Zdziczałe psy zaatakowały wieś

STYPUŁÓW Dwa na wpół zdziczałe psy od kilku tygodni sieją postrach we wsi. Z informacji przekazanej nam przez mieszkankę zagryzły dwa jej psy. Atakowały też ludzi. Sprawą zajmuje się straż miejska w Kożuchowie

Wszystko zaczęło się około trzy tygodnie temu. Na podwórku Anny Znojek pojawiły się dwa psy. Jeden w typie amstaffa skoczył na jej syna. – Syn wbiegł do domu i powiedział, żebym dzwoniła na policję, że groźny pies rzucił się na niego i ledwo uciekł. Policjanci przyjechali i powiedzieli, że żadnego psa nie widzą. Zignorowali tę sprawę i odjechali – wspomina pani Anna.

Na drugi dzień psy znowu przyszły na podwórko. Tym razem sytuacja była o wiele groźniejsza. Pogryzły psa pani Anny na śmierć.

– Cały był spuchnięty i zakrwawiony. Chcieliśmy jechać z nim do weterynarza, ale pies gdzieś zniknął. Widzieliśmy chwilę później te dwa agresywne psy na tyłach naszego podwórka, a za moment przyszła do nas sąsiadka i powiedziała, że nasz ranny pies zdechł u niej w stodole – opowiada ze łzami A. Znojek.

Kobieta ponownie szukała pomocy u mundurowych. – Zadzwoniłam na policję do Nowej Soli jeszcze raz. Powiedziałam, że groźne psy chodzą po moim podwórku, że zagryzły mi psa, że jest niebezpiecznie. Powiedzieli, żebym zgłosiła sprawę do sądu, ale przyjechali policjanci z Kożuchowa. Nie umiałam odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest mój pies. To był ten moment, kiedy nam zniknął. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że leżał martwy w stodole. Policja stwierdziła, że nie ma świadków, że nic nie mogą zrobić. To było dla mnie straszne, że tak zbagatelizowali problem – denerwuje się A. Znojek.

Wtorek 28 listopada. Drugi syn pani Anny wyszedł na podwórko. Po chwili wrócił i ostrzegł ją, że zdziczałe psy znów się u nich kręcą.

Przestrzegł, żeby nie wychodziła z domu. Kobieta tak też zrobiła. – Siedzieliśmy w domu i usłyszeliśmy straszne ujadanie psów. Jeden z moich synów wybiegł na ogród za domem i zobaczył, jak pies sąsiada – czary labrador, leży, a te dwa obce go atakują. Mój syn tak się bał, że wszedł na słup. Bestie go zobaczyły i uciekły. Syn przyprowadził labradora do domu. To było około godz. 19.00. Syn poszedł po właściciela, który zabrał od nas swojego psa. Zwierzę miało rozszarpaną szyję, ale udało się je uratować – opowiada pani Anna.

Kolejny dzień i kolejny dramat.

– W środę dziewczyna mojego syna szła na rano do pracy. To, co zobaczyła, było okropne. Jej piękna suczka Diana leżała zagryziona, cała we krwi, w okolicy swojego kojca. Te bestie ją wyciągnęły po tym, jak zrobiły podkop pod metalowymi prętami. Diana była na uwięzi. Nie miała jak uciec. Syn przyjechał z nocki. To było ok. 6.40 rano i widział, jak bestie uciekały. Tak bardzo płakaliśmy – mówi drżącym głosem stypułowianka.

Tym razem nie dzwoniła już na policję, tylko na straż miejską w Kożuchowie, która błyskawicznie podjęła interwencję. – Przyjechali. Wsiadłam z nimi do samochodu i pojechaliśmy szukać tych psów. Pojechaliśmy na pobliską fermę strusi. Tam były. W takiej drewnianej budzie, wyścielanej słomą. Na dużą odległość rozpoznałam te psy, a strażnik obiecał mi, że zrobi wszystko, żeby je wyłapać. Jak żyję, jeszcze tak dobrych ludzi jak ci strażnicy nie spotkałam. Cały czas tu jeżdżą i pilnują – podkreśla A. Znojek.

