Wszystko kręci się wokół Odry. Za nami rozmowy o fabryce nici i rzece

Tak już jest w historii Nowej Soli. Jeśli nie wokół byłej fabryki nici, to wokół rzeki. Dlatego mieszkańcy chętnie uczestniczyli w piątkowym „Wieczorze z Odrą” w muzeum i bibliotece

Najpierw zaczęło się od spotkania w muzeum z dyrektorem placówki dr. Tomaszem Andrzejewskim, który wydał książkę „Fabryka nici w Nowej Soli, cz. II, 1945-2009”. Sala muzeum szczelnie wypełniła się czytelnikami, często byłymi pracownikami legendarnej fabryki. Mieli okazję do wspomnień.

– Rok temu zadawali państwo pytanie, czy powstanie druga część publikacji o fabryce nici. To był pracowity rok i rzeczywiście powstała – mówił Andrzejewski. Spotkanie rozpoczęło się od filmu dotyczącego funkcjonowania „Odry”. Powstał 30 lat temu i został nakręcony przez Fundację Otwartego Muzeum Techniki we Wrocławiu.

Dyrektor podkreślał, że rewitalizacja, która dzieje się na terenach pofabrycznych, jest „próbą ratowania tej przestrzeni dla tkanki miejskiej”. – Większość z państwa spędziła tam dużą część swojego życia – zwracał uwagę. – Ta książka powstała właśnie po to, by zachować to od zapomnienia dla kolejnych pokoleń. To też z mojej strony forma podziękowania tym wszystkim, którzy w tej fabryce pracowali. Dla siebie i dla pomyślności Nowej Soli.

Andrzejewski zaznaczał, że książka nie powstałaby bez pomocy wielu ludzi: Agaty Pobihuszki, Stefana Niedźwiedzia, Wandy Świdzińskiej, Iwony Sondej-Barrigi, Marka Szczypczyka, Henryka Poturnickiego, Lecha Adamczaka, Jana Wojtasika, Jarosława Sawickiego czy Andrzeja Matuszewskiego. – Dla miasta likwidacja fabryki była traumą – przyznawał. – Trwała 19 lat. To chyba najdłuższy proces likwidacji zakładu. Zaczęło się w 1990 r., a skończyło w 2009. Długi, bolesny proces.

fot. Muzeum Miejskie w Nowej Soli

Dr Andrzejewski przypominał, że Nowa Sól mocno ucierpiała w latach 90., gdy rodził się w Polsce kapitalizm. Zapłaciła za przemiany wysoką cenę. – Przedstawiam proces odtwarzania fabryki po czasach niemieckich, rozkwit w latach 60. i 70., trudności w 80. aż do tego, co stało się w latach 90. i później, czyli powolnego schyłku – opowiadał o tym, co czytelnik znajdzie w drugiej części jego publikacji. Nie brakuje w niej też faktów z dokumentów sądowych i informacji o tym, co działo się na tych terenach po likwidacji „Odry”.

Ludzie dobrej roboty

W publikacji jest także sporo zdjęć, ale z nimi wbrew pozorom nie było tak łatwo: – Komunistyczny zakaz fotografowania obiektów pracy spowodował, że były niedostępne. Można było robić zdjęcia na oficjalnych spotkaniach lub do oficjalnych celów. Takim celem było np. czasopismo „Wrzeciono”, które wydawano od lat 50. Część z tych zdjęć mamy w swoich zbiorach. Tam był publikowany cykl „Ludzie dobrej roboty”.

Dyrektor Andrzejewski podkreślał, że ta książka to dla niego również osobiste emocje: – Chodziłem do zakładowego przedszkola i żłobka. Pamiętam, jak czekałem na mamę, która wychodziła z fabryki, gdzie pracowała w kuchni.

– Można powiedzieć, że jedna trzecia Nowej Soli była związana z „Odrą”, druga część z Dozametem, a trzecia z resztą zakładów pracy – dodał autor książki. – W 1974 r. „Odra” zatrudniała 4,5 tys. osób – to najwyższy pułap.

– Ta książka niesie za sobą nie tylko wymiar literacki, ale i sentymentalno-pamięciowy – ocenił wspomniany wcześniej Stefan Niedźwiedź, który pomógł autorowi w jej przygotowaniu.

Później uczestnicy spotkania przeszli do sali, gdzie mogli zobaczyć wystawę zdjęć „Ludzie Odry”. Nie zabrakło też przedmiotów związanych z fabryką. – Mieliście z nimi styczność podczas swojej pracy zawodowej – zwracał się do nowosolanek i nowosolan Tomasz Andrzejewski.

Intymnie

Później, już w bibliotece, odbyło się drugie spotkanie poświęcone książce „Rzeka ma zawsze rację”. Premiera pod koniec lipca przyciągnęła na cypel nad Odrą ponad 150 osób. W piątek w bibliotece było znacznie mniej gości, spotkanie było za to bardziej kameralne, momentami intymne.

