Z wdzięczności jak najbardziej krasnoludkom należnej

Festiwal Krasnala

– Wydarzenie ma przybrać cykliczny charakter i zacząć funkcjonować jako Festiwal Krasnala. Ma być osadzone w historii miasta, podkreślać rolę krasnali, które były u nas masowo produkowane w latach 90. Dziś, z perspektywy lat, nie ma wątpliwości, że tę historię należy oceniać pozytywnie. Krasnal w pewnym sensie miasto gospodarczo uratował i dlatego ma być symbolem zaradności mieszkańców Nowej Soli. I to jest główna idea tego przedsięwzięcia – mówi Marcin Kula, pełnomocnik prezydenta Nowej Soli ds. rekreacji i turystyki.

Ale warto chyba temu naszemu krasnoludkowi przyjrzeć się nieco bliżej, tym bardziej, że to postać od wielu lat związana z Nową Solą nierozerwalnie, od wspomnianych lat 90, gdzie mieliśmy w okolicach specyficzne zagłębie produkcji krasnali ogrodowych, przez park krasnala, figurę Solusia, która trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa. Krasnoludek kojarzy się z magią. I pracując nad tym artykułem, ciągle o tę magię się w przedziwny sposób ocierałem.

Włącz tryb magiczny

W ludowej demonologii Słowian krasnoludek ma miejsce raczej poślednie. Z kolei wśród plemion germańskich, w mitologii i folklorze, jego rola jest o wiele bardziej wyrazista.
Kojarzy nam się jako postać magiczna, nierzeczywista, z kategorii fantazji. A jednak z drugiej strony mimo tej nierzeczywistości krasnoludek jest nam w jakiś sposób bliski. Kojarzymy go głównie z tym, że pomagać miał przy drobnych pracach gospodarskich, przeważnie pod osłoną nocy. Bywały też krasnoludki złośliwe, choć ich złośliwość i niesprzyjanie człowiekowi zazwyczaj były efektem tego, że ludzie za ich pracę nie okazywali wdzięczności. Wtedy potrafiły być mściwe.
Skąd w ogóle wizja malutkiego człowieka, mieszkającego w lesie, w trudno dostępnych ostępach? Próbowano to tłumaczyć choćby taką działalnością człowieka wieków średnich i wcześniejszych, jak choćby zbieractwo. Od dawna bowiem las był dla ludzi źródłem pozyskiwania pokarmu, nie tylko wskutek polowań, ale także zbierania runa. Krasnoludki wiąże się właśnie z leśnym runem, a dokładnie z grzybami.

Jednym z objawów zatrucia grzybami są iluzje wzrokowe. Kiedy ktoś zjadł niejadalnego grzyba, a przeżył, opowiadał o małych ludzikach, które rzekomo widział w lesie. Dzisiejsza nauka próbuje to wyjaśnić właśnie iluzją, substancje zawarte w trujących grzybach mogą powodować pomniejszanie oglądanych obiektów, ich intensywne ubarwienie. Jeśli ktoś po spożyciu niejadalnego grzyba oglądał świat, mógł tu i ówdzie widzieć właśnie krasnoludki, a potem, wracając z lasu lekko wstrząśniętym mocą grzybowych substancji opowiadać wszem i wobec, jakie to się krasnoludki między drzewami widywało.

Banalnie to zabrzmi, ale krasnoludek w wersji takiej, w jakiej go dzisiaj znamy, nie zaistniałby, gdyby ktoś go kiedyś nie zobaczył. Choć chrześcijaństwo na terenach germańskich i nordyckich próbowało wyrugować wszelkie pogańskie postacie, choć wiele z nich zniknęło na dobre z przestrzeni myśli, tak krasnoludek ma się do dziś całkiem dobrze.

Powstają naukowe opracowania dotyczące postaci krasnoludka, jak choćby „Życie codzienne krasnoludków w starożytności i w wiekach średnich. Studium archeologiczne” autorstwa dra Cezarego Buśki, wrocławskiego archeologa. „Przez wiele stuleci negowano fizyczne istnienie krasnoludków, wkładając między bajki wszelkie doniesienia na ich temat, a odnajdywane często przedmioty będące wytworem krasnoludzkich warsztatów przypisywano człowiekowi. Dopiero od kilku lat krasnoludki coraz częściej stają się przedmiotem poważnych badań naukowych” – pisze z lekkim przymrużeniem oka autor.

