Jan Uruski może być dla nas przykładem [ROZMOWA]

Biega, żegluje, jeździ na nartach. I zdobywa medale, a na poważnie zaczął uprawiać sport grubo po pięćdziesiątce. – Chodzi o przezwyciężanie swoich słabości – tłumaczy Jan Uruski

Mateusz Pojnar: Późno pan zaczął z tym sportem.

Jan Uruski: Wcześniej za bardzo się nim nie zajmowałem. Jedynie w młodości była podwórkowa gra w piłkę nożną, tak jak u większości. Młodość się skończyła: ożeniłem się, zaczęło się poważniejsze życie i pogoń za lepszym bytem, a były to czasy PRL-u. Nie miałem czasu na sport.

Mając 55 lat zacząłem biegać dla zdrowia. Na początku głównie jesienią, wtedy jest najlepsza pogoda do biegania. Latem za gorąco, zimą zimno, więc nie chciało mi się wychodzić. Tak podchodziłem do tego przez pierwsze dwa lata.

Ale potem postanowiłem spróbować sił w zawodach. W 2013 r. wziąłem udział w 1. Biegu do Pustego Grobu.

Kolejna edycja już w poniedziałek. Też pan wystartuje?

Jestem zapisany. Wtedy, w 2013, byłem świeżo po śmierci ojca i startowałem w BdPG również dlatego, że tata był bardzo religijny i chciałem to zrobić dla niego. Tak się zaczęło.

Następnie zaczął pan trenować z Nowosolską Grupą Biegową.

Wcześniej były inne imprezy, choćby mój pierwszy Półmaraton Solan (bardzo ciężki – źle rozłożyłem siły i końcówka była niełatwa). W grudniu 2014 ktoś namówił mnie, żebym przyszedł na pierwszy trening halowy z NGB. Gdy nadeszła wiosna, zacząłem regularniej z nimi trenować. Koleżanki i koledzy dawali wskazówki, wtedy jeszcze był u nas Adam Draczyński.

Startował pan tylko w naszym regionie?

Głównie tak, ale i w wielu innych miejscach, choćby w maratonie w Dębnie, Poznaniu, Krakowie, Wrocławiu czy Warszawie. Do tego Pętla Izerska, zawody w Mrągowie, Dąbkach, Kamieniu Pomorskim, Gryficach itd. Uzbierało się tego.

W 2020 r. z pandemią przyszło zahamowanie różnych imprez.

Biegi też były odwoływane. Mam nadzieję, że znowu zacznę więcej startować. Ale podliczyłem i mam na koncie już łącznie ponad 130 biegów.

Gdzie pan trzyma te wszystkie medale?

W torbach, są ułożone latami [śmiech]. A puchary mam poustawiane na półce, bo w M-60 często byłem na pudle. Teraz będzie coraz trudniej – jestem bliżej siedemdziesiątki niż sześćdziesiątki. Jednak chodzi o satysfakcję, przezwyciężanie barier.

Takim rekordowym rokiem był 2018 – wtedy wziąłem udział w 32 zawodach, z czego 24 razy stawałem na podium w swojej kategorii wiekowej.

Często pana nie ma w domu.

I dlatego dziękuję rodzinie, przede wszystkim żonie, że to toleruje. Wielkie podziękowania również dla Nowosolskiej Grupy Biegowej za wsparcie. Samemu nie zawsze się chce, z grupą chętniej się biega.

Ale nie tylko bieganie jest pana pasją.

W 2012 zrobiłem patent żeglarski. Wcześniej nie miałem pojęcia o żeglarstwie, ale tak mnie to wciągnęło, że po dwóch latach zacząłem pływać samodzielnie. Od tamtej pory zrobiłem różne patenty i jestem rok w rok na Mazurach: żeglujemy do południa, a po południu albo wczesnym rankiem biegamy.

Mam stopień niepełnosprawności i jeżdżę na Mazury również po to, by wozić grupy niepełnosprawnych osób. Sam startuję w regatach: w ub. roku zdobyłem trzecie miejsce w mistrzostwach Polski osób niepełnosprawnych w jachtach kabinowych. W 2020 r. zresztą również.

Bieganie, żeglarstwo, ale to nie koniec. Jest jeszcze narciarstwo alpejskie i biegowe.

Niedawno, w połowie marca, startowałem w zawodach w paranarciarstwie alpejskim. W gigancie zająłem trzecie, a w slalomie drugie miejsce w kategorii open. Wcześniej na mistrzostwach Polski w paranarciarstwie biegowym na 1000 m w swojej kategorii zostałem wicemistrzem.

Marzy się panu start na mistrzostwach Europy albo świata w bieganiu, żeglarstwie czy narciarstwie?

Nie, już jestem za bardzo posunięty w latach [uśmiech]. Nie chcą już takich szkolić, szukają raczej młodych.

Warto zacząć przygodę ze sportem? Obojętnie w jakim wieku?

Zdecydowanie, tutaj chodzi o przezwyciężanie swoich słabości. Warto trenować dla zdrowia, zostawić pilota od telewizora na stole i wyjść się poruszać. Jest wiele innych sportów: jazda na rowerze, tenis – cokolwiek. Zdrowie to jedno, ale człowiek czuje się wówczas pewniej, jest w pewien sposób odważniejszy, czuje się zauważany. Bardziej potrzebny.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content