Szarpanina z policją i pytania o reakcję mundurowych [WYBÓR TEKSTÓW 2020]

– Moim zdaniem funkcjonariusze postąpili nieadekwatnie do sytuacji. Normalnych, prostych obywateli, którzy bronią swojej wioski, nie powinno traktować się jak kryminalistów – mówi sołtyska Bobrownik Weronika Poryszko. Policja, która podczas protestu zatrzymała dwie osoby, odpiera zarzuty. Specjalnie dla „Tygodnika Krąg” zdarzenie ocenia Dariusz Loranty, były policjant, pierwszy w historii stołecznej policji koordynator negocjacji i dowódca zespołu negocjatorów policyjnych

W sobotę wcześnie rano, kiedy do wsi wjechał kolejny tir jadący na rekultywowane wysypisko, mieszkańcy Bobrownik po raz kolejny zablokowali drogę we wsi [o samym proteście piszemy na str 6]. Na drodze pojawiły się także trzy radiowozy policyjne. – W piątek wieczorem zadzwonił do mnie zastępca komedanta nowosolskiej policji, który poinformował, że zgromadzenia są nielegalne i ludzie nie mogą stać i blokować przejazdu tirów. I że jestem odpowiedzialna za to, co dzieje się we wsi – opowiada sołtyska Bobrownik Weronika Poryszko.

Mieszkańcy nie chcieli przepuścić tira, dlatego doszło do szarpaniny z policjantami, w wyniku której zostały zatrzymane dwie osoby: 42- i 50-latek. Ich zachowanie już zostało podciągnięte pod konkretne paragrafy kodeksu karnego. Obaj usłyszałeli zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej, wymuszenia odstąpienia od czynności urzędowych. Oprócz tego 42-latek usłyszał zarzut znieważenia funkcjonariusza publicznego.

– Nie będzie żadnego przyzwolenia na to, by ktokolwiek podnosił rękę na funkcjonariusza – podkreśla mł. asp. Renata Dąbrowicz-Kozłowska, rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Nowej Soli.

Nie uderzyłem policjanta”

Jednak według osób, które były tego poranka na miejscu, ocena tej sytuacji nie jest jednoznaczna. Dotarliśmy to filmów z tego zdarzenia, na których widać i słychać zarówno protestujących, jak i funkcjonariuszy, którzy ostatecznie pozwalają odjechać kierowcy tira.

Wtedy ze strony mieszkańców słychać wyrazy niezadowolenia: „To jest ZOMO” oraz „brawa dla polskiej policji”. W słowach słyszalne są także wulgaryzmy, na które reaguje jeden z policjantów, który cofa się do protestującego i prawdopodobnie chce – jak to policjanci kolokwialnie określają – wyciągnąć go z tłumu. W obronie protestującego staje inny uczestnik protestu, który krzyczy: „Dlaczego pan go rusza?”.

Na nagraniach widać, że chwilę później ten mężczyzna jest pacyfikowany przez kilku policjantów i ostateczie zatrzymany. W tle słychać słowa: „Zamiast pomagać, męczycie ludzi”.

– Krzysztof, mój mieszkaniec, został zatrzymany, bo wbiegł między policjanta a pana, do którego cofnął się policjant – tak naprawdę nie wiem z jakim zamiarem. Krzysiek krzyknął, żeby go zostawił. Czy dotknął policjanta, przepchnął, smyrnął po mundurze – tego nie widziałam. Ale ewidentnie stanął w obronie człowieka, do którego wrócił się spod tira jeden z funkcjonariuszy – mówi sołtyska Poryszko.

– Czy funkcjonariusze postąpili właściwie i adekwatnie do zaistniałej sytuacji? – pytam sołtyskę Bobrownik, która zdarzenie widziała na własne oczy.

– Moim zdaniem nie. Normalnych, prostych obywateli, którzy bronią swojej wioski, nie powinno traktować się jak kryminalistów – mówi szefowa sołectwa.

Krzysztof Graczyk, którego zatrzymano w trakcie protestu: – Nie uderzyłem policjanta, nie zgadzam się z zarzutem i czuję się niewinny.

Weronika Poryszko uważa, że tej sytuacji można było uniknąć, gdyby policjant nie wycofał się w reakcji na słowa protestujących, które jej zdaniem wyprowadziły go z równowagi: – Czemu się cofnął? W jakim celu? I dlaczego akurat do tego pana, który z nautry jest spokojnym człowiekiem i był najcichszy na całym proteście?

