„Byłam na badaniu. Bolało, ale tylko troszkę”. Mama Mai w szczerej rozmowie

– Bawił się z nią wujek i zapytał: dlaczego Majusia jest taka kochana? Odparła: bo Majusia urodziła się z wadą serca – poruszająca rozmowa z Angeliką Pawlak, mamą Mai Michockiej. Zbiórka dla 2-letniej dziewczynki zakończyła się sukcesem! 14 lutego, w Dniu Wiedzy o Wrodzonych Wadach Serca, Maja poleci z rodzicami do Bostonu. Tam lekarze zawalczą o jej życie

Mateusz Pojnar: Nie potrafię sobie wyobrazić, co poczuliście, gdy licznik pokazał w końcu 2 mln zł.

Angelika Pawlak: Olbrzymią ulgę. Akurat usypiałam Maję. Moja pierwsza reakcja to był po prostu płacz. Łzy szczęścia.

A za chwilę pojawił się strach.

Jak to?

Takie myśli na zasadzie „co dalej? Przecież my zaraz lecimy, a nie mamy biletów. Trzeba się ogarnąć, pakować”. Był zamęt w głowie.

A Maja jak zareagowała?

Obudziła się akurat wtedy, jak zaczęłam płakać, i powiedziała: mamusiu, chcę cię przytulić. Przytuliłam ją i powiedziałam: Majeczko, lecimy do Bostonu. A ona na to: huraaa! [uśmiech]

Co w trakcie tej zbiórki utkwiło ci szczególnie w pamięci?

Na pewno poświęcenie burmistrza Jacka Sautera – nagrał słynny filmik, w którym wchodzi w garniturze do Odry, a potem błaga o pomoc Mai. To zrobiło na nas wrażenie. Wcześniej rozmawiałam z panem burmistrzem i powiedział, że coś szykuje. Wyraził nadzieję, że to pomoże naszej córeczce. Ale nie spodziewałam się, że to będzie taka bomba.

Jak zobaczyłam ten film, zaczęłam krzyczeć i natychmiast zadzwoniłam do burmistrza zapytać, czy oszalał i czy jest zdrowy [śmiech]. Szaleństwo, które przyniosło wiele dobrego.

W momencie publikacji filmu w internecie zbiórka ruszyła z kopyta. Były u ciebie chwile zwątpienia, w których myślałaś: nie damy rady? To jest tak wielka kwota, że się nie uda?

Tak, były. Bo bywały chwile, kiedy licznik się zatrzymywał.

Choćby na początku: zamieściłam na Facebooku bardzo osobisty wpis, zbiórka mocniej ruszyła, ale już po dwóch dniach przystopowała. Stawaliśmy na głowie, ale to wszystko nie chciało się rozpędzić.

Już wtedy wiedziałam, że potrzebujemy czegoś, co popchnie to do przodu, do samego końca.

Nadzieja rosła z dnia na dzień? Bo im było bliżej finału, tym szybciej pieniądze zaczęły rosnąć.

Przyszedł nawet moment, w którym totalnie odcięliśmy się i nie zaglądaliśmy na Siepomaga.pl. Mówiliśmy sobie: okej, chcemy, żeby ktoś zaraz do nas zadzwonił i powiedział, że to już koniec, że mamy pieniądze. Nie mieliśmy już sił.

Ktoś pomyśli: tylko czekali na pełną kwotę. Ale tak naprawdę za tym idą nieprzespane noce, siedzenie do rana nad zbiórką, podziękowania, pisanie mejli do sławnych ludzi z prośbą o pomoc, ratunek.

Widziałeś, ile było licytacji? Ludzie mają olbrzymie serca. Czuliśmy, że mamy wsparcie, bo ktoś jest w stanie oddać swój ostatni grosz na tę zbiórkę.

Wydaje mi się, że bytomianie, nowosolanie i nie tylko poczuli to, co napisał burmistrz na banerach promujących zbiórkę – że tak naprawdę Maja to jest „nasze dziecko”. I że „nasze dziecko” trzeba ratować. Przypomnieliśmy sobie, że jesteśmy wspólnotą.

To było super. Dostawałam wiele wiadomości z wyrazami wsparcia od ludzi, których w ogóle nie znam. Bywało tak, że oni przyjeżdżali do nas specjalnie po to, żeby zapytać, jak się czuje malutka. Pytali, czy dajemy sobie radę. Dawali nam zrozumienie.

Obcy człowiek potrafi tak zaangażować się w pomoc… Coś pięknego.

Co jeszcze ostatnie tygodnie powiedziały ci o ludziach?

Że nie wolno w nich wątpić. Te dni przywróciły mi wiarę w ludzi, bo wcześniej dużo już przeszliśmy i wielu nas zawiodło. Ktoś nie ma niczego albo ma niewiele, a jest w stanie zrobić wszystko, by pomóc drugiemu. To nas poruszyło.

Mimo że mamy problem i musimy ratować nasze dziecko, staramy się pomagać również innym dzieciom. Kiedy miałam jakąś kwotę, to dzieliłam ją na pięć zbiórek, nie tylko na moją córkę. Scrollowałam Siepomaga.pl i szukałam dzieci, które są w podobnej sytuacji. I wpłacałam.

Chciałaś w ten sposób spłacić dług wdzięczności?

Nie. Czysta pomoc po prostu. Robiliśmy to wcześniej, zanim Maja przyszła na świat, i robimy nadal. Tylko wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy, że choroba może spotkać nasze dziecko.

To nie jest spłata długu wdzięczności, bo naszej wdzięczności nie da się opisać czy obliczyć, ile ona kosztuje. Pomagał cały świat, nie tylko Bytom Odrzański i okolica. Pojawiały się wpłaty ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Włoch. O Majeczce dowiedzieli się ludzie z każdego zakątka świata.

