Osadzeni, którzy mocniej „zakolegowali się” z Bogiem

Dąbrowski ma 28 lat. Pochodzi z Małomic. Odsiaduje karę trzech lat za kradzieże. To jego drugi pobyt w więzieniu. Michał Szymański to równolatek Dąbrowskiego. Siedzi za pobicia. Od ponad dwóch lat przebywa na terenie Aresztu Śledczego w Nowej Soli.

Zbigniew Sieniuć jest najmłodszy z całej trójki. Za kratkami jest od sześciu miesięcy: – W życiu przez długi czas uprawiałem kickboxing. Potem zboczyłem z drogi. Poznałem kobietę, w której bardzo się zakochałem, ale rozstaliśmy się i wtedy zbłądziłem. Zaczęły się problemy – z małych większe, z większych jeszcze większe i nazbierało się tego troszkę. Balon, który sam pompowałem od jakiegoś czasu, pękł i tak trafiłem tutaj, za kraty… – mówi Sieniuć. Podobną drogę do kryminału przebyli jego koledzy.

Całą trójkę łączy to, że w ubiegły piątek w nowo powstałej kaplicy im. Brata Alberta na terenie Aresztu Śledczego przyjęli sakrament bierzmowania. Uroczystość miała wymiar podwójny: dla nich, bardzo osobisty, mocno duchowy, bo przyjęli jeden z sakramentów świętych.

Jednocześnie była to także szczególna data dla całego nowosolskiego więziennictwa, gdyż poświęcono miejsce, w którym więźniowie będą mogli spełniać swoje potrzeby duchowe i religijne. – Jest to ekumeniczna kaplica i będzie dostępna dla księży i osadzonych różnych wyznań – mówi ppłk Dariusz Rączkowski, dyrektor Aresztu Śledczego w Nowej Soli, pomysłodawca utworzenia miejsca kultu religijnego dla nowosolskich osadzonych.

Kaplica

– Zgodnie z zasadą humanitaryzmu bardzo mocno widziałem potrzebę, żeby osadzonym stworzyć miejsce, w którym mogliby spełniać swoje potrzeby duchowe. Myślę, że to obywatelom osadzonym się należy. My odpowiadamy za osoby, które są pozbawione wolności i moją troską jest dbanie o ich godny pobyt w miejscu odizolowanym – dodaje ppłk Rączkowski, który do pracy jako dyrektor nowosolskiego aresztu został przydzielony w lipcu ubiegłego roku. Areszt przy ul. Żeromskiego w Nowej Soli to jego jednostka macierzysta, w której przepracował siedemnaście lat.

Z jego inicjatywy w Areszcie Śledczym w Zielonej Górze także utworzono kaplicę dla więźniów. – Ja wiem, że społeczeństwo się niejednokrotnie bulwersuje, że więźniowie mają takie warunki, których w np. szpitalach często nie ma. Ale ja odpowiadam za więźniów i będę dokładał wszelkich starań, żeby moi podopieczni mieli jak najbardziej humanitarne traktowanie w czasie pobytu w zakładzie karnym. Dla wielu z nich sprawy duchowe są bardzo ważne. Potencjalnie każdy może wejść w konflikt z prawem i w takiej sytuacji musi być traktowany po ludzku. Areszt jest takim miejscem, w którym jest czas na zastanowienie, na podsumowanie dotychczasowego życia, w którym weszli na drogę przestępstwa, na przemianę i ewentualnie podjęcie kroków związanych z rozwojem duchowym. Readaptacja społeczna też na tym polega, żeby stwarzać możliwości powrotu na dobrą drogę – mówi dyrektor nowosolskiego aresztu.

Podkreśla, że kaplica została zbudowana rękami samych więźniów.
– To oni sami zaadaptowali pomieszczenie, które wcześniej służyło do czegoś innego. Praktycznie można powiedzieć, że odbyło się to bezkosztowo. O wyposażenie do kaplicy, wszystkie rzeczy potrzebne do sprawowania liturgii – krzyż, obrazy, zadbał ksiądz kapelan. Stułę z wizerunkiem Brata Alberta i napisem Areszt Śledczy Nowa Sól ja ufundowałem, ornaty panie wójtowe Otynia Barbara Wróblewska i Gminy Wiejskiej Nowa Sól Izabela Bojko (od jesieni ubiegłego roku areszt współpracuje z tymi samorządami kierując osadzonych do pracy – dop.red), tabliczkę do kaplicy jeden z funkcjonariuszy. To są małe, drobne rzeczy, która zaowocowały tym, że możemy dziś o tym rozmawiać. Czyli była to praca zespołowa – opowiada ppłk Rączkowski.

