Gospodarcza zbrodnia na „ruskim szpitalu”. Niebezpieczne eskapady dzieci na dach

Pomimo ogromnych nakładów finansowych poniesionych na dawny szpital przy ul. Sienkiewicza, historia zatacza błędne krąg – obiekt znów jest miejscem spotkań najgorszego elementu społecznego, bezdomnych, ale też dzieci, które poruszając się po nim i urządzając eskapady na dach budynku, narażając swoje życie na niebezpieczeństwo.

– Dzieciaki prawie codziennie wchodzą na dach, najwięcej jest ich w porze poobiedniej. To, co tu się dzieje, niedługo przyniesie jakąś tragedię, ktoś się kiedyś zabije. Bezdomni tu mieszkają, a niedawno się paliło. Dlaczego to nie jest zabezpieczone? – pyta Władysław Sawczuk, mieszkaniec ul. Sienkiewicza.

Pod „ruskim szpitalem” rozmawiamy z przechodniami. – Bardzo dużo pijaków wchodzi na ten teren i go dewastuje. A park i przyroda wokół szpitala są tak piękne, nie ma drugiego takiego miejsca w Nowej Soli. Przychodziłam tu, jak byłam dzieckiem. Chodziło się po bunkrach. Szkoda, że tak się to marnuje – mówi  napotkana w okolicy nowosolanka.

– Widziałam reportaż o remoncie. Było pięknie. Teraz tu jest ruina. Ktoś powinien się tym zająć. Wchodzą tu najgorsze „meliny” i wszystko dewastują. Płot jest powyrywany, a tuż za nim siedzą dziwne osobniki i urządzają pijackie libacje. Ale najgorsze, że wchodzą tu też dzieci i to na sam dach. Teraz zaczęły się wakacje, więc będzie jeszcze gorzej. To bardzo niebezpieczne. Wchodzą i jeden do drugiego z góry krzyczy: „Nie wejdziesz, to jesteś tchórz”. Popisują się między sobą i aż strach pomyśleć, co może się stać – martwi się pani Ela, kolejna napotkana przy terenie szpitala osoba.

Dawny szpital przy ul. Sienkiewicza powstał w latach 1928-1930. – Okna sal chorych wychodziły na południowy wschód i południowy zachód, natomiast świetlica zajmowała front południowy, dzięki czemu wykorzystywano światło dzienne, jako dodatkowy czynnik leczniczy. Po stronie północno-zachodniej i północno-wschodniej rozmieszczono pomieszczenia administracyjne, kuchnię, magazyny i pokój dentystyczny. Budynek posiadał oczywiście sanitariaty, własną pralnię, pomieszczenia do dezynfekcji oraz salę do sekcji zwłok. Po II wojnie światowej obiekt zajęli Rosjanie i do lat dziewięćdziesiątych był to szpital dla stacjonujących w Polsce wojsk radzieckich – podaje portal nsol.republika.pl.

– Pamiętam jak na dachu szpitala lądowały helikoptery – mówi Władysław Sawczuk

– Kiedyś był tu szpital, za Ruskich. Na dachu lądował helikopter. To był szpital dla matki z dzieckiem, jeszcze figurka jest przed głównym wejściem. Dawno temu w holu stał pomnik Lenina. Ja znałem to miejsce dobrze, ale dzisiaj już tam nie wchodzę – mówi Władysław Sawczuk, mieszkaniec ul. Sienkiewicza.

Pan Władysław wspomina, że po tym, jak obiekt kupił J. Fuchs, budynek w końcu odzyskał dawną świetność.
– Okna wymienili, z zewnątrz otynkowali, odmalowali, w środku też był remont, rury miedziane powstawiali. Wszystko nówka, ale złodzieje rozkradli. Wyłamali drzwi, okna. A to prawie było skończone. Tu był już nawet stróż, tylko mu później przestali płacić, rzucił robotę i tak zostało. Bardzo szkoda, że się wszystko zmarnowało. Ja się tu wychowałem. Kiedyś na spacer z psem chodziłem, a teraz strach tam wejść – dodaje W. Sawczuk.

Fuchs, Nower i kurator

Niestety, nie ma nikogo, kto zająłby się zabezpieczeniem tego miejsca.
– To zbrodnia gospodarcza. Każdy, kto posiada obiekt płaci podatki. Czy do miasta wpływają podatki? Czy jeśli nie, to w przypadku zadłużenia, miasto nie może tego obiektu przejąć? Chciałbym, żeby Nowa Sól się rozwijała, żeby nic się nie marnowało – alarmuje Eugeniusz Kamiński, mieszkaniec Nowej Sol.

Przejęcie obiektu nie jest jednak takie proste. Jak wynika z zapisów w księdze wieczystej, nieruchomość jest obciążona na ponad 6 mln. Jeśli chodzi o należności wynikające z tytułu niezapłaconego dla miasta podatku, to sięgają one 161 tys. zł. Jego właścicielem jest przedsiębiorstwo wielobranżowe „ Nower” Sp. z o.o. Joint Ventures w Lubsku – Janusz Sowiński i Gerhard Spiessbach, założone w marcu 2005 r.  
Firma zajmuje się wytarzaniem materiałów budowlanych i handlem urządzeniami pomiarowymi do wody, gazu, importem artykułów przemysłowych i maszyn oraz transportem.

