Oraz że cię nie opuszczę aż… do rozwodu

Według danych Głównego Urzędu Statystycznego rośnie ilość rozwodów. Jednocześnie odnotowujemy spadek dotyczący liczby zawieranych małżeństw. Zdumiewające jest to, że decyzja o rozwodzie zazwyczaj jest obopólna. Kobieta i mężczyzna w pewnym momencie dochodzą do wniosku, że nic ich nie łączy i zwyczajnie mówią sobie żegnaj…

ku w Polsce było aż 63 tys. rozwodów. Na przestrzeni kilku minionych lat sytuacja wyglądała podobnie. Najwięcej par rozeszło się od tamtego czasu w 2015 r.

– Rosnącą liczbę rozwodów nie można wiązać z narastająca asymetrią osobowościową partnerów związku, stanowi ona raczej efekt wpływu kultury która promuje zmienność i doraźność dyskryminując stałość i stabilność – diagnozuje psycholog Krzysztof Dziadkiewicz. Dodaje, że dzisiejsza kultura promuje również konsumpcjonizm. – Jest on rozumiany jako potrzeba przeżywania silnych pozytywnych emocji, więc konsumpcjonizm popycha nas do ich szukania także w pozamałżeńskich związkach. Także dostępność stanowi cechę współczesności wpływającą na ilość rozwodów. O ile kiedyś możliwość nawiązania relacji pozamałżeńskich wiązała się z dużym wysiłkiem, to w tej chwili zbiega się do przysłowiowych kilku kliknięć myszką – tłumaczy Dziadkiewicz.

Niestety Urząd Stanu Cywilnego w Nowej Soli nie prowadzi statystyk dotyczących ilości zawieranych małżeństw i rozwodów, przez co nie możemy podać danych dotyczących tylko Nowej Soli. Dlatego też bazujemy na danych GUS.

Z nich wynika, że w 2009 r. w Polsce zawarto 260 tys. małżeństw. Co ciekawe, z każdym rokiem ta liczba spadała. W 2016 r. decyzja o ślubie zapadła w naszym kraju już tylko 194 tys. razy. – Nie jestem demografem, ale na te fluktuacje wpływ ma również to, czy jesteśmy w okresie niżu czy wyżu. Wyż demograficzny z lat 80. powoduje, że dzisiaj rodzi się więcej dzieci. Jak spada ilość kobiet, to spada liczba dzieci. Podejrzewam, że podobnie jest w tym przypadku. W okresie pięciu lat liczba małżeństw spadła o 70 tys. i to jest gigantyczna ilość. Spadek był bardzo gwałtowny – ocenia Sławomir Wojciechowski, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Nowej Soli.
W ubiegłym roku na trzy zawierane małżeństwa przypadał jeden rozwód. Przyczyny tego, że pary postanawiają zakończyć wspólne życie są różne.

Na 63 tys. rozwodów w 2016 r. aż 17,4 tys., czyli prawie 30 procent par rozstało się się ze względu na niezgodność charakterów.

– Niedopasowanie charakterologiczne nie stanowi zjawiska nowego. Struktura naszej osobowości często różni się dość znacznie, początkowo ta odmienność pociąga i fascynuje, po kilku latach związku może jednak męczyć prowadząc do rozwodu, ale to nie ona stanowi czynnik istotnego zwiększenia się liczby rozwodów – tłumaczy psycholog Dziadkiewicz.

Następną najczęstszą przyczyną było niedochowanie wierności małżeńskiej (4,5 tys. rozwodów) oraz nadużywanie alkoholu (2,9 tys.).
Ciekawy jest też podział ze względu na winę. – Zmienia się podejście do rozwodu. Kiedyś orzeczenie sądowe o rozwodzie, gdzie nie było orzekania o winie, to był biały kruk. Dziś jest odwrotnie. Na 63 tys. rozwodów w ubiegłym roku aż blisko 48 tys. było bez orzekania o winie. 70 procent rozwodów jest za obopólnym porozumieniem. Ludzie decydują się rozejść tak po prostu, ugodowo, bez awantur – zwraca uwagę S. Wojciechowski.

