Kadry z drona Jarosława Werwickiego [ROZMOWA, ZDJĘCIA]

Fotografując, wyczekuje się takich smaczków. A jeśli ma być fajny efekt, to potrzebny jest czas. I odpowiedni sprzęt. Co prawda sam zdjęć nie zrobi, ale bardzo się przydaje. Jest tak, że mam w głowie obraz, który chcę uzyskać, ale do tego potrzeba różnych technik i obiektywów. Te ostatnie są akurat ciężkie – mówi pasjonat fotografii Jarosław Werwicki

Nowosolanin robi zdjęcia korzystając zarówno ze standardowej lustrzanki, jak i z drona. W efekcie uzyskuje niepowtarzalne, dobrej jakości obrazy ujęte z ciekawej perspektywy. Jarosław Werwicki najczęściej fotografuje Nową Sól i okolice.

Gdy otwierano zrewitalizowany najdłuższy w Europie most kolejowy w Stanach, który jest teraz jedną z większych atrakcji sieci ścieżek rowerowych, postanowił udać się na miejsce i sfotografować most z powietrza. Wtedy też po raz pierwszy udostępnił swoje prace w przestrzeni publicznej.

Natychmiast spotkały się z uznaniem internautów.

***

Marta Brych-Jackiewicz: Dlaczego akurat zdjęcia mostu w Stanach pokazałeś publicznie jako pierwsze?

Jarosław Werwicki: Postanowiłem kupić drona i zrobić sobie na niego prawo jazdy. Akurat uzyskałem uprawnienia, gdy ogłoszono otwarcie mostu dla rowerzystów. I jako świeżo upieczony operator puściłem drona po raz pierwszy rok temu właśnie w tym miejscu. Skoro zrobili z najdłuższego w Europie mostu kolejowego ścieżkę rowerową, to uznałem, że to rewelacyjny pretekst do obfotografowania obiektu z powietrza.

*

Wrzuciłem później zdjęcia do sieci. Sam się zdziwiłem, że zrobiły taką furorę. Stwierdziłem, że stworzę fanpejdż na FB [profil „Fota z Drona” – red.] i tam będę swoje zdjęcia wrzucał. Nie sądziłem nawet, że to tak się rozwinie. Zwłaszcza że do dzisiaj żadne z moich zdjęć mi się nie podoba…

Zdjęcia mostu, portowej kładki nad Odrą, panorama Nowej Soli, zdjęcie wieży kościoła św. Antoniego – przecież to fantastyczne obrazy.

Wciąż nie zrobiłem takiego, o którym pomyślałbym: ale petarda! Może kiedyś?

Ale twoje zdjęcia podobają się innym. Jak się robi dobrą fotę?

Kluczem do udanego zdjęcia jest przede wszystkim kadr. Jeżeli go odpowiednio uchwycisz, to już połowa sukcesu. Druga połowa to praca przy wywoływaniu takiego zdjęcia.

Obrabiasz je?

Korzystam z programu do wywoływania. Nie mam Photoshopa. Nic do swoich zdjęć nie doklejam. Jedyne, co robię, to wyciągam z nich to, co aparat uchwycił. Akcentuję rzeczy, które chcę pokazać. Ale najpierw muszę je uchwycić w kadrze.

Fotografując, wyczekuje się takich smaczków. A jeśli ma być fajny efekt, to potrzebny jest czas. I odpowiedni sprzęt. Co prawda sam zdjęć nie zrobi, ale za to bardzo się przydaje. I jest tak, że mam w głowie obraz, który chcę uzyskać, ale do tego potrzeba różnych technik i obiektywów. Te ostatnie są akurat ciężkie. Sprzętu zresztą mam dużo więcej niż to, co zabieram jednorazowo w plener, ale jeśli chcę iść w jakieś miejsce, muszę z czegoś zrezygnować, bo wszystkiego nie uniosę. A ze zdjęciami jest tak, że jak jestem w terenie i fotografuję coś, co fajnie wygląda, to nie znaczy, że jak usiądę do komputera, to uda się wywołać to tak, jak chcę. Bo przy komputerze jest druga część tej zabawy.

Mnie się wywoływanie zdjęć wciąż kojarzy z koniecznością wykorzystywania ciemni. Miałeś kiedyś prywatną ciemnię?

Przy używaniu analogowych aparatów ciemnia była koniecznością. Jako dzieciak poszedłem kiedyś na zajęcia fotograficzne do domu kultury. Chciałem zobaczyć, jak to wygląda. Później z klasą – to mogła być trzecia klasa podstawówki – poszliśmy do ujścia Czarnej Strugi. Wypstrykałem wtedy całą kliszę, później sam ją wywołałem w domu kultury. To były takie małoformatowe zdjęcia. Ciekawe doświadczenie, zwłaszcza dla takiego małego chłopaka.

Później była przerwa. Szkoła średnia. Strasznie mnie rajcowało noszenie dużej kamery szkolnej. W „Elektryku” taką mieli. To było co prawda raptem kilka epizodów związanych ze szkolnymi uroczystościami, ale przygoda fajna. Następnie znowu sięgnąłem po aparat analogowy. Ale tym razem zorganizowałem sobie ciemnię w piwnicy. Kilka razy tylko wywoływałem w niej zdjęcia. Później pojawiły się inne priorytety, choć sprzęt gdzieś jeszcze mam. Robiłem wtedy zdjęcia starą Praktiką, ale to były czasy, kiedy trzeba było mieć pieniądze, żeby kupić klisze, wywołać. Materiały były drogie. No i w końcu pojawiła się cyfrówka. Wtedy właśnie stwierdziłem, że tych zdjęć można nią mnóstwo napstrykać. Chociaż chyba trochę mniej w tym frajdy. Teraz to nawet komórką da się zdjęcia robić i ona sama dba o właściwe ustawienia.