Żeby jednak przejść od dawnych dziejów, kiedy krasnoludki żyły w naszych lasach i zagrodach powszechnie, do zapowiadanego na 1 czerwca święta, trzeba się trzymać pewnych faktów. Choć z drugiej strony pisać o krasnoludkach i trzymać się tylko faktów to zadanie bardzo karkołomne. Tu czytelnikowi, jak i sobie, zostawiam pewną dowolność interpretacji. Zresztą docelowo zmierzamy przecież do 1 czerwca, święta dzieci. Nie można im powiedzieć, że krasnoludków nie, wyśmiałyby nas. Okaże się, że nawet tak uchwytna produkcja krasnali ogrodowych nie udałaby się, gdyby nie elementy magiczne. Kluczem do dalszego czytania jest włączenie w głowie tzw. trybu magicznego. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Krasnoludek w karolackiej puszczy

Muzeum Miejskie w Nowej Soli dysponuje dwiema widokówkami z krasnoludkami w roli głównej. Na jednej z nich piątka brodatych krasnali w czapeczkach na płocie nakleja zdjęcie przedstawiające dzisiejszą ulicę Piłsudskiego, od wysokości prokuratury w stronę centrum miasta.
Na drugiej ta sama chyba piątka zza drewnianego płotu robi fotografię nowosolskiego rynku z początku wieku. Autor tej pocztówki wykazał się pewną umiejętnością widzenia w przyszłości. Niemal dokładnie w tym miejscu w 1945 stanie wielka, drewniana konstrukcja postawiona przez radzieckich sołdatów w kształcie bramy.

Krasnoludek dla mieszkańców Neusalz, jak i w ogóle Niemców, był postacią doskonale znaną, to stały element baśni, legend, piosenek, powiastek dla dzieci z tamtego okresu. Ogromną ilość wizerunków krasnoludka znajdziemy na niemieckich widokówkach, kalendarzach, a nawet reklamach. To nieodłączny bohater niemieckiego folkloru, popularny, mocno zakotwiczony w kulturze popularnej. Ale przecież i w polskiej kulturze krasnoludek to nie jest postać obca, choćby Koszałek Opałek, czy krasnoludki sierotki Marysi opisane szczegółowo i rzetelnie przez Konopnicką.

Załóżmy teraz bardzo karkołomną tezę: czy jest możliwe, że w okolicach Neusalz krasnoludki były widywane?
Brak na dziś obszernych badań, czy mieszkańcy regionu widywali krasnoludki. Ale – jak i na całym świecie – widywać je wręcz musieli, zarówno ci, którzy podczas leśnych zbiorów zebrali nie te grzyby, co trzeba, jak i ci, którzy rano idąc do stodół stwierdzali, że w nocy ktoś musiał tutaj buszować.

Nie ulega według mnie wątpliwości,  że w tak bogato zalesionym terenie, jak nasz, krasnoludki musiały być zjawiskiem powszechnym, bo co to za las bez krasnoludka.

Co więcej, ja wiem na pewno, że taki krasnoludek pojawił się u nas choć jeden.
Ale trzeba tutaj wrócić do połowy XIX wieku.

30 czerwca 1824 roku urodyził się niedaleko Nowogrodu Bobrzańskiego Wilhelm Heinrich Masser, zwany Billym. W 1841 roku księżna Puckler, księżna na włościach w Mużakowie, wzięła go pod opiekę. To dla niego wyposażała pokoje w specyficzny sposób, pomniejszonymi meblami, pomniejszonymi sprzętami użytku codziennego, to dla Billego szyto pomniejszone stroje naśladujące najnowsze trendy książęcej garderoby. Wszystko z tego powodu, że Billy był człowiekiem niskiego wzrostu. Billy Masser był po prostu karłem.

Billy nie tylko jednak był kimś w rodzaju atrakcji. Był niejako pełnoprawnym członkiem tej rodziny, odniesienia do jego osoby znajdziemy w kilkunastu listach księżnej. W jego historii interesuje nas najbardziej jego pobyt na zamku Carolath w Siedlisku, opracowania podają, że  w połowie XIX wieku był tu częstym gościem i za każdym razem czerpał przyjemność z udziału w  organizowanych tu polowaniach. Ubrany w mikro-uniform strzelecki, ze strzelbą tak dużą, jak on sam, przemierzał leśne ostępy karolackiej puszczy goniąc za zwierzem. I można być pewnym, że jeśli jakiś lokalny chłop zobaczył Billego w lesie, co do istnienia krasnoludków miał stuprocentową pewność.

Po 1945 roku krasnoludki z okolic Nowej Soli prawdopodobnie się wyprowadziły. Widywano je rzadziej, nie pomagały już w drobnych pracach. Ci, starzy mieszkańcy, dobrze im znani, gdzieś zniknęli, a nowych się trochę obawiały. Wrócą tutaj za około 50 lat.

