Uratował dwie niemieckie turystki

Załoga statku Zefir, a konkretnie nowosolanin Sławomir Rachudała wyciągnął z Odry we Frankfurcie dwie niemieckie turystki, które wpadły do wody. – Znalazłem się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie i zrobiłem to, co było trzeba – mówi skromnie załogant Zefira

Dramatyczne dla dwóch Niemek sceny rozegrały się w poniedziałek 14 maja. Kobiety w wieku ok. 70 lat i towarzyszący im mężczyzna przyjechali do Frankfurtu na Odrą w celach turystycznych. Cała trójka postanowiła wypożyczyć kajaki z tamtejszej przystani, żeby wybrać się w malowniczy rejs Odrą. Kiedy przepływali przez port, duży kajak, którym z bagażami podróżowały kobiety, przewrócił się. Zdarzenie zauważył kapitan statku Zefir, który od pewnego czasu cumuje we frankfurckim porcie.

– Pierwszy kapitan pracował przy rufie, wymieniał liny przy trapie. Ja z drugim kapitanem byliśmy pod pokładem przy akumulatorach. Nic byśmy nie słyszeli, nawet jakby ktoś wołał o pomoc. Na szczęście kapitan zauważył tych ludzi i od razu krzyknął, że są ludzie za burtą – opowiada Sławomir Rachudała, załogant Zefira.

Kiedy usłyszał słowa kapitana, akurat szedł umyć ręce. Wybiegł na rufę i zobaczył dwie starsze kobiety w wodzie, które trzymały się kajaka odwróconego do góry dnem.

Wpuścił się w… maliny

– Kapitan krzyknął, że trzeba im rzucić koło. Zdjął je, ale niestety za chwilę one odpłynęły od nas z tak szybkim nurtem, na tak dużą odległość, że trudno byłoby oddać skuteczny rzut. A nie zapominajmy, że kołem można zrobić krzywdę takiej osobie, trafiając ja np. w głowę. Wtedy sytuacja się pogarsza – wspomina Rachudała, prezes Nowosolskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, który nie zastanawiając się ani chwili ruszył na pomoc.

– Widać było, że jeszcze nie ma zagrożenia życia. Te panie nie tonęły, były wystraszone i trzymały się kajaka. Dlatego nie wskoczyłem do wody, tylko postanowiłem pobiec wzdłuż tego nabrzeża i w którymś momencie im pomóc – dodaje nowosolanin.

Obok dwóch kobiet płynących z prądem rzeki był jeszcze wspomniany mężczyzna, który, jak zaznacza Rachudała, ledwo wiosłował. – Nie wiedział, co robić i tylko krążył wokół wywróconego kajaka – zaznacza członek załogi Zefira.

Nie mógł wskoczyć po te kobiety, bo od nich dzieliła go wysoka ścianka Larsena. Gdyby skoczył, to przy niskiej wodzie, na poziomie ok. 160 centymetrów, połamałby sobie nogi.

Dlatego będąc jeszcze na nabrzeżu nawiązał słowny kontakt z paniami dryfującymi w wodzie.

– Kiedy dotarło do nich, że ktoś je zauważył, troszkę się uspokoiły. Wtedy już wiedziały, że pomoc nadejdzie – zaznacza nowosolanin, który nabrzeżem ruszył w kierunku turystek.

W tym samym czasie statek także wypłynął w ich stronę, żeby z poziomu wody asekurować działania ratunkowe Rachudały.

– Biegnąc po nabrzeżu ok. 1,5 kilometra ustalaliśmy, krzycząc do siebie, w którym momencie im pomogę. Za mostem we Frankfurcie jest dość znaczne obniżenie nabrzeża. Tam są schody. Pomyślałem, że stamtąd do wody będzie dużo bliżej. Były w zasięgu rzutu kołem. Ale jednocześnie okazało się, że nurt jest tak szybki, a one tak zmęczone, że odkrzyknęły mi, że nie dadzą rady złapać koła – opowiada nowosolanin.