Niezmiennie na przestrzeni lat mężczyźni znaczenie częściej zdradzają niż kobiety. Chociaż, jak wynika z danych GUS, panie też nie pozostają w tej materii bierne.

W przypadku małżeństw, które rozpadły się rok temu przez niedochowanie wierności mężczyźni byli winni 10,3 tys. razy, a kobiety 2,4. 3,1 tys. par rozstało się, gdyż oboje małżonkowie zrobili skok w bok.

Nie udało się przez „chorą zazdrość”

Zapytaliśmy ludzi po rozwodzie, dlaczego postanowili się rozejść (ich imiona zostały zmienione – dop. red.).
Anna jest po czterdziestce. Kilka lat temu ułożyła sobie życie na nowo. Poznała mężczyznę (również rozwodnika), który zaopiekował się nią i dwójką jej córek w wieku szkolnym. Pomimo wielu trudności, przeszłości, którą oboje zostawili za sobą, darzą się dojrzałym i szczerym uczuciem. Nie mają ślubu i raczej o tym nie myślą. Anna za mąż wychodziła jako dwudziestoparolatka. Zostawiła rodzinną miejscowość w powiecie nowosolskim i wyjechała do męża, 150 kilometrów dalej. Tam urodziła mu dwójkę dzieci. Wszystko wyglądało na to, że są szczęśliwym małżeństwem, ale tylko z pozoru tak było. – Małżeństwo to odpowiedzialność i poczucie bezpieczeństwa. Niestety, ja tego nie doznałam – wspomina tamten okres Anna. Dzisiaj mówi, że z pewnością nad zawarciem związku małżeńskiego znacznie dłużej by się zastanawiała.

– U nas po roku zaczęło się walić. A jego mama zamiast mnie wspierać, wyszukiwała, co złego robię – opowiada. Główną przyczyną rozpadu jej związku był alkohol. – Stał się ważniejszy niż rodzina. Po pewnym czasie walki z wiatrakami podjęłam decyzję, że zabieram dzieci i przeprowadzam się do mojej mamy. Mieszkaliśmy z mężem osobno przez pięć lat. To był okres, kiedy jeszcze coś mogło się zmienić. Droga nie była dla niego zamknięta. Niestety, nie miał poczucia, żeby chociaż raz w miesiącu odwiedzić dzieci. Nie żałuję tej decyzji, bo to nie miało sensu – dodaje Anna.

Kolejny nasz rozmówca jest mężczyzną. Bogdan ma nieco ponad 60 lat. Pochodzi z niewielkiej miejscowości w powiecie nowosolskim. W związku małżeńskim był 37 lat. – Nie udało się przez moje kochanki, których tak naprawdę nigdy nie było. To była chora zazdrość. Pracowałem kiedyś w Nowej Soli. Byłem brygadzistą. Szkoliłem w pewnym okresie również kobiety – wspomina pan Bogdan. Żona przez praktycznie cały okres trwania małżeństwa oskarżała go o zdradę z nauczycielkami dzieci, sąsiadkami, przypadkowymi kobietami. – W pewnym momencie dochodziło już do takich sytuacji, że wydzwaniała do znajomych pań. Brała numery z mojego telefonu, szpiegowała mnie. Oskarżała Bogu ducha winne sąsiadki o romanse ze mną. To było chore. Dużo się przez to kłóciliśmy. Czasami, przyznam, puszczały mi nerwy. Miałem nieraz ochotę ją zabić. Ale w gruncie rzeczy moja żona była dobrą kobietą – opowiada Bogdan.

