Mam jakiś okres niezgody…

Moja historia związana z Nową Solą była na początku życia dość skomplikowana. Urodziłam się w Olsztynie, później na moment przyjechałyśmy do Nowej Soli, skąd pochodziła moja mama. Okazałam się jednak chorowitym pacholęciem ze słabymi płucami. Nie służył mi klimat fabrycznego miasteczka.

Wróciłyśmy więc z mamą na Mazury. Mieszkałam tam do czwartego roku życia. Organizm poradził sobie z własną słabością i można było wrócić do małego miasta w Lubuskiem, które stało się moim domem. Tu i w najbliższej okolicy mieszkają moi przyjaciele, tu żyje moja rodzina. Znam to miejsce i jego „uroczyska”. I czuję się „u siebie”.

Spędziłam tu przecież większość życia. Chodziłam do przedszkola nr 1, tego samego, do którego w dzieciństwie uczęszczała moja mama, a później, gdy sama stałam się mamą, prowadziłam tam własne dzieci. Później szkoła muzyczna i odległa od mojego domu ówczesna szkoła podstawowa nr 7. Potem nowosolski „Ogólniak”, a później chwila przerwy i przygoda z teatrem Terminus A Quo, który w czasach młodości był obiektem mojej fascynacji. To był okres zachwytu: obrazem, słowem, ruchem, światłem i… ludźmi.

Później trzeba było zorganizować sobie jakoś życie. Skończył się czas teatru, a zrodziła potrzeba ukończenia studiów. Wybrałam ekonomię.
Studia podjęłam tylko dlatego, by móc wykonywać ośmiogodzinną pracę od poniedziałku do piątku i cieszyć się wolnym weekendem. I taka też była ostatnia moja praca. No, prawie taka.

Okoliczności zmusiły mnie jednak do rezygnacji z niej, choć miałam nadzieję, że będzie to praca, którą zapracuję sobie na emeryturę. Z powodu poważnej choroby osoby bliskiej, dla której byłam jedynym opiekunem, podjęcie dalszej pracy zawodowej okazało się niemożliwe

Kiedy rok temu mama odeszła, zastanawiałam się, jak sobie poukładać życie. Czy powinnam od nowa próbować znaleźć zatrudnienie w pracy biurowej, czy może próbować życie zawodowe powiązać z jakąś inną profesją? Pomyślałam, że dam sobie czas na tę decyzję, a póki co, spróbuję wykorzystać umiejętności i predyspozycje w wolontariacie. I tak rok temu zostałam wolontariuszem Szlachetniej Paczki. Poznałam nowe osoby. Przyszły nowe inspiracje.

Z czasem założyliśmy stowarzyszenie Nowosolska Paczka, w którym kontynuujemy zadania pomocowe z dedykacją dla naszych nowosolskich rodzin.
Z tym też wiąże się moja największa pasja, czyli zmienianie cudzych okoliczności na takie, w których da się żyć bez poczucia beznadziei.

Co do standardowych zainteresowań, to lubię czytać. Właśnie wróciłam do Carrolla. Nie, nie do Lewisa (czas „Alicji w krainie czarów” jednak minął bezpowrotnie), a do Jonathana (zawsze mylę ich imiona). „Na pastwę aniołów” dostałam od mojej cudownej przyjaciółki, z którą spędzałam w dzieciństwie i wczesnej młodości najpiękniejsze z wymarzonych wakacje w ukochanym Olsztynie.

Wróciłam, bo rzeczywistość, którą widzę (choćby w odwiedzanych przez nasze stowarzyszenie rodzinach), zdaje się właśnie tak wyglądać. Życie zaczyna się od marzeń o pięknie, dostatku i bezpieczeństwie. Później przychodzi wiara, że może przecież takie być, a później… Później nie można samemu pokonać przeciwności. Taki mam jakiś okres niezgody. A jeśli na domiar „przegryza się” takiego Carrolla książką rosyjskiego lekarza i historyka medycyny Aleksandra Kotoka pt. „Bezlitosna immunizacja”, można uznać, że albo nasi poprzednicy, albo cywilizacja i tak zwany postęp uczyniły to miejsce bardzo nieprzyjazną przestrzenią do życia.

Mariusz Pojnar
Latest posts by Mariusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content