Czyli dziś łatwiej być fotografem? Wystarczy zrobić z 200 ujęć i któreś siłą rzeczy musi się udać?

Nie, nie do końca. Kadr musisz jednak uchwycić. Zdjęcie musi mieć coś w sobie. Na tym rzecz polega. Prawdą jest jedynie to, że w tej chwili każdy robi zdjęcia. Tyle że nikt już nie wie po co. Nikt już chyba nie trzyma albumów z nimi ani po nie później nie sięga.

Realizujesz projekty głównie własnego pomysłu czy odpowiadasz na zaproszenia?

Różnie. Pojawiło się kiedyś pytanie, czy nie zrobiłbym jakichś zdjęć do nowosolskiego kalendarza. Spodobały się i dwa moje zdjęcia wykorzystano. Następnie były imprezy w mieście. Postanowiłem je uwieczniać na zdjęciach po swojemu, nieszablonowo. Kolejnym fajnym projektem było uwiecznienie emocji – na zamówienie Izy Kochanowicz – przy wręczaniu roweru naszej królowej licytacji Bogusi Brykalskiej. Nie ukrywam, że świetnie się przy tym bawiliśmy z moim bratem.

Później wymyśliłem zdjęcie „Ogólniaka”. Miało niesamowity oddźwięk i znów nakręciło do działania.

No i nadszedł ten dzień, kiedy z map miasta znika ostatni symbol fabryki Odra. Czekałem kilka dni, by uchwycić na filmie moment wyburzenia.

Rok 2020 był czasem, w którym uwiecznialiśmy imprezy charytatywne. Zaczęliśmy od WOŚP. Podczas biegu „Policz się z cukrzycą” zorganizowaliśmy największe serce utworzone z ludzi.

Były mecze i akcje charytatywne, ale też wyzwanie „Nowa Sól tańczy Jerusalemę”.

Słynna „Jerusalema”? Postanowiłem się przyłożyć do tego projektu, żeby pokazać Nową Sól z możliwie jak najlepszej strony.

Sprzęt wtedy co prawda trochę zawiódł i uzyskany efekt nie do końca jest taki, jak zamierzałem, ale i tak jestem dumny z tego projektu.

Niedługo później skończyły się imprezy.

W każdych okolicznościach da się pokazać miasto i ludzi. Pokazałem więc, jak wygląda miasto podczas lockdownu i nagraliśmy razem z personelem szpitala apel do ludzi pod hasłem „Zostań w domu”. Postanowiłem zrobić coś więcej. Przy okazji rywalizacji o tytuł Rowerowej Stolicy Polski utworzyliśmy wydarzenie „SuperFota wielkiej rodziny rowerzystów” na moście kolejowym w Stanach. Mnóstwo osób wówczas zjechało. Niesamowite przeżycie.

Poczekaj, to ty nagrywałeś w listopadzie ubiegłego roku ten film o zamkniętych cmentarzach w Nowej Soli?

Owszem. Nie można było wejść na cmentarz, więc chciałem przynajmniej pokazać ludziom, jak wyglądają groby ich bliskich zza zamkniętej bramy.

W tym roku czuwałeś nad transmisją finału WOŚP w Nowej Soli?

Tak. Ten rok zacząłem od transmisji WOŚP. Z uwagi na ograniczenia pomogłem przenieść imprezę do internetu.

Wcześniej jednak zacząłem pomagać w transmisji aukcji charytatywnych w internecie. Transmisja trwała jeden, ale za to cały Boży dzień. Wcześniej jednak nagrywałem ze sztabu krótkie zajawki.

To nie jest twoja jedyna współpraca przy działaniach charytatywnych. Po WOŚP była akcja licytacji dla Wojtusia z Bytomia Odrzańskiego. I znowu ty jako operator. Lubisz tę robotę? W przypadku akcji charytatywnych przecież darmową.

Lubię. A jeśli mogę tym pomóc, to pomagam. Robię też komercyjne sesje czy filmy, ale traktuję to jako zajęcie dodatkowe. Bardziej jako hobby.

Interesują mnie projekty niezwykłe. Najbardziej chcę robić takie rzeczy, które będą zadziwiać mieszkańców Nowej Soli. I nie tylko ich.

Pozwól, że przeskoczę na temat drona, bo nurtuje mnie pytanie: wyłączył ci się kiedyś w trakcie latania?

Nie, ale trzeba zawsze myśleć, że może tak się stać. Pewne ujęcia i przeloty trzeba sobie darować, bo można szkód narobić. Jest trochę rzeczy niezależnych od operatora, np. jeśli ptak się zainteresuje dronem, ale i sam sprzęt może zawieść.

Jak latam nad wodą czy na dużej wysokości, to jest to tylko moje ryzyko utraty drona w razie awarii. Ale wybieram takie miejsca przelotu, żeby w razie czego dron nie spadł komuś na głowę. A generalnie dron to przydatna rzecz. Pozwala w kilka sekund się przemieścić. Można go zatrzymać w powietrzu i da się zrobić zdjęcie z takiego miejsca, do którego na nogach nie dałoby się dotrzeć i można pokazać to, czego nie widać na pierwszy rzut oka.

O czym, poza ustrzeleniem zdjęcia-petardy, marzy fotograf Jarosław Werwicki?

Mam parę marzeń, ale na razie je dla siebie zachowam. Powiem tylko tyle: kto wie, może kiedyś będę mógł sam wznieść się w powietrze? [uśmiech].

*wszystkie zdjęcia autorstwa Jarosława Werwickiego

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content