Jak twierdzi nasz rozmówca, jego była już żona przez ponad rok szykowała się do rozwodu, nie informując męża o podjętej decyzji. Zbierała materiał na rozprawę sądową. Bogdan podkreśla, że nie chciał się rozstawać , nie zgodził się na rozwód. – Powiedziałem jej, że ją kocham, że chcę, żeby do mnie wróciła, bo ona zawsze mi się podobała, ale nie chciała być ze mną. Powodem, który podała na rozprawie były zdrady oraz to, że ją maltretowałem, krzywdziłem, szydziłem z niej. Żałuję, że doszło do rozwodu. Po co to komu na stare lata. Zostałem teraz sam, bez niczego. Rozwód stał się faktem. Ale muszę powiedzieć, że przez dobry rok starałem się, żeby do mnie wróciła. Co ja nie robiłem, żeby zmieniła zdanie. Ale ona nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Jak widziała mnie na ulicy, to uciekała na drugą stronę. Nic nie działało. Było po niej widać, że jest pewna swojej decyzji i nie odpuści – opowiada Bogdan. Dziś jest samotnym mężczyzną. Zostały mu tylko praca i spacery po lesie, które tak uwielbia. Z nową sytuacją trudno mu się pogodzić. Sprawa rozwodu jest dość świeża. Nie ma na dziś kobiety, która mogłaby zająć miejsce przy jego boku. – Może czas uleczy jakoś te rany…

Recepta na udane małżeństwo

Dla kontrastu, żeby pokazać, że instytucja małżeństwa jeszcze w Polsce nie runęła, odwiedziliśmy pary małżeńskie ze stażem godnym pozazdroszczenia.

Państwo Elżbieta i Marian Jakubowscy po ślubie są… 65 lat. Poznali się w pracy. Pan Marian był sędzią, jego wybranka pracowała w sądzie jako sekretarka. Pani Ela, która za miesiąc kończy 86 lat, na ślubnym kobiercu stanęła, gdy miała niespełna 21 wiosen. Jej mąż był o cztery lata starszy. Dziś ma lat 90.

– W młodym wieku państwo się pobraliście – zaczęliśmy rozmowę.

– Wtedy to było normalne, teraz, w tych czasach, to byłoby szybko – uśmiechnęła się pani Ela.

– Jaka jest wasza recepta na długowieczność w związku? – zapytaliśmy będąc pod wielkim wrażeniem 65 lat pożycia.
Pani Ela: – Moi zdaniem trzeba być cierpliwym, wyrozumiałym…

– I mieć dużo tolerancji… – przerwał żonie pan Marian.

– Dokładnie, dużo tolerancji. Na jedno oko przymknąć, na coś innego drugie oko otworzyć. Z takich różnych drobiazgów to się składa – uśmiechnęła się pani Ela.

– Wtedy słyszało się o czymś takim jak rozwody? – pytamy.

– A gdzie tam, zdarzały się, ale bardzo rzadko – zaprzeczyła pani Ela. – Moim zdaniem teraz jest ich aż tyle, bo są za duże wymagania wobec drugiej osoby. „Partner musi mieć to, a partnerka tamto, a dzieci nie, bo niewygodnie” – tak dziś wielu mówi, a przecież dzieci zbliżają do siebie jeszcze bardziej. A kiedyś bieda była, dzieci się rodziły i jakoś się je wychowywało. Teraz, moim zdaniem, nie wiem, czy słusznie mówię, te wzajemne wymagania urosły do jakiegoś nieosiągalnego często poziomu. Za dużo jest też tej samodzielności w związkach. Teraz każdy ma więcej swoich planów, przyjemności, zapatrywań na różne sprawy, niż obowiązków. Kiedyś raczej patrzyło się w jedną stronę, może to też chodzi o warunki, jakie wtedy panowały, także ekonomiczne. Teraz jest cały wachlarz wszystkiego i dlatego zaczyna się w związku chodzić krętymi drogami, a kiedyś to szło się równiutko i prościutko – streściła swoje postrzeganie dzisiejszych czasów w kontekście małżeństwa 86-latka, która ze swoim mężem wychowała dwójkę dzieci. Ona zajmowała się domem, on pracował i jednocześnie mało zajmował się domem. – Nie angażował się w pomoc domową i o to zawsze miałam największe pretensje. Byłam bardzo zorganizowaną i zręczną osobą, więc dawałam sobie radę. Psioczyłam, psioczyłam, ale ostatecznie i tak ze wszystkim sobie radziłam sama – wspomina nowosolanka.

– Dochodziło między wami do kłótni? – dopytujemy.

– A pewnie, że tak. Bez kłótni nie byłoby życia – uśmiechnęła się panie Ela. – Sprzeczaliśmy się, to jest nieuniknione. Ale nigdy nie było mowy o tym, żeby się rozejść. Ja o tym nigdy nawet nie pomyślałam.

