadliście w siatkówkę po same uszy?

Małgorzata Pitrowska-Osuch: Ze wszystkich sportów zespołowych siatkówka podoba mi się najbardziej. Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać Pawła Skibickiego i jego żonę Kamilę. Przesympatyczni młodzi ludzie. Okazało się, że Paweł właśnie dołączył do Astry, więc temat siatkówki naturalnie nam czasem towarzyszył. Na początku sezonu razem z dziećmi postanowiłam się wybrać na mecz. No i wpadliśmy. Doświadczyliśmy superemocji i radości z kibicowania. Kupiła nas maskotka Koliberka, która bawi dzieci podczas każdego spotkania. Na kolejny mecz dołączył mąż i również złapał bakcyla.

Sobotnie wyjścia na mecz stały się rodzinną tradycją, która zaczęła łączyć?

Dokładnie tak. Siatkówka nas połączyła radością kibicowania. Każdy z nas ma swoje pasje i zainteresowania. Dla mnie i męża to jest oderwanie od myślenia o obowiązkach, pracy, problemach. Zapominamy o wszystkim, telefony głęboko schowane, koncentrujemy się tylko na meczu i pozytywnych doznaniach płynących ze sportowych emocji. Mecze Astry są po prostu nasze, wspólne – znaleźliśmy coś, co wszystkim się podoba.

Po kilku meczach syn zaczął nas męczyć, żeby zapisać go na treningi piłki siatkowej dla dzieci. Dołączył do grupy Andrzeja Krzyśki w Astrze. Treningi uwielbia. Mąż kombinuje przy każdym meczu wyjazdowym, jak tu zrobić, żeby pojechać. Nie zawsze to jest możliwe, ale nigdy nie mamy wątpliwości, że jak się da, to jedziemy. Dla dzieciaków takie wyjazdowe mecze to frajda. W kibicowaniu Koliberkom nasza rodzina jest jednomyślna.

***

Monika Owczarek: Na mecze Astry chodzisz od dłuższego czasu. Jak oceniasz klimat, który tworzy się wokół Kolibrów?

Tomasz Bodak: Na podstawie wielu lat, podczas których oglądam siatkówkę i czynnie kibicuję – tak naprawdę od początku, kiedy Astra gra w II lidze – sytuacja na trybunach jest rozwojowa. Chodzi nie tylko o grupę kibiców dopingującą cały mecz, bo taka grupa w poprzednich latach była może mniejsza, ale też była. Jednak w poprzednich latach reszta kibiców na trybunach poza klaskaniem nie dopingowała prawie wcale. Teraz sytuacja odmieniła się na duży plus i nie ma czegoś takiego jak klub kibica i reszta kibiców. Wszyscy będący na meczach w naszej hali tworzą jeden wielki nowosolski kocioł. Nauczyliśmy się głośno dopingować swoją drużynę i to jest piękne. We wcześniejszych sezonach tego brakowało. Teraz doping stał się lepszy i razem tworzymy klimat. Zmierzamy do dobrego pierwszoligowego poziomu. Nie tylko w grze, ale i w kibicowaniu.

Uczestniczyłeś w wielu spotkaniach. Czy coś szczególnie utkwiło w twojej pamięci?

Najbardziej zapamiętam ogranie byłego pierwszoligowca w naszej hali, czyli mecz z Wałbrzychem. Wtedy pomyślałem sobie, że naprawdę ten skład, który mamy, jest dobry i może wszystko. Drugą taką sytuacją było dołączenie do klubu kibica Huberta Patoły. Poczuł moc bez żadnego namawiania, zaraził się kibicowaniem i dał mi nadzieję, że naprawdę w naszej hali można zrobić świetny doping. Dzięki Hubertowi i bardzo wielu ludziom, którzy zaczęli aktywnie kibicować, na trybunach zrobiło się głośno i wesoło. Staliśmy się mocną grupą i kolejnym zawodnikiem w zespole Astry.

Jak postrzegasz naszych zawodników? Co możesz o nich powiedzieć tym, którzy jeszcze nie dotarli na ich mecze?

Nie każdego dobrze znam. Siatkarze mają swoje obowiązki zawodowe i treningi. Trudno znaleźć czas na dłuższą rozmowę. Niektórych jednak znam od kilku lat, od kiedy Astra gra w II lidze. Widać dojrzałość w ich grze i rosnącą sportową pewność siebie. Oglądając grę zawodników z trybun, widać, że tworzą naprawdę zgrany zespół. Czujemy na trybunach, że robią wszystko, by wygrać – zarówno dla siebie, jak i dla nas, kibiców.

Ogólnie to równe chłopaki, fantastycznie potrafiący cieszyć się z każdej udanej akcji i motywujący siebie nawzajem, gdy coś nie wyjdzie. Robią to, co lubią i dzięki temu w tym sezonie pokazali dużo dobrej siatkówki, a nam – kibicom – dali dużo radości z jej oglądania. Ze swojej strony mogę zapewnić, że będę kibicował w każdej sytuacji na dobre i na złe. Tych kibiców, którzy nie mieli jeszcze okazji poczuć mocy Koliberkomanii, zapraszam jesienią. Sport i lokalny patriotyzm łączy ludzi, dlatego razem zdobędziemy I ligę. Do zobaczenia na trybunach hali przy ul. Botanicznej!

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content