Zanim Mateusz Pojnar zaczął opowiadać o książce, dyrektor biblioteki Tomasz Jędraszak otworzył wystawę poświęconą powodzi z 1997 r. Na ścianach kilku bibliotecznych sal można obejrzeć kilkadziesiąt zdjęć, które przedstawiają wielką wodę w Nowej Soli i okolicach. Pochodzą z archiwum muzeum i od mieszkańców, wydrukowano je w dużych formatach.

Goście obejrzeli też kilkuminutowy film dotyczący wydarzeń z lipca 1997 r. To zlepek archiwalnych nagrań sprzed 25 lat. Po projekcji Robert Kajdanowicz, przy skrzypcach Eliasza Gramonta, zaśpiewał „Moją i twoją nadzieję”, piosenkę zespołu Hey, która jednoznacznie kojarzy się z powodzią tysiąclecia. W ‘97 zaśpiewali ją najważniejsi polscy muzycy, m.in. Czesław Niemen, Maryla Rodowicz czy Edyta Bartosiewicz.
Mateusz Pojnar opowiadał, że pomysł na książkę narodził się ponad rok temu. Uświadomił sobie, że jego najwcześniejsze wspomnienia związane są właśnie z wielką wodą w Nowej Soli. – Odra to dla mnie przede wszystkim rzeka dzieciństwa. To spacery nad rzeką, wizyty u babci, która mieszkała przy ul. Odrzańskiej, sto metrów od rzeki – wspominał. Książkę zadedykował właśnie babci, która zmarła krótko przed premierą publikacji. Jeden z rozdziałów zadedykował też Andrzejowi Balinowskiemu, nieżyjącemu społecznikowi, dla którego Odra tak wiele znaczyła.

fot. Karol Kolba

Pojnar chciał, by „Rzeka ma zawsze rację” była uniwersalną opowieścią nie tylko o żywiole i zniszczeniu, ale też o ludzkiej solidarności i wspólnym działaniu mieszkańców, które przyczyniło się do uratowania miasta przed zalaniem. – Woda oczywiście była w Nowej Soli, ale obroniliśmy się przed przerwaniem wałów i zatopieniem miasta. To był jeden z niewielu momentów, kiedy jako nowosolanie, jako Polacy byliśmy tak naprawdę razem, zjednoczeni – mówił. – Ile było takich momentów później? Na chwilę po śmierci Jana Pawła II, po katastrofie smoleńskiej… – wymieniał.

Mówił, jak udało mu się namówić Andrzeja Stasiuka, jednego z najpopularniejszych pisarzy w Polsce, by napisał rekomendację do przeczytania książki. – W zeszłym roku, po spotkaniu w Nowej Soli, przeprowadziłem ze Stasiukiem wywiad. Pięć lat wcześniej spotkałem się z nim też na Festiwalu Haupta w Gorlicach. Podarowałem Stasiukowi swoją pracę magisterską, w której pisałem o jego twórczości – opowiadał Mateusz Pojnar. – Gdy w mejlu spytałem go, czy nie chciałby zobaczyć mojej książki o Odrze i powodzi, zgodził się. Po jakimś czasie odpisał, że ją się nawet da czytać – śmiał się autor. – To dla mnie wiele znaczy.

Pisanie książki było dla Mateusza Pojnara również okazją, by przyjrzeć się pracy dziennikarzy sprzed 25 lat. – Czytając artykuły z tych najbardziej kluczowych dni, miało się wrażenie, jakby opisywały stan wojny. Brakowało jedynie strzałów i wybuchów – mówił. – Artur Łukasiewicz z „Gazety Wyborczej”, z którym rozmawiałem, wspominał, że relacjonowanie powodzi było dla niego wielką szkołą. Pamiętajmy, że wtedy nie było internetu, nie można było wrzucać na bieżąco newsów na stronę internetową gazety.

Autor książki mówił też o katastrofie ekologicznej z sierpnia, gdy w Odrze zginęły setki tysięcy, może miliony ryb. – Gdy trochę wcześniej siedzieliśmy nad brzegiem Odry na spotkaniu poświęconym książce, nawet nie przypuszczaliśmy, że płynie do nas trucizna. Pamiętam swoją wściekłość, gdy dowiedziałem się o tym zatruciu – opowiadał. Przyznał, że początkowo myślał, by napisać o tej katastrofie w drugim wydaniu książki, ale jednak zrezygnował z tego pomysłu. – Wciąż zbyt mało wiemy o tym, co się wtedy stało. Potrzebujemy więcej czasu, by spojrzeć na to z dystansem – mówił.

Szymon Płóciennik, „Gazeta Wyborcza”

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content