Kapelan

Nad sprawami duchowymi i religijnymi osadzonych na terenie nowosolskiego AŚ czuwa brat Adam Sroka, kapelan więźniów i wikariusz parafii pw. św. Antoniego w Nowej Soli.

Z jego posługi korzysta między 10 a 20 procent osadzonych. – Jest to mniej więcej obraz tego, z czym mamy do czynienia w rejonie zachodnim jeśli chodzi o uczestnictwo wiernych w mszach. Osadzeni przychodzą na msze święte, ale też umawiają się na osobiste spotkania. Niektórzy są z naszego miasta, wiec też się ich później spotyka na naszych ulicach. Chcę im dawać tę perspektywę, że jeśli wyjdą i będą chcieli pogadać, to zawsze dla nich znajdę czas, na zewnątrz również – mówi brat Sroka.

Podkreśla, że areszt jest szczególnym miejscem, w którym jest potrzebna przestrzeń do tego, żeby mówić o Bogu. – Sam Chrystus nas do tego zachęca, żeby iść do więźniów, do chorych, do cierpiących, do tych, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy. Jeżeli ktoś ląduje w areszcie, to znaczy, że jego życie jakoś się pogmatwało i potrzebuje dużej nadziei, żeby je jakoś zmienić. Oczywiście nie jest to takie idealne, że wszyscy się nawracają, zmieniają, ale na pewno wielu dochodzi do ważnych przemyśleń, zaczyna naprawiać swoje życie rodzinne przez przebaczenie, pojednanie, zaczyna wracać do relacji z Panem Bogiem. Rolą kapelana jest to, aby towarzyszyć w tej pomocy i w odzyskaniu nadziei – mówi brat Adam Sroka. Dodaje, że człowiek, który trafia za kratki często ją traci, przez wielu jest przekreślany i co za ty idzie, nie wierzy w powrót do rzeczywistości.

– Piętno przestępstwa na takich ludziach ciąży i dlatego trzeba im dawać wsparcie. Kluczowe jest, żeby ich przywracać do społeczeństwa. Oczywiście nie zawsze wszyscy są chętni do takich rozmów. Nie każdy ma potrzebę zmieniania swojego życia. Część utwierdza się w przekonaniu, że to, co zrobili, nie było złe. Nie można się tym zniechęcać i chociaż tym kilku, którzy chcą, pomóc zmienić swoje życie, dać im trochę światła i im towarzyszyć – dodaje kapelan nowosolskiego aresztu.

Kaplica, która została utworzona na terenie tego miejsca, może jednorazowo pomieścić od 10 do 15 więźniów. Jej patronem został Brat Albert Chmielowski, święty kościoła katolickiego znany z pełnego poświęcenia pracy dla biednych i bezdomnych, ludzi potrzebujących pomocy, którzy znaleźli się na życiowym zakręcie. Jego relikwie trafiły do aresztu od sióstr Albertynek z Krakowa. – Myślę, że patron tej kaplicy jest odpowiednim patronem, bo może dużo pomóc, a areszt jest takim miejscem, w którym można przejść przemianę. Brat Albert powiedział, że trzeba być dobrym jak chleb, który leży na stole i każdy może przyjść ukroić tyle, ile chce. Tak człowiek powinien być dobry – powiedział podczas piątkowej homilii bp. Paweł Socha, który w piątek konsekrował kaplicę.