Na dzień przed tym, jak pani Anna zgłosiła nam temat, w czwartek (30 listopada) kobieta wsiadła na rower i pojechała do sklepu. Była godz. ok. 15.30. U sąsiadów od pogryzionego labradora znowu zobaczyła bestie. – Labrador leżał, a dwa agresywne psy go atakowały. Podjechałam kawałek dalej. Ruszyły na mnie. Zatrzymałam jadący samochód i poprosiłam kierowcę o ratunek. Schowałam się w tym aucie. Sąsiadce poleciłam, żeby zamknęła labradora – mówi A. Znojek. Wystraszona i załamana stypułowianka znów poprosiła o pomoc straż miejską. Z jej relacji wynika, że ofiarą ataku zdziczałych psów był jeden z jej sąsiadów.

Strażnicy po pierwszym wezwaniu przez mieszkankę Stypułowa starali się dowiedzieć, skąd pochodzą psy. Okazało się, że osiedliły się w pustostanach w starej stodole za fermą strusi. – W rozmowie z mieszkańcami ustaliliśmy, że były dokarmiane. Na fermie pojawiają się pracownicy rotacyjni, którzy je dokarmiają. Dokarmia je też jedna mieszkanka. Stróż z fermy mówi, że to nie są ich psy, ale to w tej chwili nie jest najważniejsze. Priorytetem jest pomoc tym ludziom i wyłapanie psów. Postępowanie dotyczące ustalenia właściciela będzie się toczyło innym torem – mówi mł. insp. Robert Psiuk ze straży miejskiej w Kożuchowie.

Gmina po wydarzeniach w Kożuchowie zakupiła specjalną klatkę, która ma pomóc w wyłapaniu psów. – Kontaktowaliśmy się też ze schroniskiem w Zielonej Górze, gdzie pracują specjaliści. Jeśli nam się nie uda wyłapać tych psów w najbliższym czasie, poprosimy ich o pomoc. Bezpieczeństwo mieszkańców jest dla nas najważniejsze – podkreśla Paweł Jagasek, burmistrz Kożuchowa.
Strażacy postawili zakupioną przez gminę klatkę w kojcu, gdzie bywają psy siejące we wsi postrach.

– To nie jest sprawa łatwa. Problem trwa nadal. W sobotę jedno zwierze się złapało. Zostanie przetransportowane do schroniska w Kożuchowie lub Zielonej Górze. Zbada je weterynarz. Drugi pies, ten bardziej agresywny, jest w trakcie łapania. Chodzi w pobliżu klatki, ale boi się wejść. Podejrzewam, że jeszcze chwila i  głód go zmusi do wejścia. Jeśli jednak nie złapie się przez kolejne 2-3 dni, to będziemy próbować innych rozwiązań – mówi R. Psiuk.

Na psy zastawiona została tzw. żywołapka, czyli klatka, do której wkłada się jedzenie. Jak zwierzę do niej wejdzie, to momentalnie zamyka się z tyłu klapa zapadkowa. Pies nie jest w stanie wyjść. W żywołapkę złapał się już jeden pies, ale – jak twierdzi strażnik – ten mniej agresywny.

– Teraz czekamy na tego w typie amstaffa czy pitbulla – mówi R. Psiuk.

Strażnicy miejscy sprawę w Stypułowie traktują priorytetowo. Po kilka razy dziennie są we wsi. Na bieżąco kontaktują się ze stróżem z fermy, który obserwuje klatkę.

Policja w Nowej Soli nie potwierdza, że otrzymała zgłoszenie. – W Kożuchowie nie jest prowadzona taka sprawa – ani w wydziale dochodzeniowym, ani w wydziale wykroczeń. Została nam tylko przekazana informacja, że tematem zajmuje się straż miejska – mówi Karolina Kowalczyk, pełniąca obowiązki rzeczniczki prasowej policji w Nowej Soli.

Wczoraj do momentu wysłania gazety do drukarni drugi pies nadal był na wolności.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content