Powrót krasnali

Osobiście spotkałem się z krasnalami oko w oko latem 1994 roku i mam na potwierdzenie tego faktu nawet jakieś zdjęcia oraz bardzo dużo wspomnień. Miałem długie, trzymiesięczne wakacje przed rozpoczęciem studiów i ten czas postanowiłem poświęcić pracy. Tą pracą było powoływanie do życia krasnoludków.

W jednym z setek takich zakładów w Nowej Soli za pomocą pewnych magicznych czynności z mieszaniny płynów tworzyłem krasnale. Stałem za taką dziwną maszyną przypominającą koło sterowe na statku, w tym kole umieszczałem formę, do formy wlewałem mieszaninę różnych płynów, a potem żeglowałem, tfu, tzn. kręciłem tym kołem, by ta ciecz równo rozlała się po formie. Z czasem ciecz tężała. Kiedy ostygła, rozkręcało się formę i obok człowieka stawał plastikowy krasnoludek. Magia trochę, prawda?

Pojawiły się u nas raptem rok wcześniej. Ich pojawienie się było efektem alchemicznych wręcz poszukiwań pewnej receptury. Ale o tym za chwilę. Wróćmy sto lat wstecz.

Figurki krasnoludków pojawiły się w Niemczech ok. 1872 roku, w okolicach miejscowości Grafenroda, powstały najpierw dwie, a potem kilka manufaktur wytwarzających gipsowe krasnoludki. Ten sposób produkcji krasnali, które stawiano sobie w niemieckich domach, niemieckich ogródkach, trwałby pewnie do dziś, ale w latach 90’ XX wieku dużo się zmieniło.
Sprawcą tej zmiany był Bogdan Zakrzewski.

– Byłem zastępcą kierownika wydziału odlewni w Metalenie. Nasze komunistyczne pensyjki wiadomo, jakie były i trzeba było coś wymyślić, bo w domu było troje dzieci, którym trzeba było dać jeść. Był 1973 rok, to już 44 lata temu. Zaczynaliśmy od samego początku. Pierwsze odlewy to były figurki gipsowe, które odlewało się w formach aluminiowych, to jest dzisiaj nie do pomyślenia. Na szczęście ten fach znałem – opowiada o początkach pan Bogdan. Pierwszą jego figurką było popiersie Nefretete.
Zakładów produkujących figurki  gipsowe było w Nowej Soli kilka, czytelnicy mogą pamiętać ze swoich domów pastuszków z fujarkami czy figurki Buddy.

– Trzeba mieć umiejętności manualne, artystyczne, by rzeźbić. Gips robiłem do stanu wojennego, wtedy zaczął się beton. Odlewy z betonu były jednak ogromnie ciężkie i niejako ten ciężar wymusił zmianę technologii. Przyjechał kiedyś do mnie taki kulawy kamieniarz i mówi: panie, a jakby pan zrobił taką Matkę Boską, taką na nagrobek. Dwa tygodnie rzeźbiłem, dzisiaj ten wzór u nas robią chyba wszyscy. Ona była początkiem krasnali tak naprawdę, ten beton, ciężar spowodował, że trzeba było szukać innej technologii.  A nie było wtedy internetu, nie było literatury dotyczącej odlewania czegokolwiek z żywic. Skorupowe odlewanie to mój wymysł. Tak się urodziła pierwsza sztuka. Tworzyłem kolejne figurki, wydawało się, że to się będzie sprzedawać, mijał jakiś czas i się okazywało, że nic z tego nie wychodziło. Metodą prób i błędów. Nie było lekkie i proste, siedziało się po nocach, żeby coś wyszło. Albo nie wyszło. Przed krasnalami były jeszcze blaty, bo wtedy otwierało się wiele barów, restauracji. Pierwsze formy z tworzyw to były formy z gumy oponowej, trzeba było próbować, ręce nie raz, nie dwa razy poparzyć, żeby do tego dojść – wspomina Bogdan Zakrzewski.

Żywica, utwardzacz, wypełniacz. Tak było kiedyś, tak w gruncie rzeczy jest i dziś. Do dziś trzeba kręcić formą, żeby rozprowadzić żywicę. – U mnie stoi pierwsza maszyna w piwnicy do dziś. Trzeba wlać materiał do formy i rozlać go po tej formie. Ruch obrotowy i przechylny. To jest w sumie betoniarka. Kiedyś naprzeciwko Domu Centrum w Zielonej Górze było SDH, taki sklep rolniczy można powiedzieć. Kupiłem mieszalnik do paszy, miał obrotowy i przechylny ruch, taki, jak był potrzebny. Dostosowałem go i od tego się zaczęło. Kręciło się w rękach. Potem były maszyny elektryczne, ale to już tylko u mnie – wspomina B. Zakrzewski.