W środku szpitala znów widać wiele zniszczeń i dewastacji

Tak naprawdę jednak z firmą Nower, mieszcząca się przy ul. Głowackiego 30 w Lubsku, nie ma kontaktu. Została postawiona w stan likwidacji.
– Dzwoniliśmy tam wielokrotnie. Z nikim się nie udało połączyć. A sama siedziba firmy to opuszczony budynek – mówi Jacek Baranowski, strażnik miejski, który próbował rozwikłać zagadkę związaną z „ruskim szpitalem”.

 – Chodziło mi o ustalenie właściciela, który zająłby się zabezpieczeniem tego obiektu. Mieliśmy w tej sprawie wiele zgłoszeń. Tu nie chodzi tylko o problem estetyczny, ale bardziej kwestię bezpieczeństwa. My ze swojej strony wykonaliśmy laminowane tabliczki informujące o tym, że teren jest niebezpieczny. Na fragmentach zdewastowanego płotu umieściliśmy taśmy z napisem „Zakaz wstępu”. Wiem, że to niewiele dało, młodzież nadal tam wchodzi – dodaje J. Baranowski.

Wiadomo, że „ruski szpital”, wraz z okalającym go parkiem i sąsiadującymi zabudowaniami zakupiła przed laty firma należąca do Józefa Fuchsa. Skontaktowaliśmy się z nim w ubiegłym tygodniu. – Od dawna nie jestem już właścicielem tego obiektu. Zainwestowałem w niego wiele środków i poświęciłem mnóstwo pracy, ale od wielu lat nie jestem już stroną w tej sprawie, dlatego nie jestem w stanie pomóc – mówi J. Fuchs.

W marcu 2015r. postanowieniem sądu rejonowego w Zielonej Górze, dla firmy Nower powołany został kurator – Stefan Kowalski, który jest upoważniony do podejmowania wszelkich czynności mających na celu powołanie zarządu spółki albo w razie potrzeby jej likwidację.

– Po rozmowie z nim okazało się, że reprezentuje on firmę, ale tylko pod względem prawnym, nie zajmuje się jednak zabezpieczeniem terenu. My, jako straż miejska, nie mamy prawnych możliwości, żeby to zabezpieczyć. Możemy to robić tylko doraźnie, tak jak do tej pory – mówi J. Baranowski.

Hulaj dusza, bo nie ma pieniędzy

Baranowski trafił na informację, że obowiązek zabezpieczenia zastępczego spoczywa w tym przypadku na Powiatowym Inspektoracie Nadzoru Budowlanego. Wyrok w podobnej sprawie zapadł w marcu 2015r. w Wojewódzkim Sądzie godnie Administracyjnym w Poznaniu. Sąd zadecydował, że to właściwy nadzór budowlany w zastępstwie za właściciela obiektu musi bezzwłocznie zorganizować pieniądze na utrzymanie obiektu w należytym stanie technicznym. Jest to konieczne, gdy występuje  niebezpieczeństwo narażenia życia i zdrowia ludzkiego.

Następnie nadzór budowlany obciąża kosztami właściciela lub zarządcę.
–  Pismo do nadzoru, poparte wyrokiem sądu, wysyłaliśmy w zeszłym roku. Wystąpiliśmy z zapytaniem, ale do dziś nie uzyskaliśmy odpowiedzi – dodaje J. Baranowski.

PINB odbija jednak piłeczkę. – Nie wykonujemy takich robót w zastępstwie za właścicieli, bo nie otrzymujemy na to żadnych środków. To jest obowiązek tylko i wyłącznie właściciela. Pisaliśmy w tej sprawie do Gorzowa Wielkopolskiego. Nam nie chcą przyznać funduszy na tego typu postępowania. Musielibyśmy założyć z własnych środków, a tych nie mamy. Mobilizujemy właścicieli, żeby sami to wykonali. Jeśli nie ma współpracy, to powiadamiamy prokuraturę. Jak najbardziej moglibyśmy to zabezpieczenie wykonać, ale ktoś musiałby za to zapłacić. Takich spraw, jak ta, jest kilka w ciągu roku. To są ogromne koszty, a my jesteśmy małą jednostką – mówi Joanna Borowiecka, inspektor nadzoru w Nowej Soli.
Jak się okazuje, temat szpitala wraca do PINB jak bumerang.

– W prawie budowlanym jest taka możliwość, że możemy wykonać zabezpieczenie zastępcze, ale nigdy nie dostaliśmy na ten cel żadnych pieniędzy. W przypadku tragedii winą obarczony zostanie właściciel. W tej chwili staram się ustalić osobę odpowiedzialną za szpital. Na obiekcie jest kurator. Z nim też mam problem, żeby się porozumieć, bo nie odpowiada na pisma, nie oddzwania. Wysłałam już informację do PINB w Poznaniu, bo stamtąd jest kurator, żeby go przesłuchał. To on powinien w tej chwili ustalić zarząd do likwidacji tego obiektu, żebym miała kogoś odpowiedzialnego. Pismo do poznańskiego nadzoru wysyłane było dosyć dawno, ale czekam cierpliwie na dokumenty – mówi J. Borowiecka.
I dodaje: – Nie jest tak, że nic nie robimy w tej sprawie. Staram się ustalić właściciela, żebym mogła nałożyć obowiązki na konkretną osobę.
Do tematu wrócimy.
Anna Karasiewicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content