– A mąż?

– Cóż, pamięć już nie ta… – zażartował pan Marian.

– Pani Ela: – Jak już się kłóciliśmy, to o rzeczy drobne. Nie było u nas gniewów długotrwałych, tak popularnych cichych dni. Może dzień, dwa się niespecjalnie odzywaliśmy, ale żeby dłużej ze sobą nie rozmawiać, to tak nie było – dopowiedział pan Marian.

Ich love story zaczęło się na… weselu

W tym roku jubileusz 25-lecia małżeństwa świętowali Teresa i Tomasz Zahorscy. Ich love story zaczęło się na pewnym weselu. Pan Tomasz, nowosolanin, był świeżo po wyjściu z wojska.

– Mnie się tak nie chciało na to wesele iść, bo jak się armię opuściło, to chciało się bardziej do kumpli wyjść. Ale kuzyn mnie namawiał. A że miał opla kadeta, w 90. roku, niech państwo to zrozumieją (śmiech), to tym kadetem po mnie przyjechał i pojechaliśmy się weselić – opowiada T. Zahorski, który na przyjęciu usiadł niedaleko swojej przyszłej żony. – Na weselu żeśmy się pobawili, rano się zobaczyliśmy jeszcze przed odjazdem. Dwa tygodnie później żona miała imieniny, więc obiecałem, że przyjadę. Teraz to się wsiada w samochód i się zasuwa. Wtedy to była podróż na koniec świata – śmieje się T. Zahorski, który tydzień w tydzień w piątek urywał się z pracy, żeby przejechać 220 kilometrów do swojej wybranki. – Pamiętam do dziś, że o 12.19 miałem pociąg do Wrocławia. Jechało się tam trzy godziny. Potem przesiadka i dalsza podróż do Kępna pociągiem parowym. W Kępnie przesiadka na autobus i dopiero dojeżdżałem do domu rodzinnego żony.

– Ale się pan poświęcał – zauważamy.

– Można tak powiedzieć – uśmiecha się pan Tomasz, który oświadczył się po dwóch latach.

Potem na świat przyszły dzieci. – Do urodzenia Szymona mąż uważał, że w domu się nic nie robi. Ja jeszcze wtedy nie pracowałam, zajmowałam się obowiązkami domowymi. On przychodził z pracy i był zmęczony i praktycznie nic nie robił. W momencie, kiedy ja wróciłam do pracy, trzeba było na nowo wszystkim się podzielić. I wtedy okazało się, że w domu jednak jest co robić, bo jak mąż zostawał w sobotę na cały dzień sam, to łatwo mu nie było, bo musiał wysprzątać dom. Wtedy też zaczęło się inne myślenie (śmiech). Doszliśmy do kompromisu, że skoro oboje pracujemy, to trzeba się tymi obowiązkami tak podzielić, żeby żadne nie było bardziej obciążone, bo wtedy na pewno będzie dochodziło do kłótni. I doszliśmy do kompromisu – opowiada T. Zahorska.

Los wystawił ich na wielką próbę przy narodzinach drugiego dziecka. Ola, która dziś ma już 18 lat, przyszła na świat z zespołem Downa. – Było troszkę negatywnych emocji na początku, jakoś nie mogliśmy sobie z tym poradzić, z tą niespodzianką od losu. Z racji tego, że jestem pielęgniarką, strasznie mnie to zdołowało. Spotykałam się z takimi dziećmi na oddziale noworodkowym i sporo widziałam. Są rodziny, które uciekają od problemu, które to niszczy od środka, ale nas to scementowało. My podeszliśmy do tego tak, że musimy to unieść razem, że takie jest nasze przeznaczenie. Tak Pan Bóg chciał i tak się stało. Ale doświadczenie było trudne – wspominają Zahorscy.

Przyznają, że jak w każdej rodzinie, im także zdarzają się ciche dni. Wtedy każdy zajmuje się swoimi sprawami.