Podjął decyzję, że kolejną próbę wyciągnięcia z wody obu pań podejmie za kończącą się kawałek dalej ścianą Larsena. Chciał dobiec do miejsca, w którym zaczynała się skarpa do samej Odry.

– Okazało się, że nie było tam trawy, tylko… maliny po pas. Świeże krzaki, które miały na szczęście delikatne kolce. Wszedłem w nie, idąc w kierunku wody. Przygotowałem tam sobie stanowisko z kołem, do którego się przywiązałem liną i wszedłem do wody po kolana. Jedna z tych pań krzyknęła, żeby rzucić jej koło, które chwyciła, po czym doholowałem ją do brzegu, a ona wyszła na czworaka – opowiada Rachudała, który wrócił po drugą turystkę. Na szczęście był tam ten starszy Niemiec, który kajakiem próbował hamować i stawiać opór nurtowi, dzięki czemu kobieta nie odpłynęła za daleko. – Wtedy znowu wszedłem do wody, złapałem kajak, którego ta pani się trzymała i pomogłem jej wyjść. Trzęsła się z zimna, więc to już była taka nieciekawa sytuacja. Nie miała nawet siły mu ręki podać – opowiada nowosolanin, który następnie wrócił do wody po kajak.

„Nie czuję się bohaterem”

O całej sprawie opowiada ze stoickim spokojem. – Nie było nic strasznego, ale mogło być. Tym bardziej że za miejscem, z którego te panie wyciągnąłem, są już tylko kamienie, skarpy, więc one same nie wyszłyby z wody. Mogłyby to zrobić dopiero po ok. trzech kilometrach, na tzw. rogu, czyli tam, gdzie jest płytko. Czy nie osłabłyby do tego momentu? Tego nie wiemy, ale na szczęście dla nich wszystko dobrze się skończyło – podsumowuje swoje działania Rachudała.

– Czuje się pan bohaterem tej sytuacji? – zapytałem na koniec.

– Nie. Po prostu cieszę się, że mogłem pomóc. Znalazłem się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie i zrobiłem to, co było trzeba. Dla mnie to działanie nie było trudne. Ratownictwem zajmuję się w Nowej Soli. W swojej ofercie jako WOPR mamy m.in. zabezpieczenie spływów kajakowych, regat, więc podobne wywrotki kajaków zdarzają się często. Te panie nie tonęły, więc też nie było takiej dramaturgii. I dobrze. Co ciekawe, przepłynęły całe miasto i nikt nie zwrócił na nie uwagi, bo nabrzeże jest wysokie. Nie wiadomo, co stałoby się z nimi dalej, nie miały siły krzyczeć. Mogły w tej wodzie być długo. Gdyby były jeszcze dłużej, mogłoby się coś stać. Ale tak nie było i z tego się cieszę – mówi Rachudała.

Łukasz Kozłowski, prezes Stowarzyszenia Odra dla Turystów, które obsługuje rejsy zarówno „Zefira”, jak i „Laguny”, nie ma jednak wątpliwości, że czyn Rachudały należy docenić.

– Każdą postawę, w której pomagamy drugiemu człowiekowi, warto pochwalić i do takich postaw zachęcać. Tym bardziej się cieszę, że to załoga Zefira zachowała się tak, jak należałoby się zachować – mówi Kozłowski, który chwali całą załogę statku. – Cała trójka zachowała się przytomnie i profesjonalnie. Jestem dumny, że mogę z takimi ludźmi pracować – podkreśla prezes Kozłowski.

***

Na koniec S. Rachudałą ma pewne przesłanie dla korzystających z wypoczynku nad Odrą: – Jako woprowiec, w imieniu swoim i kolegów, chcę zaapelować, żeby nie zapominać o swoim bezpieczeństwie. Nieszczęście tych pań polegało na tym, że wpadając do wody nie miały na sobie kamizelek ratunkowych, które były w wyposażeniu kajaka. Gdyby miały je na sobie, pewnie do mojej interwencji by nie doszło. Pamiętajmy, że tylko przezorność i właściwe zachowanie mogą nas przestrzec przed podobnymi historiami.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content