Mieszkaniec Bobrownik, który był na miejscu sobotniej akcji: – Ja wszystko rozumiem, że było dużo niepotrzebnych słów, wyzwisk. Pewnie nie powinno to mieć miejsca. Ale zaryzykuję takie stwierdzenie: kibola, który krzyknąłby najgorsze rzeczy na policjantów, by nie ruszyli, bo zaraz mieliby całą resztę wiszącą na plecach. Tu było inaczej, bo na ulicę wyszli zwykli mieszkańcy: mężowie, ojcowie, którzy protestowali w słusznej sprawie.

Policja jak kombinerki

Pięć filmików, do których dotarliśmy, pokazałem Dariuszowi Lorantemu, nadkomisarzowi w stanie spoczynku, pierwszemu w historii stołecznej policji koordynatorowi negocjacji i dowódcy zespołu negocjatorów policyjnych.

Loranty przekonuje, że policjanci na wszelkiego rodzaju protestach powinni stosować postawę pragmatyczną wynikającą zarówno z przepisów, jak i z doświadczenia. – Jest taka zasada, że nie wracamy się do tłumu. Tłum może – przepraszam za określenie – „wyjapić się”, krzycząc co chce, a policjantów ma to nie interesować. Tłum ma prawo krzyczeć. Widać, że ten policjant dał się ponieść emocjom i jego zachowanie w mojej ocenie było nieprofesjonalne – mówi Dariusz Loranty.

Jednocześnie podkreśla, że sama technika zastosowania środków przymusu bezpośredniego nie zrobiła na nim wrażenia: – Tak mniej więcej to powinno wyglądać. Natomiast samo zatrzymanie jest przeprowadzane tak, jak to powinno wyglądać, łącznie z przyciśnięciem do ziemi. I ma być tylu policjantów, ilu było na tych nagraniach. Człowiek protestuje w jakiejś sprawie – niech będzie, że słusznej. Ale policjant jest na służbie, ma po niej wrócić cały i zdrowy, bo jutro czy pojutrze nikt nie może sobie pozwolić na stratę człowieka. Natomiast jeszcze raz powiem: absolutnie policjanci nie powinni odpowiadać na żadne zaczepki. Policja jest jak kombinerki. Z jednej strony jest ramię, które stanowi prawo. A z drugiej – jest decyzja. Policjant na tego typu zdarzeniach nie jest od myślenia, nie jest od dywagacji, co mówi konstytucja, co też jest na nagraniu. Zgodnie z taktyką zespolonych działań policjant nie ma rostrzygać słów na ulicy, tylko ma udrożnić drogę. Jak się okaże, że ktoś z protestujących nie działa zgodnie z prawem, to i tak poniesie odpowiedzialność – mówi Dariusz Loranty.

Czysto teoretycznie: czy zatrzymywany mieszkaniec ma prawo się bronić, jeśli kilku policjantów na nim siedzi i wykręca mu ręce? – pytam.

– Powiem taką anegdotę. Przed rokiem bodajże ’97, kiedy nastąpiła znacząca zmiana kodeksu karnego, był rozróżniany tzw. bierny opór, czynny opór i czynna napaść. Jak my, policjanci, przepychaliśmy obywatela, to był bierny opór. Ale jak on nas łapał za mundur, to już był czynny opór. A jak spadła czapka policjanta, to była czynna napaść. To już nie obowiązuje od 1997 r., ale pragamtyka jeszcze trwa. I teraz do puenty: nie jest tak, że ci ludzie w momecnie, kiedy policjant wykręcał im rękę, nie mieli prawa się bronić – ocenia pierwszy polski negocjator.

Jak to jest z protestowaniem w czasie epidemii

Dariusz Loranty porusza jeszcze jedną kwestię: czy w dobie koronawirusa mieszkańcy mogli protestować?

– Ludzie zebrali się w jednym miejscu, czego ze względu na zagrożenie pandemią robić nie wolno – mówi rzeczniczka nowosolskiej policji.

Loranty: – Błędnie podaje się informację, że w Polsce nie ma prawa do zgromadzeń publicznych. W 2015 obecna władza wprowadziła prawo do zgromadzenia spontanicznego, czyli takiego, które nie musi być zgłaszane do samorządu. Ono musi spełniać kryteria: musi być w związku z zaistniałym nagłym zdarzeniem. To jest pierszwa przesłanka. Koronawirus teoretycznie to zniósł, ale to nie do końca tak jest. Gdy liczba uczestników zgromadzenia nie wynosi więcej niż 50 osób i ci ludzie zachowują dystans społeczny, mają maski – to nie jest wcale takie oczywiste, że nie mogli protestować.

Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich, opublikował niedawno stanowisko, które wpisuje się w tę retorykę. Czytamy w nim: „Całkowita niemożność organizowania zgromadzeń publicznych w stanie epidemii narusza istotę wolności zgromadzeń, co budzi wątpliwości konstytucyjne”.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content