Jak czuje się Majeczka? Niedawno ponownie byliście u lekarza.

Niestety, pan doktor porównał aktualne wyniki badań z tymi sprzed miesiąca i stwierdził, że stan serduszka cały czas się pogarsza.

Po Mai praktycznie tego nie widać, ale po niej nigdy nie było widać oznak choroby. U niej zło przychodzi nagle. Wtedy liczą się minuty, godziny, gdy trzeba ją ratować. Już raz mieliśmy taką sytuację.

Dziś może troszkę bardziej widać po niej chorobę. Zaczyna szybciej się męczyć, jest bardziej senna. Bo generalnie to jest wulkan energii i nigdy nie chce spać [uśmiech]. Teraz te drzemki są częstsze. Przychodzi do mnie po chwili zabawy i mówi: mamusiu, zmęczyłam się. Mniej biega, bo zaraz ma zadyszkę i serce bije szybciej.

Opowiedz mi coś więcej o Mai. Jaka jest?

Szybko wydoroślała. Jednocześnie jest bardzo żywiołowym, energicznym dzieckiem. Czasami myślimy sobie, co to będzie, jak już naprawią jej to serduszko. Wtedy chyba już w ogóle nie będziemy spali [śmiech].

Mówiąc serio, cieszymy się, że tak jest, bo gdyby leżała w łóżku, my też nie mielibyśmy aż tyle sił, by o nią walczyć. Ona daje nam energię.

Majusia przede wszystkim jest bardzo mądrym dzieckiem. Mimo swoich 2 lat wiele rozumie. Pewnego dnia bawił się z nią wujek i zapytał: dlaczego Majusia jest taka kochana? Odparła: bo Majusia urodziła się z wadą serca.

Skąd wie? Przecież my przy niej o tym nie mówimy. Chronimy ją, jak możemy. Raczej zagajamy, że trzeba jechać do pana doktora, żeby naprawić serduszko i tak dalej. Bo przecież my musimy ją przygotować do takiej wizyty.

Maja bardzo szybko przystosowuje się do zmian. Jedziemy do szpitala, dwa dni jest trudno, ale szybko się aklimatyzuje. Widzi same plusy – przecież w szpitalu są inne dzieci, dlatego jest fajnie. Dzwoni do niej babcia i pyta: Majeczko, jak tam, dajesz radę? A ona: pewnie, wczoraj bawiłam się już z Antosiem. Byłam na badaniu, bolało, ale tylko troszkę.

Może pomagają jej te urocze różowe okulary?

Czasem sobie myślę, że różowe są również te szkiełka [śmiech]. Jest wspaniałym, kochanym dzieckiem.

Kiedy jedziecie do Bostonu i na czym będzie polegało leczenie Mai?

Pierwszą wizytę mamy już 17 lutego. Wylot jest 14, w Dniu Wiedzy o Wrodzonych Wadach Serca.

I w Dniu Zakochanych.

Ale to drugie święto dzisiaj jest dla nas ważniejsze. W przyszłym tygodniu postaramy się o wszelkie formalności związane z wyjazdem.

Plany są takie, że Maja najpierw przejdzie cewnikowanie serca, a później operację. W tzw. międzyczasie lekarze chcą jej zrobić tomograf serduszka, bo wcześniej go nie miała, a to jest bardzo ważne. Przejdzie też inne podstawowe badania, tym bardziej że Mają ma trombofilię.

Ma mieć wymienioną zastawkę mitralną na zastawkę melody – płucną, ale w Stanach Zjednoczonych mają innowacyjny sposób, żeby przy takich problemach wszczepiać ją w pozycji mitralnej. Klinika w Bostonie stosuje to od dłuższego czasu – z powodzeniem. Mnóstwo dzieci i dorosłych ma taką zastawkę. Uratowali im wszystkim życie.

Maja ma problem zakrzepowy i jej wszystkie poprzednie zastawki zapychały się, robiły czarne, choć nie powinny. Był czas, że operacje miała z miesiąca na miesiąc. Ten zabieg, który przed nami, będzie operacją ratującą życie. Bo życie Mai jest bardzo zagrożone.

Nie jest ci przykro, że państwo nie pomaga takim dzieciom tak, jak powinno?

Bardzo przykro. Takich dzieci jest sporo. Wolałabym się nie wypowiadać na ten temat, bo mogłabym użyć zbyt dużo cierpkich słów, a tego nie chcę.

Ale tak – nie powinno to tak wyglądać. Rodzice wiedzą, że jeżeli ktoś obcy im nie pomoże, to ich dzieci…

Cieszę się, że mieliśmy do uzbierania „tylko” 2 miliony. To jest ogromna kwota i gdy ją usłyszeliśmy, ugięły nam się nogi. Ale niektórzy muszą mieć dużo więcej w jeszcze krótszym czasie.

Dlaczego czas i pojemność portfela mają decydować o tym, czy moje dziecko umrze? Trudno mi o tym mówić.

Domyślam się. Jak podziękowałabyś tej całej armii ludzi, którzy wpłacali na leczenie Mai?

Samo „dziękuję” nie wystarczy. Tak jak mówiłam, nie ma słów, które mogłyby opisać naszą wdzięczność.

Wiesz, wczoraj siedziałam godzinę nad wpisem na FB, w którym chciałam ludziom podziękować, ale nie dałam rady podziękować wszystkim. Nie chcę wymieniać, bo kogoś pominę.

Chcę po prostu podziękować wszystkim za to, że dali nam swoje serce. Za to, że oddali cząstkę siebie, żeby ratować moje dziecko.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Mateusz Pojnar
Latest posts by Mateusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content