„Koledzy”

Wspomniani osadzeni byli pierwszymi, którzy przyjęli bierzmowanie w kaplicy nowosolskiego aresztu. Przed uroczystością nie kryli lekkiego stresu i faktu, że to dla nich szczególny dzień. – Pogubiłem się w życiu, ale tu, za kratkami, ma się dużo czasu żeby przemyśleć różne sprawy. Że tak powiem pod wpływem własnych przemyśleń, nawróciłem się. Wszystko chcę poodkręcać. Myślę, że się uda… Na pewno się uda. Myślę, że jeszcze z pół roku i do domu. Jeśli dobrze pójdzie. Co będzie, tylko Bóg wie – mówi Z. Sieniuć, który do bierzmowania szedł z różańcem na szyi. – Dostałem go od brata Adama. Każdy chłopak, który chodzi na msze, dostaje taki prezent. Noszę go z dumą – mówi.

Mocną chęć przyjęcia sakramentu bierzmowania poczuł także Szymański. – Na wolności kiedyś podejmowałem próbę ukończenia nauk przed bierzmowaniem, ale nie udawało się. Wiadomo, były inne zajęcia. Wariowałem, świrowałem i nigdy nie było możliwości ukończenia przygotowań. Tu jest inaczej. Doszło do mnie, że czas najwyższy. Siostra ma dzieci małe, chce mnie na chrzestnego. Tyle lat mam na karku. Siedzę w więzieniu i jeszcze bierzmowania nie mam. Była możliwość, chcę to zrobić.

– Widać, że się denerwujesz dzisiejszą uroczystością. Trema jest? – zapytałem Szymańskiego.
– Jest, nie powiem. Będzie nasza pani wójt, co u niej pracujemy. Ostatnio robiliśmy plażę w Jodłowie, wysypaliśmy konkretne ilości piachu, bo aż 90 ton. Oprócz tego kosimy cmentarze, sadzimy kwiaty, sprzątamy tereny zielone, zamiatamy chodniki. Pracujemy społecznie dla wszystkich wsi podlegających pod gminę. Po części traktuję to jako formę odpracowania, odkupienia tego, co było złe w życiu. Gdybym pracował na płatnym, to spłacałbym za pieniądze zadośćuczynienie dla osoby przez mnie pobitej, które zasądził mi sąd. Ale na to też przyjdzie czas. Za błędy trzeba będzie zapłacić – dodaje Szymański.

O naprawie błędów i nowym, lepszym życiu mówi także Dąbrowski. – Żałuję tego, co zrobiłem. Mam marzenie, żeby to naprawić. Żeby rodzice już nie musieli się mnie wstydzić. Są załamani tym, co robiłem. Powiedzieli, że pomagają mi ostatni raz. Tylko oni mnie odwiedzają, najbliżsi: rodzice, siostra, siostrzeniec, szwagier.

– A gdzie są ci koledzy, z którymi kradłeś? – zapytałem.
– Nie ma. Smutne, że żaden nawet listu mi nie napisał. Ja jestem taki, że jak byłem na wolności, a moi koledzy wychodzili, to potrafiłem iść ukraść, polecieć do pasera, żeby to sprzedać i i połowę oddać, żeby ktoś miał na jakiś rozruch na wolności. Bo ktoś wyszedł i nie ma pieniędzy, a teraz dostałem podziękowanie. Jak dzwonię z aresztu, to nawet telefonu nie odbierają… – mówi Dąbrowski, który pomaga tym, którzy wcześniej o nim zapomnieli. – Dużo osób tu „wjechało”, które znam z wolności, a teraz są tu. Potrafię czasem dać więcej jedzenia, bo rozwożę posiłki. Takie mam dobre serce, a za dobre serce nic się nie dostaje. Zawsze mi to ojciec powtarzał… Dlatego trzeba odsiedzieć swoje, wyjść, założyć rodzinę, znaleźć pracę. Żyć jak normalny człowiek. Nie chcę całego życia spędzić w kryminale.

– Jesteś tu ostatni raz? – zagaiłem Dąbrowskiego.
– Nie będę mówił, że ostatni, bo jak wyszedłem w 2016 roku też już sobie obiecywałem, że to ostatni raz. Cztery miesiące byłem na wolności i powinęła mi się noga. Krzywdę wielką paru osobom zrobiłem, ale czasu nie cofnę. Jedyne, co mogę zrobić, to zmienić się. Takie mam postanowienie…
Mariusz Pojnar

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content