Technologię wymyślił sam Zakrzewski, to on próbował stworzyć taki płyn, aby był plastyczny, potem twardniał i uzyskiwał kształt formy. Formy, którą też trzeba było wymyślić. Ale w wymyślaniu miał ogromne doświadczenie, jako pracownik Metalenu zgłosił kilkadziesiąt pomysłów wynalazków usprawniających produkcję.

Parametry zrobienia figurki z żywicy wydają się proste, ale kiedyś trzeba było do tego dojść metodą prób i błędów. – Dziś to jest bardzo proste, się idzie do hurtowni, ma się wszystko, cały materiał, opracowane procesy. Ale wtedy to była czarna magia, począwszy od pozyskania materiałów, przez żmudny proces prób, żeby coś z tego wyszło. Mi z czasem zaczęło w końcu wiązać jedno z drugim, potem kolejne próby doskonalenia tego. Przecież gdyby nie ten proces, gdybym nie wiedział, jak to zrobić, jakiej maszyny użyć, to w Nowej Soli byłoby bardzo ciężko. Ta technologia, wymyślona od A do Z tutaj, naprawdę tę Nową Sól uratowała – wspomina B. Zakrzewski.

Ten wystrzał produkcji krasnali w Nowej Soli to rok 1992-1993. Jak nowosolski przedsiębiorca wpadł akurat na pomysł, że robić właśnie figurki krasnoludków?  – To był absolutny przypadek. Po prostu jeden z wzorów, który po prostu się sprzedawał. Pomogły tu takie okoliczności jak otwarcie granic i transformacja ustrojowa. Pomogły bazary – w Gubinie, Słubicach, Łęknicy. Niemcy szukali krasnali do swoich ogródków i te nasze były najtańsze – wspomina.

Zaczęło się od firmy BeZet pana Zakrzewskiego, ale chętnych na robienie krasnali było więcej. Tylko że nikt nie wiedział, jak się je robi.
– 15 maja 1993 roku udostępniłem technologię wytwarzania krasnali dwóm osobom. Zażyczyłem sobie dosyć zaporową cenę za udostępnienie technologii, spisaliśmy umowę, że przez trzy lata nie udostępnią jej dalej. Tego samego dnia się okazało potem, że sprzedano to dalej, czterem osobom. 27 zakładów w Nowej Soli otworzyło się z mojej poręki, wszystko dostali jakby na tacy. To do dziś są moi przyjaciele – mówi człowiek, który te krasnoludki wymyślił. W jednej z angielskich gazet Zakrzewskiego nazwano „gnomefather” – brzmi podobnie jak tytuł książki i filmu – „Godfather”, bo w sumie takim ojcem chrzestnym nowosolskiego zagłębia krasnalowego był właśnie Zakrzewski.
Szczyt produkcji to lata 1993 – 1995. – Legalnie było zakładów 197, nielegalnie, po garażach, komórkach, było ponad 300. Na naszej technologii robią do dziś, w różnych miejscach Polski – opowiada „gnomefather”.

75-centymetrowy krasnoludek kosztował 32 marki u producenta. Pośrednik go kupował i dawał cenę 70 – 100 procent wyższą. Łękinica, Gubin, Słubice – tak powstawać zaczęły place przy drogach. Bo ta cena to i tak była połowa tego, co płacili Niemcy za niemieckie krasnale. Cena była niska i się po prostu świetnie sprzedwały.

– Druga sprawa: Niemcy mieli krasnale z gipsu, był mało trwały, deszcz, woda robiły swoje i po trzech miesiącach trzeba było kupować nowy. Krasnal z żywicy wytrzyma 10 lat, jak się od niego dba. Zakładów było wiele, rynek nasycił się krasnalami z długą wytrzymałością. Rynek z czasem się zapchał – mówi o finiszu krasnalowego boomu Zakrzewski.