– Żona pochłania się w robótkach ręcznych, ja włączam sobie sport i jakoś to mija. One nie zdarzają się zbyt często – podkreśla małżonek z 25-letnim stażem. Jego zdaniem jest kilka czynników, bez spełnienia których związek małżeński nie przetrwa.
– Wyrozumiałość, cierpliwość, zrozumienie – to chyba trzy główne czynniki, które powodują, że jesteśmy ze sobą tyle lat. Jakby człowiek tego nie miał, to pewnie wpisywalibyśmy się w rosnącą statystykę ilości rozwodów – mówi T. Zahorski.

– Wszyscy to wiedzą, ale nie wszystkim się udaje – zauważamy.

– Może dlatego, że dziś młodzi są bardziej impulsywni, żyją dniem. Dzisiejsze czasy są bardzo szybkie, żyje się w pędzie, czasem nie patrząc na drugiego człowieka. Może decyduje też praca na odległość albo praca całymi dniami, kiedy takie osoby się nie widzą ze sobą w domu. I potem mogą przyjść jakieś pokusy, które, co się często słyszy, są początkiem rozpadu małżeństwa – tłumaczy T. Zahorski.
Swoją teorię na temat rozpadu współczesnych małżeństw ma też pani Teresa. – Myślę, że małżonkowie nie potrafią rozmawiać ze sobą. Niby ludzie żyją pod jednym dachem, niby rozmawiają, a w praktyce nie rozmawiają. Może nie potrafią słuchać siebie nawzajem?

Do dwóch, trzech razy sztuka?

Wróćmy do rozwodów, a raczej do rozwodników, którzy po nieudanej próbie często decydują się na ponowny ślub.
– Bardzo często związek małżeński zawierają osoby, których stan cywilny brzmi: rozwiedziony, rozwiedziona. To pokazuje, że ludzie, pomimo że się nie udało raz czy dwa, dalej szukają swojego szczęścia. Chcą je zinstytucjonalizować. Nie chcą żyć w związku niesformalizowanym. Moja subiektywna opinia jest taka, że ci ludzie jednak dalej traktują małżeństwo jako coś bardzo ważnego w ich życiu. Chcą z nowym partnerem czy partnerką się związać i szukać wspólnie szczęścia w życiu – mówi kierownik USC.

Jeszcze około 10 lat temu dość popularna w kraju była tzw. separacja. Dzisiaj zdecydowana większość par, które są w kryzysie małżeńskim jej nie stosuje. – W ostatnich dwóch czy trzech latach nie pamiętam, żeby wpływały orzeczenia o separacji. W myśl kodeksu rodzinnego i opiekuńczego to nie jest ustanie małżeństwa. Separacja ma wpływ na sposób trwania małżeństwa. Nie pamiętam, żebym w ostatnich pięciu latach odnotowywał zniesienie separacji. Separacje zazwyczaj kończą się i tak później rozwodem. Separacja to instytucja, która zaczyna robić się niepotrzebna. W ostatnim czasie modniejsze stały się mediacje – zauważa S. Wojciechowski.

Dane statystyczne GUS-u według S. Wojciechowskiego sugerowałyby zmiany, które zaczęto wprowadzać w krajach UE, czyli tzw. rozwody administracyjne. W Polsce dziś jest możliwość orzeczenia o rozwodzie tylko przez sąd.

– W sytuacji, gdy nie ma konfliktu, orzekania o winie, dzieci, podziału majątku, a bardzo często takie orzeczenia trafiają, nie ma sensu angażować w rozwód całej procedury sądowej. Rozwiązania prawne przyjęte w Hiszpanii i Francji są bardzo fajne proceduralnie. Jest to normalny rozwód, z tym że o charakterze administracyjnym. Wywołuje takie same skutki jak rozwód orzeczony przez sąd. Wiadomo, że unika się całej biurokratyzacji i stresu. Jeśli możemy się dogadać sami, to dlaczego nie? Rozwody sądowe rodzą olbrzymie koszty po stronie państwa. Ja nie badam, czy osoby, które biorą ślub, się kochają. Jeśli spełniają wymogi prawne, to zostaje udzielony. Tutaj rozwód odbywałby się na takich samych zasadach – tłumaczy S. Wojciechowski.

Mariusz Pojnar

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content