Ile krasnali mogło powstać w Nowej Soli? – To nie do oszacowania dokładnie. Policzmy mniej więcej. Biorąc pod uwagę, że w zakładzie pracuje 50 osób, w ciągu doby robili 150 sztuk, wychodzą kosmiczne liczby, dzień w dzień przez trzy, cztery lata w okresie szczytowym 1993 -1996. To są miliony. U mnie powstawało 200-250 sztuk w ciągu doby, pracowało 100 osób. Ale były zakłady po pięć osób. Średnio zatem: 20 osób w zakładzie, setka krasnali na dobę, 100 tysięcy krasnali rocznie z jednego średniego zakładu. Razy załóżmy 300 zakładów, ale tego policzyć się nie da – mówi Zakrzewski.

Krasnal ratunkowy

– Te krasnoludki zrobiły niebywałą robotę, one naprawdę uratowały w tych ciężkich czasach Nową Sól. Zwalniani ludzie z Odry i Dozametu trafiali do zakładów produkujących krasnale, by mieć z czego żyć – mówi mój rozmówca. Ale to nie wszystko.
– Gdyby nie Nowa Sól, być może ucierpiałyby i inne miasta, przecież np. zakłady chemiczne w Pustkowie były na krawędzi bankructwa, ale Nowa Sól potrzebowała od nich żywic i tak przeżyli. To samo w Dębicy, uruchomili produkcję żywic i farb, właśnie dlatego, że potrzebowała ich Nowa Sól – wyjaśnia B. Zakrzewski.

Ale dodaje też, że produkcja krasnali to nie tylko same krasnale. – Setki kupionych busów do wożenia figur, transport tirami, nasze, lokalne firmy transportowe to woziły. Co tydzień 1200 sztuk na tira i do Niemiec z jednej firmy. Poza tym kolejne sprawy. Kartony do opakowania tych krasnali. Elementy tych krasnali, takie jak np.: lampki, wędki, doniczki – setki sztuk dziennie, zaangażowani w ten proces byli ludzie robiący te elementy, czyli kolejne firmy. Powstawały biura rachunkowe do obsługi firm, po prostu powstał przemysł wokół tej głównej gałęzi – mówi pan Bogdan.
Trzeba też pamiętać, że ci, którzy na krasnalach zarobili, nie przejadali tych pieniędzy, inwestowali w inne biznesy, co też miało wpływ na dalszy rozwój Nowej Soli.

Ten krasnalarski boom wrócił do miasta w innych okolicznościach. Kiedy okazało się, że gdyby nie te setki manufaktur, nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy Nowej Soli i nie jest to czcza gadanina.

Pisałem na początku, że krasnoludki bywały złośliwe, kiedy człowiek nie potrafił okazać im wdzięczności.

Jak mało która miejscowość Nowa Sól tę wdzięczność okazała w pełni, parkiem krasnala, figurkami Solusia i Lusi. Przeskoczyliśmy ten dosyć przaśny odbiór krasnala ogrodowego, dla niektórych kiczowatego, banalnego, poniżej jakiegoś poziomu wynosząc go do rangi symbolu. I można się z tych figurek śmiać, wytykać palcem, nie stawiać w swoim ogródku, ale faktem niezaprzeczalnym jest, że te figurki dały Nowej Soli kopa.
A ta wdzięczność dla krasnoludka, docenienie jego rangi, być może spowodowały, że gdzieś tam, po cichu, w ciemnościach nocy, wdzięczny krasnoludek tej Nowej Soli po prostu dalej pomaga, na różnych polach. Bo czyż sama Nowa Sól w ciągu tych ostatnich 20 lat nie zmieniła się w sposób wręcz magiczny? Z miasta na krawędzi upadku, w kolorową perełkę, w prężnie rozwijające się lubuskie miasteczko?
I to jest ten powód świętowania, które czeka nas 1 czerwca podczas Festiwalu Krasnala.

Program święta będzie skierowany do różnych grup wiekowych, choć oczywiście głównie dla dzieci, co wynika z daty i postaci krasnoludka. Impreza zacznie się od bloku atrakcji skierowanych do przedszkolaków. Reprezentacje wszystkich dziewięciu placówek m.in. odsłonią w Parku Krasnala swoje figury krasnali. Równolegle w Ogrodzie Sztuk dla dzieci szkolnych zabawę przygotuje Biblioteka Miejska.
Po południu ciąg dalszy imprezy będzie miał miejsce w Wodnym Świecie. Tam animacje poprowadzą pracownicy Nowosolskiego Domu Kultury. Przewidziane są warsztaty i zabawy krasnoludkowe, gry planszowe, strefa plastyczna, konkurs piosenki „Solinka” oraz spektakl. Wieczorem coś dla dorosłych – filmowe atrakcje w NDK.

Zapraszamy nowosolan do udziału w tym święcie. Jesteśmy to winni krasnoludkom po prostu.
Marek Grzelka

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content